- Big techy zamieszczające fragmenty cudzych tekstów będą musiały dzielić się zyskiem - mówi w rozmowie z DGP Jacek Wojtaś, koordynator ds. europejskich Izby Wydawców Prasy.
- Big techy zamieszczające fragmenty cudzych tekstów będą musiały dzielić się zyskiem - mówi w rozmowie z DGP Jacek Wojtaś, koordynator ds. europejskich Izby Wydawców Prasy.
/>
Przedstawiony niedawno projekt nowelizacji prawa autorskiego przyznaje wydawcom prawo pokrewne do publikacji prasowych. Czym jest to prawo i co mają zmienić nowe przepisy?
Wydawcy zyskają wreszcie prawo, które od lat przysługuje chociażby producentom muzyki i filmów. Publikacja nawet krótkiego, dwu-, trzysekundowego fragmentu utworu muzycznego wymaga wniesienia opłat na rzecz uprawnionej wytwórni. Tymczasem publikacje prasowe są we fragmentach czy nawet w całości kopiowane i publikowane przez duże platformy internetowe, które z tego tytułu osiągają duże zyski, ale nie dzielą się nimi z wydawcami. Nowe prawo ma to zmienić, wprowadzając obowiązek rekompensowania wydawcom kosztów związanych z powstawaniem publikacji prasowych - zatrudniania dziennikarzy, utrzymywania redakcji i wielu innych wydatków. Jeśli więc platforma internetowa, zamieszczając publikacje prasowe, zarabia na reklamie czy danych osobowych, to będzie musiała się częścią tego zysku podzielić.
O jakich kwotach mówimy?
Tu jest pewien problem, bo big techy, a to je ma objąć obowiązek odprowadzania opłaty na rzecz wydawców i dziennikarzy, nie ujawniają, jakie przychody osiągają w Polsce. W 2020 r. Izba Wydawców Prasy na podstawie dostępnych danych oszacowała je dla dwóch największych platform czerpiących zyski z publikacji prasowych, czyli Google’a i Facebooka (dzisiaj: Mety), na poziomie od 2,8 do 3,5 mld zł. Patrząc na kraje takie jak Francja czy Niemcy, w których platformy te odprowadzają już opłaty, polscy wydawcy mogliby domagać się ok. 10 proc. od tej kwoty. Mówimy więc o sumie rzędu 300 mln zł, która powinna wpływać do wydawców. Przy czym, co szalenie ważne, połowa z niej trafiałaby do dziennikarzy, którzy piszą artykuły. Wynika to wprost z przedstawionego projektu nowelizacji prawa autorskiego.
W jaki sposób będzie obliczana wysokość tych rekompensat i jak one będą dzielone?
Zdecydowanie najlepszym sposobem byłoby wprowadzenie obowiązku raportowania przez big techy, jakie publikacje prasowe były przez nie wykorzystane i ile miały wyświetleń. Tak jest w przypadku muzyki czy filmów. Na tej podstawie jest odprowadzane należne wynagrodzenie do organizacji zbiorowego zarządzania, która następnie dzieli je pomiędzy twórców. Niestety, projekt implementacji nie przewiduje takich regulacji. Będziemy o nie zabiegać, bo wspomniany model jest najuczciwszy dla wszystkich zainteresowanych, w tym także dla samych platform. Byłoby wiadomo, jakie publikacje są najbardziej popularne, i na tej podstawie łatwiej byłoby dzielić wynagrodzenie między konkretnych wydawców i dziennikarzy.
Jeśli obowiązek raportowania nie zostanie wprowadzony do ustawy, to konieczne będzie przygotowanie innego modelu szacowania wysokości wynagrodzenia i dzielenia go między wydawców oraz dziennikarzy. To oczywiście też jest możliwe, np. na podstawie liczby indywidualnych użytkowników, wielkości redakcji czy innych danych, ale z oczywistych względów ten sposób oparty byłby bardziej na szacunkach.
Czegoś jeszcze, z perspektywy branży prasowej, brakuje w projekcie?
Według nas brakuje w nim trzech ważnych elementów. Po pierwsze - kryterium substytucji, które wprowadzono chociażby w prawie francuskim. Chodzi o jednoznaczne przesądzenie, że udostępnienie nawet bardzo krótkiego fragmentu tekstu, powodujące, że użytkownik nie sięga do materiału źródłowego, podlega opłacie. Wydawca traci bowiem wówczas czytelnika, a zarabia platforma, która udostępnia ten fragment.
Po drugie brakuje wspomnianego już obowiązku raportowania, co jest o tyle niezrozumiałe, że nie wymagałby on żadnych dodatkowych nakładów, bo big techy doskonale wiedzą, jakie publikacje wykorzystują i jak często są one wyświetlane. Po trzecie ustawa powinna przewidywać możliwość interwencji organu państwa w przypadku, gdyby strony nie porozumiały się we w miarę krótkim terminie.
Co ma pan na myśli?
Przykłady Włoch czy Francji pokazują, że negocjacje między wydawcami i big techami mogą trwać długo. We Francji przepisy przewidujące prawo pokrewne dla publikacji prasowych wprowadzono w 2019 r., a dopiero teraz zaczyna być ono stosowane. Platformy z oczywistych względów próbują opóźnić chwilę, w której będą musiały zacząć płacić. Żeby nie odwlekać jej w nieskończoność, w pewnym momencie powinno wkraczać państwo.
Jak w praktyce ma wyglądać to dogadywanie się stron? Bo chyba trudno sobie wyobrazić, żeby każda redakcja osobno negocjowała z Google’em?
Teoretycznie jest to możliwe, ale byłoby to niekorzystne dla wydawców. Znów odwołam się do przykładów z innych państw, w których opłaty z tytułu prawa pokrewnego negocjowano z big techami indywidualnie. Ich wysokość jest tam zdecydowanie niższa niż w krajach, w których wydawcy występowali wspólnie. Dlatego mam nadzieję na jedność branży prasowej w Polsce. Projekt przewiduje możliwość poboru wynagrodzenia za pośrednictwem organizacji zbiorowego zarządzania, czyli w praktyce Stowarzyszenia Dziennikarzy i Wydawców REPROPOL. Izba Wydawców Prasy i REPROPOL powinny występować w negocjacjach w imieniu całej branży.
Krytycy tych przepisów nazywają je „podatkiem od linków” czy „ACTA 2”. Co by im pan odpowiedział?
Że określenia te są całkowicie nieuprawnione i wymyślono je w celu manipulacji. Jak można mówić o „podatku od linków”, skoro dyrektywa wprost stanowi, że nie obejmuje linków? Byłoby to zresztą całkowicie nielogiczne, bo przecież wydawcom zależy na tym, żeby odsyłano do ich źródłowych publikacji. Tyle że nie w formie mniejszych lub większych fragmentów tekstu, bo badania jednoznacznie pokazują, że większość użytkowników po przeczytaniu takiego fragmentu nie kliknie już w link.
Równie bezsensowne jest określenie „ACTA 2”. Nowe przepisy w żaden sposób nie ograniczają prawa do informacji i wolności wypowiedzi w internecie. Tym bardziej że nie dotyczą treści zamieszczanych przez użytkowników. Ci nadal będą mogli korzystać z prawa cytatu i przywoływać publikacje prasowe. Chodzi wyłącznie o treści agregowane i udostępniane przez big techy, które po prostu na tym zarabiają, choć nie ponoszą żadnych kosztów z tytułu ich wytworzenia.
Jak można mówić o „podatku od linków”, skoro dyrektywa wprost stanowi, że nie obejmuje linków. Równie bezsensowne jest określenie „ACTA 2”. Wymyślono je w celu manipulacji
Rozmawiał Sławomir Wikariak
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama