Z zasady prawnej wiążącej wszystkich sędziów SN wynika, że roszczenia powstałe po unieważnieniu umowy kredytu można rozliczać wyłącznie w ramach teorii dwóch kondykcji. Po wyroku TSUE w sprawie Lubreczlik pojawiło się kilkanaście orzeczeń pojedynczych sędziów SN, w których powraca teoria salda. To jednak zdecydowana mniejszość. Proszę pamiętać, że SN jest zasypany sprawami frankowymi. Na etapie przedsądu w SN mamy prawie 4 tys. spraw, z czego ponad 1,6 tys. to sprawy frankowe. Natomiast przyjętych do rozpoznania jest prawie 900 spraw frankowych.
Liczba spraw frankowych w sądach powszechnych jest rzeczywiście ogromna. Z tego powodu istotne jest ujednolicenie orzecznictwa w tym zakresie. To zadanie, z którego SN stara się wywiązywać. Spodziewam się też, że coraz większa jednolitość orzecznictwa zaowocuje tym, że liczba spraw wnoszonych do sądu będzie maleć, a istotnie wzrośnie liczba ugód. Utrwalone orzecznictwo sądowe, utrwalona interpretacja przepisów są najlepszą drogą do tego, by skłaniać strony do załatwienia swoich sporów w drodze ugody, również poza sądem.
Być może dlatego, że propozycje ugodowe nie gwarantują całkowitego zwycięstwa kredytobiorcy. Nie zapominajmy jednak o tym, jak wiele sądy zrobiły przez ostatnie lata, by zagwarantować kredytobiorcom ochronę ich uprawnionych interesów. Wiele lat temu, kiedy wpływały pierwsze sprawy frankowe, przeważało stanowisko, że kredytobiorca dobrowolnie przyjął warunki kredytu zawarte w podpisanej przez niego umowie. Dziś nikt nie uważa, że kredytobiorca świadomie godził się na to, by bank zupełnie swobodnie kształtował wysokość własnego świadczenia i świadczenia kredytobiorcy. To zaś w istocie jest podstawą ukształtowania linii orzeczniczej o abuzywności niektórych postanowień umów kredytu.
To nie jest trafne wrażenie. Wystarczy spojrzeć na skargi kasacyjne, które wpływają do SN. Mam na myśli także te z 2025 r., a nie tylko z poprzednich lat. Szacuję, że nadal w 90 proc. skarg banki albo kwestionują stwierdzenie, że zastosowanie ich własnej tabeli przeliczeniowej kursów walut to praktyka abuzywna, albo podważają konsekwencje w postaci uznania nieważności umowy kredytu. Wskazują, że umowa kredytu powinna zostać utrzymana w mocy. Wcale nie jest tak, że w 2025 r. banki wycofały się z tego typu zarzutów. Ich rozpoznanie obciąża zaś SN.
Nie pochwalę.
Nie jestem zwolenniczką rozwiązań, które godzą w uczciwie nabyte uprawnienia stron. Jeśli strona wniosła skargę kasacyjną dwa–trzy lata temu i wówczas sędzia przyjął tę skargę do rozpoznania, uznając, że występuje w niej problem prawny, to dlaczego nagle teraz z mocą wsteczną mamy decydować o zmianie takiego rozstrzygnięcia? Nie wydaje się to zgodne z konstytucyjnie gwarantowanym prawem do sądu. Przedsąd to tylko stwierdzenie, że skarga powinna zostać rozpoznana merytorycznie. Merytoryczne rozstrzygnięcie sprawy wymaga składu trzyosobowego, a jeśli pojawia się zagadnienie prawne – nawet większego. Strony, którym złożono obietnicę merytorycznego rozstrzygnięcia, mogą takiego rozstrzygnięcia oczekiwać.
Jestem daleka od twierdzenia, że sprawy frankowe są zawsze oczywiste. Sama je rozpoznaję i wiem, że w SN w wielu z nich problem nie sprowadza się jedynie do rozstrzygnięcia, czy klauzula przeliczeniowa była uczciwa, ale pojawia się np. kwestia, czy można mówić o konsumenckim charakterze umowy. Tylko wówczas kredytobiorcy przysługuje ochrona wynikająca z dyrektywy 93/13 i implementujących ją ustaw. W wielu sprawach mamy problem związany z określeniem terminu naliczania odsetek od tych świadczeń, które podlegają zwrotowi jako nienależne. Mogłabym dalej wyliczać.
„Ustawa frankowa” to nie jest jeden twór. Propozycje przepisów wciąż się zmieniają. MS pracowało nad nimi niemal dwa lata, teraz trwa debata w Sejmie. Najlepiej byłoby, gdyby ustawa pojawiła się co najmniej sześć lat temu i rozwiązywała zagadnienia materialno-prawne, a nie procesowe. Dziś większość spornych kwestii dotyczących kredytów frankowych jest już rozstrzygnięta – również dzięki SN. Wchodzenie z nowymi rozwiązaniami procesowymi, zamiast przyspieszyć rozstrzyganie tych spraw, może spowodować dużo większy chaos. Obawiam się przepisów przejściowych – nie wiadomo, czy ostatecznie nowe zasady będą miały zastosowanie tylko do nowych spraw, czy również do starych. Żadne z tych rozwiązań nie brzmi dobrze. Bo albo będziemy mieli dwie procedury, albo zmienimy reguły gry w toczących się postępowaniach. Interwencja ustawodawcza powinna mieć miejsce kilka lat temu; dziś będzie spóźniona. Jeśli resort chce sędziów wesprzeć, to są na to inne sposoby.
Izba Cywilna, której prezesem jestem od 2021 r., powinna liczyć 45 sędziów. Tymczasem mamy raptem 31 sędziów. Podobne braki są w Izbie Karnej i Izbie Pracy. Powinno się rozwiązać ten brak kadrowy.
Nie. Na dziś żadnych zmian legislacyjnych nie proponuję.
Dlatego, że jeżeli chodzi o kwestie materialno-prawne, to – jak już powiedziałam – większość już rozstrzygnęliśmy. Za chwilę, mam nadzieję w marcu, zamkniemy obszar problemów dotyczących klauzul abuzywnych. Wówczas to skład siedmiu sędziów wyda uchwałę w sprawie klauzul przeliczeniowych opartych na mechanizmie „kurs NBP plus/minus marża banku”. To ostatni element, który budzi wątpliwości. Znacznie mniejszym problemem jest to, czy stosować teorię salda, czy teorię dwóch kondykcji. Z kolei zagadnienia np. statusu konsumenckiego, które teraz się często pojawiają, nie nadają się w ogóle do rozstrzygnięcia ustawowego, bo dotyczą konkretnych ustaleń faktycznych w konkretnej sprawie, czy kredyt pozostawał w związku z działalnością gospodarczą lub zawodową, czy też nie. Nie są też potrzebne istotne usprawnienia dowodowe, ponieważ nikt już nie przesłuchuje świadków, np. pracowników banków, by ocenić, czy klauzule przeliczeniowe są abuzywne. Zagadnienia najbardziej obciążające sądy zostały już ustabilizowane.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że niektórzy sędziowie tak postrzegają TSUE. Myślę, że wynika to z niewłaściwego zrozumienia roli orzecznictwa unijnego. Oczywiście TSUE ma jednoznaczne kompetencje w zakresie interpretacji prawa wspólnotowego, jednak w odniesieniu do spraw frankowych mówimy o interpretacji dyrektywy 93/13, czyli swego rodzaju wytycznych dla krajowych ustawodawców, którzy powinni zapewnić na poziomie krajowym określony standard ochrony konsumenta. Dyrektywa wyznacza cel, który realizują przepisy prawa polskiego. Kto ma osiągnąć ten cel? Ustawodawca, bo zgodnie z polską konstytucją to władza ustawodawcza odpowiada za tworzenie prawa. To nie powinno budzić wątpliwości, podobnie jak nie powinno budzić wątpliwości, że sądy nie odpowiadają za tworzenie prawa. Granicą wykładni sądowej jest prawo obowiązujące w Polsce. Nie można powiedzieć, że orzeczenie TSUE uchyliło zasadę prawną przyjętą przez SN. To tak nie działa. Zasadę prawną może zmienić jedynie sam SN, który oczywiście może wziąć pod uwagę wykładnię prawa przedstawioną przez TSUE.
To prawda. Nie zapominajmy jednak o tym, że granicą wykładni prounijnej jest polskie prawo. Tytułem przykładu, nie znajduję w kodeksie cywilnym przepisów, które dopuszczałyby stosowanie teorii salda w odniesieniu do rozliczenia stron umowy kredytu uznanej za nieważną. Polskie prawo nie dopuszcza w tym przypadku automatycznego potrącenia wzajemnych wierzytelności. To fakt, że niektórzy sędziowie SN po wyroku TSUE w sprawie Lubreczlik zaczęli skłaniać się ku teorii salda, jednak nawet oni w swoich kolejnych orzeczeniach łagodzą to stanowisko. Równo legle zapadają liczne orzeczenia SN, które jednoznacznie wskazują, że teoria dwóch kondykcji nadal obowiązuje.
Nie widzę takiej potrzeby. Trzeba pamiętać, że stosowanie teorii dwóch kondykcji wynika z uchwały całej Izby Cywilnej z 2024 r., a to bardzo szeroki skład. Poza tym orzeczeń wskazujących na teorię dwóch kondykcji jest kilkaset, tymczasem tych wskazujących na teorię salda zaledwie kilkanaście. Trudno więc mówić o istotnej rozbieżności. Wydamy uchwałę, jeśli faktycznie utrwalą się dwie przeciwstawne wykładnie. Dziś priorytetem jest rozstrzygnięcie problemu klauzul przeliczeniowych, czyli „kurs NBP plus/minus marża”, bo to zagadnienie wywołuje rozbieżności w sądach powszechnych i samym SN. Ten problem dojrzał do rozstrzygnięcia. Mamy wyartykułowane argumenty za uznaniem możliwości dalszego utrzymania umowy po usunięciu z niej marży banku i pozostawieniu kursu NBP oraz argumenty przeciwko takiemu rozwiązaniu.
Stanowisko, które dotychczas w tej kwestii zajmowałam, łatwo ustalić dzięki orzeczeniom wydanym z moim udziałem. Co ciekawe przy tym, ostatnio TSUE wydaje się opowiadać za szerszym utrzymywaniem umów w mocy po usunięciu z nich abuzywnych postanowień. Natomiast treści uchwały, która zapadnie, nie sposób dziś przesądzić.
Sędziów sądów powszechnych, ale również sędziów SN najbardziej obciąża pisanie uzasadnień wyroków. W samym tylko SO w Warszawie takich spraw są przecież tysiące. Pisanie uzasadnień jest pracochłonne, monotonne, bo jest to przecież powtarzalne. Mimo to nie ma żadnego mechanizmu, który – zwłaszcza sędziów sądów powszechnych – by w tym wspomagał.
To jest bardzo trudne pytanie. Nie wiem, dlaczego MS nie wdraża istotnych zmian organizacyjnych. Od kiedy pamiętam (pracuję w sądownictwie od 2000 r.), mówi się o realnym zróżnicowaniu obciążenia sędziów, zwłaszcza że sędziowie z mniejszych miast są zwykle mniej obciążeni niż ci z większych. Pracowałam kiedyś w Sądzie Rejonowym w Lublinie, który został podzielony na dwa sądy: Lublin-Wschód i Lublin-Zachód. Przygotowano wówczas projekt równomiernego obciążenia tych dwóch sądów i do tego dostosowano podział sędziów między te dwa sądy. Po roku się okazało, że wstępne założenia były błędne. Czy cokolwiek wówczas zmieniono? Absolutnie nic. Nie przesunięto żadnych etatów. To dobra ilustracja tego, z czym borykamy się do dziś. Myślę, że MS jest świadome tego problemu, ma przecież narzędzia do mierzenia skali obciążenia poszczególnych sądów, do resortu trafiają też sędziowie, którzy komunikują ten problem. Widać jednak, że to zagadnienie nie jest i nigdy nie było postrzegane jako priorytetowe z politycznego punktu widzenia.
Izba Cywilna jest niestety najbardziej obciążona spośród wszystkich izb SN. Obecnie mamy ponad 7 tys. spraw do rozpoznania. To średnio 230 spraw na sędziego. W innych izbach te liczby są mniejsze, wynoszą nawet ok. 60 spraw na sędziego. Bardzo bym chciała zagwarantować stronom rozstrzygnięcie na etapie przedsądu w czasie sześciu miesięcy, zaś merytoryczne rozpoznanie sprawy w ciągu roku. Niestety nie jest to możliwe, ponieważ brakuje nam sędziów.
Po pierwsze, sędziowie nie powinni się zajmować dzieleniem samych siebie na neosędziów i paleosędziów. To czysty absurd. Myślę, że gdyby sędziowie skupili się na rozpoznawaniu spraw, a nie na ocenianiu kolegów, mielibyśmy większe szanse na to, by efektywnie realizować zadania, które stoją przed SN. Po drugie, zwracałam się zarówno o ogłoszenie konkursów na wolne stanowiska, jak i o delegacje do SN. Bez skutku. Występowałam jeszcze o jedno. Być może nie jest to wygodne dla polityków, ale wymagałoby poważnego rozważenia. Zakres kognicji SN, jeżeli oczekiwać od niego efektywnego działania w zakresie ujednolicania orzecznictwa, jest za szeroki. Konstytucja gwarantuje rozpoznanie sprawy w dwóch instancjach, nie gwarantuje prawa do rozpoznania każdej sprawy przez SN, zaś skarga kasacyjna ma służyć celom publicznym. Tymczasem próg kwotowy spraw, którymi zajmuje się SN, od 20 lat się nie zmienił, choć np. średnie wynagrodzenie jest prawie czterokrotnie wyższe. Podstawowy próg dopuszczalności skargi kasacyjnej to 50 tys. zł. W 2005 r., kiedy go wprowadzono, był równy około 20 przeciętnym wynagrodzeniom, zaś w 2025 r. odpowiada tylko sześciu. Zmiany wydają się niezbędne.
Nie mam wątpliwości, że w końcu musi się tak stać. Kluczowe jest to, by sądownictwo chroniło interesy obywateli. Do tego potrzeba odpowiednich ram prawnych i zażegnania podziałów opartych na kryterium tego, jaki skład KRS wystąpił z wnioskiem o powołanie konkretnego sędziego. To przedziwne, że sędziego z 20-letnim stażem określa się mianem neosędziego i deprecjonuje jego pracę, choć równocześnie nie stawia się ani zarzutów co do jego profesjonalizmu, ani nie przedstawia konkretnych dowodów braku niezależności i bezstronności. ©℗