W 2014 r. w wyborach na Węgrzech kandydatów wystawiły 94 organizacje polityczne, z których osiem weszło do parlamentu. Mimo to wciąż pojawia się pytanie, czy na Węgrzech istnieje coś poza koalicją rządową i czy jest jakakolwiek realna alternatywa wobec Fideszu Viktora Orbána i sprzymierzonych z nim chadeków. Koalicja Fidesz-KDNP od 10 lat znajduje się na najwyższym stopniu sondażowego podium. Ze względu na ogólną znajomość Fideszu nie będę się o niej rozpisywał.



Prawą stronę sceny uzupełnia Jobbik, kojarzony z faszystami, nacjonalistami, antysystemowcami. Jeżeli jednak prześledzić postulaty Fideszu i Jobbiku, nie są one tak bardzo różne. Sam Gábor Vona, lider partii, na początku kariery był członkiem Fideszu. Na Węgrzech mówi się, że gdy rodzice i dziadkowie głosują na Fidesz, młodzi wybierają Jobbik. Polityczny dyskurs jest zdominowany właśnie przez te dwa ugrupowania, a jednocześnie od miesięcy trwa wyścig o to, kto będzie prezentował bardziej radykalne stanowisko w dręczących Węgrów kwestiach. Na razie zdecydowanie wygrywa Fidesz, który wchłania coraz większą część elektoratu Jobbiku. Jednocześnie to partia Vony zapewnia koalicji większość konstytucyjną w priorytetowych kwestiach, np. dotyczących zmiany konstytucji w celu uchwalenia prawa antyterrorystycznego oraz zarządzenia referendum w sprawie kwot migrantów, które odbędzie się 2 października.
Ostatnie miejsce na podium zajmuje Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP), bezpośrednia spadkobierczyni komunistów, która przejęła cały ich majątek. Ta siła dała Węgrom wielu wybitnych polityków, w tym premiera Gyulę Horna czy ministra finansów Lajosa Bokrosa. W ostatnich latach popadła ona w niełaskę, głównie z powodu rządów Ferenca Gyurcsánya i fatalnych decyzji personalnych. Wciąż nie ma następcy charyzmatycznego Attili Mesterházya, który zrezygnował z przewodzenia partii po porażkach wyborczych w 2014 r. Sukcesem MSZP było niedawne wycofanie się premiera Orbána z zamykania sklepów w niedziele. Węgierska konstytucja stanowi, że jeżeli uda się zebrać 200 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum, musi ono zostać zarządzone. Taką kampanię przeprowadzili socjaliści, a wynik referendum był do przewidzenia, bo przeszło 4/5 Węgrów opowiedziałaby się w nim za przywróceniem handlu w niedziele.
Poparciem, które pozwoliłoby na wejście do parlamentu, cieszy się Koalicja Demokratyczna, której liderem jest Ferenc Gyurcsány, z polskiej perspektywy oceniany jako ktoś powszechnie znienawidzony nad Balatonem. Obchodzimy właśnie 10. rocznicę wycieku słynnego przemówienia, w którym przyznał się do okłamywania społeczeństwa w trakcie kampanii wyborczej w 2006 r. Prawda jest nieco bardziej skomplikowana. Gyurcsány jest rozpoznawalny, a wielu zapomina mu jego przewinienia. Koalicja Demokratyczna chce uchodzić za bardziej liberalną i otwartą światopoglądowo od MSZP. Przez kilka miesięcy w czasie trwania kryzysu migracyjnego lokowała się na trzecim miejscu w sondażach, wyprzedzając starszą siostrę.
Od lat na granicy progu wyborczego znajduje się Polityka Może Być Inna (LMP; w ostatnich wyborach uzyskała 5,5 proc. głosów). Dotychczas stroniła ona od klasycznej rywalizacji politycznej, polegającej na wzajemnych atakach i oskarżeniach. Jest najmniejszą partią opozycyjną i reprezentuje ideologię ekologizmu. Chociaż formalne przywództwo w partii jest kolegialne (sprawuje je dziewięć osób), to niekwestionowaną twarzą LMP był András Schiffer, który przed kilkoma tygodniami złożył mandat, wycofał się z życia politycznego i zaczął posługiwać retoryką bliską rządowi. Jego odejście uruchomiło tendencję spadkową. Obecnie żaden sondaż nie daje jej mandatu w wyborach.
Pod progiem jest jeszcze ciaśniej. Poparciem rzędu 1–2 proc. cieszą się dwa ugrupowania: Dialog na rzecz Węgier oraz Razem. To pierwsze powstało w wyniku rozłamu w LMP. To partia o najlepszym PR, wciąż jest o niej głośno, jednak podejmowane wysiłki w żaden sposób nie wpływają na wzrost szans na sukces wyborczy. Nie różni się ona praktycznie niczym od LMP. Razem zaś zostało założone przez byłego premiera Gordona Bajnaia. Partia aspirowała do miana nowoczesnej socjaldemokracji. W styczniu 201 4 r ., na cztery miesiące przed wyborami, zbudowano wielką koalicję sił lewicowych i liberalnych pod nazwą Razem 2014. W jej skład weszły: MSZP, Koalicja Demokratyczna, Dialog na rzecz Węgier, Razem oraz Partia Liberalna, która dzisiaj praktycznie nie istnieje. Blok miał stanowić przeciwwagę dla bloku Fidesz-KDNP.
Tymczasem okazało się, że uzyskano fatalny wynik 26,8 proc. Gdyby partie startowały osobno, uzyskałyby lepszy rezultat. Powód klęski ówczesnego bloku jest w zasadzie diagnozą współczesnej opozycji, która ma na Węgrzech mocno pod górkę. Przyczyn można poszukiwać w zmianie ordynacji wyborczej przez Orbána tak, że mapa okręgów jednomandatowych pokrywa się z mapą poparcia Fideszu. Ponadto tradycyjny elektorat lewicy od 2008 r. wspiera albo Fidesz za działania socjalne, albo Jobbik za „mówienie, jak jest”. Nie bez znaczenia jest także niemoc instytucjonalna polegająca przede wszystkim na reaktywności opozycji, niepotrafiącej wyeksponować problemów Węgrów i zmobilizować przeciwników Fideszu (których jest naprawdę wielu) do okazywania niezadowolenia.
Dużą część czasu pochłania też spór o to, kto jest jej liderem. W lewicowo-liberalnej koalicji startowało dwóch byłych premierów, ale kandydatem na urząd szefa rządu był ktoś trzeci. To nie mogło zadziałać. Paradoksalnie nadzieją dla opozycji może być Gyurcsány, którego charyzma może pociągnąć tłumy. Nikt z polityków tego głośno nie przyzna, jednak w sondażach ankietowani stawiają znak równości między rządami socjalistów w latach 2002–2010 a tym, co czyni obecna koalicja. Co więcej, znaczący odsetek wyborców uważa, że obecnie korupcja jest wyższa aniżeli w tamtym okresie. Pojawia się zatem pole do rywalizacji, z czego jednak niewiele wynika.
Obecnie kluczowym pytaniem jest to, czy przeciwnikom Orbána uda się sprawić, by w referendum w sprawie migrantów ponad 50 proc. Węgrów nie wzięło udziału bądź oddało głos nieważny, co sprawiłoby, że plebiscyt byłby niewiążący. Przegrana rządu w referendum byłaby podmuchem wiatru w opozycyjne żagle, podobnie jak miało to miejsce w przypadku rezygnacji z zakazu handlu w niedziele. Z kolei dla Jobbiku nadzieją jest oficjalna zmiana strategii w kierunku politycznego centrum. Węgierska polityka staje na głowie. Fidesz staje się powoli zbyt skrajny dla środowiska Jobbiku, tradycyjnie określanego mianem skrajnego.