10 tys. złotych odszkodowania oraz przeprosin w trójmiejskich mediach domaga się od jednej z sopockich restauracji 27-letnia gdańszczanka. Według kobiety w lokalu nie pozwolono jej swobodnie nakarmić dziecka piersią. Szefostwo restauracji odrzuca te zarzuty.

Proces w tej sprawie rozpoczął się w środę przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. W imieniu Liwii Małkowskiej pozew do sądu przeciwko restauratorowi złożyło Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego (PTPA).

"To postępowanie sądowe jest precedensowym, pierwszym tego typu postępowaniem w Polsce. Dotyczy dyskryminacji w dostępie do usług, co jest zabronione na gruncie tzw. ustawy antydyskryminacyjnej. Proces jest także wyrazem niezgody na nierówne traktowanie kobiet karmiących piersią w przestrzeni publicznej" - powiedział dziennikarzom przewodniczący PTPA, Krzysztof Śmiszek.

Dodał, że Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego chce, aby "sąd stwierdził, czy takie traktowanie matek karmiących w miejscach publicznych i ogólnie dostępnych jest zgodne z prawem, czy też jest dyskryminacją".

Argumentował, że prawo polskie oraz Unii Europejskiej wskazuje "bardzo wyraźnie", że „jakakolwiek dyskryminacja czy też nierówne traktowanie kobiet, czy też osób ze względu na ich płeć w dostępie do usług i dóbr – w tym przypadku usługi gastronomicznej - jest zakazane”.

Do zdarzenia, którym zajmuje się gdański sąd, doszło w listopadzie 2014 r. w jednej z sopockich restauracji, gdzie na posiłek przyszło małżeństwo Liwia i Ryszard Małkowscy wraz z półroczną córką i towarzysząca im siostrą kobiety Anną W.

W pewnym momencie dziecko zaczęło płakać z głodu i gdańszczanka postanowiła je nakarmić piersią. Według relacji kobiety, podszedł do niej wówczas kelner i powiedział jej, że kierownictwo lokalu nie życzy sobie karmienia piersią przy stole, ponieważ dochodziło już wcześniej do takich sytuacji i goście byli oburzeni.

"Zaproponował mi toaletę - na co nie przystałam. Potem krzesło przy toalecie - na co również się nie zgodziłam. I musieliśmy szybko wyjść, bo głodne dziecko to rzecz nadrzędna. Do samego kelnera nie mam żalu, bo wypełniał tylko obowiązki; robił to, co kazał mu kierownik" - powiedziała dziennikarzom Małkowska.

Tłumaczyła, że dopiero zaczęła odpinać guziki koszuli. "Nawet nie pozwolono mi, żebym rzeczywiście rozpoczęła karmienie. To jest przecież niezauważalne dla innych. Wtedy córka miała pół roku, więc przez ten czas nauczyłam się to robić w taki sposób, że tego nie widać" - dodała kobieta, która teraz jest w dziewiątym miesiącu ciąży.

"Po słowach kelnera poczułam się okropnie, jak by ktoś dał mi w twarz. Czułam też, że jestem złą mamą, bo nie mogę zaspokoić potrzeb swojej córeczki. Nikt wcześniej nie zwrócił mi tak uwagi, mimo, że często bywamy z mężem w restauracjach" - nadmieniła.

Jak podkreśliła zdecydowała się na proces ponieważ wierzy, że robi to w szczytnym celu.

"Dzięki temu może zmienię myślenie choćby kilku osób, a to byłby już sukces. Chcę, żeby wszystkie kobiety, które karmią piersią mogły to robić swobodnie i tam gdzie tego zapragną i gdzie będą miały taką potrzebę. Żeby się tego nie wstydziły, nie chowały gdzieś po krzakach czy toaletach, bo to jest niedopuszczalne. Jako mama mam prawo karmić swoją córeczkę, a wcześniej tego nie wiedziałam. Wiem, że jest wiele kobiet w Polsce, które nadal o tym nie wiedzą" - powiedziała.

Zupełnie inną wersję wydarzeń przedstawił mediom właściciel sopockiej restauracji Jarosław Pindelski.

"Kelner przekazał tylko tej pani prośbę gości siedzących metr obok, czy mogłaby to zrobić bardziej dyskretnie. Restauracja była pełna, bo to była sobota. Kelner jako alternatywę zaproponował jej też krzesło, które było półtora metra przy oknie - nie przy toalecie" - mówił dziennikarzom pozwany.

Zarówno Małkowska, jej mąż oraz siostra twierdzą natomiast zgodnie, że gdy weszli do restauracji nie było w niej wielu klientów.

Sopocki restaurator dodał, że sam czuje się pokrzywdzony w tej sprawie.

"Zarzuty są niesłuszne. Zarzut karmienia w toalecie jest bardzo mocny, a nic takiego nie miało miejsca. Wobec matek karmiących mamy politykę otwartą i przyjazną. Przychodzą do nas często takie kobiety i nie mają z karmieniem żadnego problemu" - zapewnił.

Przed rozpoczęciem procesu jego strony podjęły próby mediacji, ale okazały się one nieskuteczne.

Siostra gdańszczanki Anna W. zeznała w środę przed sądem, że po opuszczeniu lokalu opisały na stronie Facebooka należącej do restauracji całe zdarzenie, a potem nagłośniły sprawę w jednym z trójmiejskich portali. "Pojawiło się wiele negatywnych komentarzy w stylu, że moja siostra +jest gruba i co najwyżej może w tej restauracji dostać frytki za darmo+, albo "po co wychodziła z bachorem, trzeba go było zostawić w domu+" - mówiła świadek.

"Spotkała mnie fala dużego hejtu, nieprzyjemne komentarze nie były tylko w internecie, po tym jak ukazał się artykuł, ale również kiedy wychodziłam do sklepu, ludzie zaczęli mnie rozpoznawać" - opowiadała dziennikarzom Małkowska.

Następna rozprawa w procesie została wyznaczona na 9 listopada. Na świadków wezwano kelnera oraz jedną z pracownic restauracji.

Za trzy miesiące sąd ma się także odnieść do wniosku PTPA o złożenie pytania do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. "Z ostrożności procesowej wnosimy o zadanie tego pytania. Ale oczywiście jesteśmy też pewni swoich racji z uwagi na przepisy polskie. Polska ustawa antydyskryminacyjna mówi bardzo wyraźnie, że tego typu sytuacje są uważane za niedopuszczalne" - mówił dziennikarzom Śmiszek. (PAP)