Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Tak ludziom czyńcie, jak chcielibyście, żeby wam czynili. Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś chcieć, żeby stała się powszechnym prawem.
Powyżej wypowiadają się dla państwa kolejno: mądrość ludowa, Bóg chrześcijan i filozof Immanuel Kant. Pomińmy głęboko ukryte różnice teoretyczne i przyznajmy, że trójca ta (nomen omen) mówi mniej więcej to samo, a mianowicie: Jesteś bucem, bucu? Tak. To w zasadzie jakbyś moralnie przyzwalał, żeby ci inny buc tak po prostu napluł w twarz.
Zanim wrócimy do tej myśli, przypomnijmy fakt, który może jest jeszcze dziś komuś nieznany, np. pechowym badaczom pingwinów na Antarktydzie, których znarowiony pingwin odciął od świata, wrzucając im rybę w generator prądu – Brytyjczycy chcą wyjść z Unii Europejskiej. Jak pokazują sondaże i wywiady, za wyjściem zagłosowali z wielu różnych powodów, wśród których trzeba wymienić: odczuwany brak demokratycznej kontroli nad działaniem własnego państwa, utrata suwerenności, niewiadomy kierunek przyszłej unijnej ekspansji, smutek postimperialny, nadmiernie wybujała biurokracja, poczucie bycia jeleniem, na którego grzbiet wdrapały się słabsze kraje Unii, ssące zeń kasę, prestiż i kulturę, jakby od tego zależała ich pijawcza egzystencja. Jedne z tych powodów mają większy sens (biurokracja, deficyt demokratyczny), inne żaden (suwerenność znaczy dziś zupełnie coś innego; Wielka Brytania tyleż od Unii dostaje, ile bierze, choć niekiedy w niewspółmiernych walutach). Żaden z nich nie uzasadnia kroku, którego konsekwencje, zwłaszcza geopolityczne, mogą być straszliwe.
Ale jest jeszcze jeden powód. Wymieniany w sondażach jako drugi pod względem częstości, ale podobno najważniejszy, jeśli chodzi o siłę mobilizacji. Imigracja. Kontrola nad granicami. Nigel Farage, najzagorzalszy zwolennik wyjścia z Unii, pozował w kampanii przed zdjęciem podróżujących z Bliskiego Wschodu uchodźców, którzy dzięki otwartej polityce unijnej mieli zalać Wyspy. Nie robiłoby to być może na bardziej otwartych od nas Brytyjczykach takiego wrażenia, gdyby nie fakt, że oni już czują się zalani – falą Rumunów, Polaków i innych migrantów ze wschodu Europy.
Bo nie da się ukryć – jesteśmy tam wszędzie. Osiemset tysięcy jest nas. Niewielu Jamesów Brownów czy Joe Bakerów ma jeszcze szansę pójść do pubu pod Londynem i nad pintą piwa pogadać z barmanem Chrisem o tym, jak fatalnie sobie w tym sezonie radzi West Ham – przy kiju stoi Polak Krzyś, który nawet gdyby mówił dobrze po angielsku, to woli pogadać o Legii. I to nie z Brownem czy Bakerem — raczej z Włodkiem, który po całym dniu kierowania piętrowym autobusem siedzi obok nich ze swoim własnym piwem. Nie ma od nas ucieczki.
Na Wyspach jesteśmy wszędobylskim czynnikiem, który niestrudzenie rozsnuwa obcość w pubie, sklepie, na ulicy. Ta obcość była akceptowana, dopóki Brytyjczycy nie czuli się nią zagrożeni, dopóki jakoś tam stanowiła ona w świadomości brytyjskiej symbol pożądanego globalizmu i solidarności europejskiej. Ale kilka lat temu nagle, niezauważalnie przestaliśmy być synonimem solidarności i wzrostu gospodarczego. Zaczęliśmy być symbolem nieprzyjaznego pubu, przebiegłego wyzysku, nadchodzącej ruiny ekonomicznej i socjalnego oszustwa. I teraz nasza obecność, niekończąca się podaż niewykwalifikowanych polskich pracowników, jest jedyną bezpośrednio dostępną wzrokowi Browna i Bakera przyczyną degradacji warunków pracy.
Ci z nas, którzy na Wyspach pilnie pracują, płacą podatki, a zarobki wydają głównie na miejscu, stanowią większość. Ale to nie o nich piszą media, to nie oni poruszają zbiorową wyobraźnię. Co ją porusza, to statystyki zatrzymań przez policję – Rumuni i Polacy wiodą tutaj prym – albo przykłady oszustw brytyjskiego systemu „dojonego” na potrzeby wciąż żyjących w rodzimym kraju dzieci. I tacy też bywamy, nie da się tego ukryć. Sprytni, niewdzięczni, z zaszczepioną przez polską tradycję pogardą dla prawa. Dlatego Marek Tejchman na łamach GDP niedawno prowokacyjnie napisał: „To my, Polacy, rozwaliliśmy Unię”. To temu Polakowi, który Wyspy potraktował nie jako warunki dla rozwoju, ale jako miejsce na szaber, Brytyjczycy w referendum powiedzieli „dość”. To dla nich rozdawano słynne karteczki z myślą wyrażoną uroczą polszczyzną: „Polskie szumowiny wracać do domu polskiego”; była też wersja angielska, na której zamiast „szumowiny” napisane było „vermin”, czyli robactwo, plugastwo lub gadziny. To o nas. To nas chcą się pozbyć albo przynajmniej nie dostać nas więcej.
Nie piszę tego po to, żebyśmy się samobiczowali. Nawet znarowiony pingwin z rybą wie, że wstydu ci u nas w narodzie dostatek. Szumowiny poza tym są wszędzie, nasze szumowiny wcale pewnie nie gorsze od niejednego kolegi Browna i Bakera. Ale, ach, jak cudowna jest ta ironia losu, kiedy nagle opis ksenofobiczny, z taką lubością przez nasz naród wypluwany w internecie w momencie, kiedy jakieś ćwierć uchodźcy postawi niepewnie pół stopy na polskiej ziemi, przychodzi skądinąd i dotyczy nas. Jakże to jest w zasadzie zabawne, zabawne z czysto formalnej strony zagadnienia. Polskie szumowiny, polskie plugastwo – brudne Araby, roznoszący choróbska półludzie. Pijące socjal na dzieci polskie pijawki – rozmnażający się jak króliki islamskie szkodniki, co nam zabiorą nasze 500 zł. Niewykwalifikowana siła robocza z Polski niszczy warunki zatrudnienia – przyjdą Erytrejczycy i będą robić za pięć złotych. Nas jest tam osiemset tysięcy, ich miało tu być marne siedem tysięcy, ale w panice nawet tych postanowiliśmy nie wpuszczać, choć pewnie rozejrzawszy się wkoło, i tak czym prędzej uciekliby do Niemiec.
Sytuacje są oczywiście nierównoważne. Wyzwania towarzyszące migracji zarobkowej wewnątrzunijnej są różne od problemów akomodacji i asymilacji uchodźców, w dodatku z innego kręgu kulturowego. Ale sentyment jest ten sam, ta sama emocja porusza przerażony Arabem polski tłum, co pogardliwie patrzącego na Polaka i przerażonego rychłym zanikiem brytyjskiej kultury obywatela Anglii. I kiedy Polacy z Wysp, którzy zresztą (to już jest nadmiar ironii, to już nawet nie jest śmieszne) nad wyraz chętnie głosowali na eurosceptyczne partie od PiS po KORWiN, zżymają się na to, że ich Anglik niesłusznie szkaluje i chce im odebrać co ich, to chce się im powiedzieć: „Aha. Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Tak ludziom czyńcie, jak chcielibyście, żeby wam czynili. Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś chcieć, żeby stała się powszechnym prawem”.