Gdy książę Czartoryski sięgnął po pióro, by podpowiedzieć Aleksandrowi I, jak kreatywnie używać idei samostanowienia narodów, zapewne nie przypuszczał, iż wytyczy kierunek polityki Petersburga wobec Bałkanów na następne stulecia.
Aleksis Tsipras, nim ogłosił kapitulację, cały czas oglądał się na Moskwę. Kolejne wizyty greckiego premiera u prezydenta Władimira Putina oraz gorączkowe konsultacje pokazywały, że rozpaczliwie szukał wsparcia przed ostatecznym starciem z przywódcami UE. Szczęściem dla Unii wojna na Ukrainie, spadek cen ropy naftowej oraz międzynarodowe sankcje bardzo mocno uszczupliły rezerwy finansowe Rosji. Gdyby ta miała możliwość zaoferowania Atenom pomocy w wysokości niezbędnej do przetrwania najbliższych lat, ok. 80 mld euro, najpewniej ze strefy euro ubyłoby jedno państwo.
Ale w obecnej sytuacji Kremla nie stać na taką rozrzutność. Tsipras musiał więc zgodzić się na nową porcję drakońskich oszczędności i ustanowienie funduszu, który, wedle planu, wydusi z zasobów pozostałych w rękach greckiego państwa 50 mld euro. Trzy czwarte tej kwoty pójdzie na spłatę długów. „To wykracza poza czystą mściwość i jest całkowitym niszczeniem suwerenności” – napisał na swoim blogu sławny amerykański ekonomista Paul Krugman, nim ostatecznie zaakceptowano porozumienie.
Co sądzą o tym zwykli Grecy, łatwo sobie wyobrazić. A w dającej się przewidzieć perspektywie czeka ich nowe zaciskanie pasa, bo nikt nie obiecuje umorzenia części długów. Zaś zawieszenie przepływu kapitału w systemie bankowym do reszty zdewastowało i tak pogrążoną w kryzysie gospodarkę Hellady. Wprawdzie Ateny otrzymają nowy program pomocowy, lecz jego założenia przypominają aplikowanie kroplówki ekonomicznym zwłokom. Dlatego Putin wcale nie musi się spieszyć, bo na Peloponezie czas pracuje na jego korzyść. Już raz carowie przez całą dekadę wykonywali tylko symboliczne gesty, dbając o interes własnego imperium, lecz mimo to doczekali się miana wyzwolicieli Greków.
Fortel Czartoryskiego
„Polityką kieruje nie tylko interes, ale także moralność” – pisał książę Adam Czartoryski w memorandum do cara Aleksandra I. „Władca Rosji winien być protektorem wszystkich małych państw, ich pewną ucieczką, twórcą ich związku i ich siły, a gdy do niej dojdą, ich stałym przyjacielem” – dodawał, ufając, że monarcha weźmie sobie te słowa głęboko do serca.
Miał ku temu sporo powodów. W końcu zaprzyjaźnili się z carewiczem, kiedy ten miał zaledwie kilkanaście lat. Starszy o siedem wiosen książę służył jako kamerjunkier w petersburskim Pułku Gwardii Konnej. Potem został adiutantem następcy tronu, członkiem tej samej loży masońskiej, wreszcie kochankiem carewiczówny Elżbiety (przed przejściem na prawosławie Ludwiki Marii Badeńskiej). O czym mąż dobrze wiedział, ale wolał, żeby Elżbietę w samotne dni wspierał zaufany przyjaciel, a nie jakiś dworzanin.
Gdy w końcu Aleksander I zasiadł na tronie, natychmiast obsypał księcia Adama zaszczytami. Czartoryski został m.in. członkiem senatu, stanął na czele Rady do spraw Edukacyjnych oraz przygotował plany gruntownych reform w imperium Romanowów. Na koniec w 1803 r. został wprowadzony do MSZ. Mając w perspektywie, iż wkrótce obejmie urząd ministra spraw zagranicznych, napisał memorandum zatytułowane: „O systemie politycznym, którego winna trzymać się Rosja”. Przedstawiał w nim pomysł przyszłej strategii działania imperium. Zdaniem księcia Adama: „bezpieczeństwo i dobrobyt państwa są celem polityki zarówno wewnętrznej, jak zagranicznej”. Dlatego Petersburg powinien dążyć do stworzenia w Europie równowagi siły, by wszystkie mocarstwa szachowały się wzajemnie, a ostatnie słowo zawsze należało do Petersburga.
Jednym z filarów takiego systemu miała zostać idea prawa narodów do samostanowienia. Czartoryski myślał przede wszystkim o podzielonej między zaborców Polsce, marząc, aby w przyszłości została znów zjednoczona, oczywiście pod berłem carów. Jednocześnie wskazywał, iż Aleksander I powinien stać się obrońcą prawa do samostanowienia dla narodów bałkańskich. Książę Adam, podobnie jak wielu innych dyplomatów, uznawał, iż Turcja to „organizm obumierający” (notabene przed rozbiorami to samo można było powiedzieć o Rzeczypospolitej). Żywotnym interesem Petersburga było więc pilnowanie, żeby żadne inne mocarstwo nie przejęło kontroli nad europejskimi ziemiami Imperium Osmańskiego, a tym samym nad cieśninami dzielącymi Morze Czarne od Śródziemnego.
Najłatwiej dawało się to osiągnąć „popieraniem utworzenia niepodległej Grecji oraz Wielkiej Chorwacji”. To drugie państwo byłoby ojczyzną dla wszystkich bałkańskich Słowian i najbliższym sojusznikiem imperium Romanowów. W tak to zręczny sposób książę Adam połączył kwestię przyciągnięcia Bałkanów w orbitę rosyjskich wpływów z przekreśleniem rozbiorów Rzeczypospolitej. „W tym zaś, co się tyczy polityki zagranicznej, myśl o tym, by posłużyć się ambicją rosyjską dla celu słusznego i wzniosłego, nie wydaje mi się zasługiwać na nieco zbyt surową krytykę” – zapisał po latach w pamiętnikach. Aleksander I bardzo życzliwie przyjął memorandum przyjaciela. Co więcej, w obecności świadków potępił „zbrodnię babki Katarzyny, dokonaną na Polsce”. Obiecując zadośćuczynienie. Po czym zaczął przyglądać się Bałkanom.
Obrońcy uciśnionych
Dla prawosławnych narodów znajdujących się od stuleci pod tureckim panowaniem memorandum Czartoryskiego było czymś więcej niż iskierką nadziei. Wprawdzie w Petersburgu od dawna marzono o rozbiciu Imperium Osmańskiego, żeby otworzyć Rosji drogę do Morza Śródziemnego, lecz brakowało strategicznej koncepcji osiągnięcia celu. Za rządów kanclerza Andrieja Ostermanna, latem 1736 r. rosyjskie wojska, wygrywając kolejne bitwy, stały u wrót Konstantynopola. Potem caryca Katarzyna Wielka wyszarpała Turcji Krym. Jednak na koniec do gry zawsze włączały się mocarstwa europejskie. Niekończące się spory Francji, Wielkiej Brytanii i Austrii ustawały, gdy należało solidarnie wystąpić w obronie muzułmańskiego państwa. Tylko po to, by ograniczyć wzrost potęgi Rosji. Turcja przegrywała więc wojny, lecz zachodni sojusznicy nie pozwalali, by poniosła zbyt wielkie straty terytorialne.
Wylansowana przez księcia Czartoryskiego idea samostanowienia narodów dawała Aleksandrowi I do ręki narzędzie pozwalające przerwać ten zaklęty krąg. Z radością więc awansował przyjaciela na ministra spraw zagranicznych. Nie przewidział tylko, że wzbudzi to tak wielki opór w MSZ i na carskim dworze. Rosjanie gotowi byli przełknąć jako zwierzchnika Niemca, ale Polak, i do tego jeszcze katolik, ściągnął na siebie powszechną niechęć. Setki intryg, jakie zawiązano przeciw Czartoryskiemu, sprawiły, iż po dwóch latach Aleksander odsunął przyjaciela na boczny tor.
W tym czasie Europą wstrząsały wojny napoleońskie, a mocarstwa nieustannie zmieniały koalicyjne układy. Car za namową Wielkiej Brytanii dołączył do sojuszu antyfrancuskiego wspólnie z Turcją. Ale po klęskach militarnych w latach 1805–1807 wybrał przyjaźń z Francją. Co skończyło się nową wojną w 1812 r. Pomimo ogólnej zawieruchy Aleksander I nie zapominał o Bałkanach. W jego otoczeniu sukcesywnie przybywało polityków z tamtego regionu Europy. Najważniejszym okazał się hrabia Joanis Kapodistrias z Korfu. U wybrzeży tej wyspy pod koniec 1798 r. zjawiła się eskadra okrętów wojennych dowodzona przez admirała Fiodora Uszakowa. Po brawurowym desancie rosyjscy żołnierze odbili z francuskich rąk miejscową twierdzę. Przepędzono też Turków. Po czym admirał wpadł na pomysł, aby ustanowić greckie minipaństwo, nazwane Republiką Siedmiu Wysp. Było to pierwsza samodzielnie rządzone przez Greków terytorium od 1460 r.
Nie dziwnego, że natychmiast zrobiło się o nim głośno. Kapodistrias, świeżo upieczony absolwent medycyny uniwersytetu w Padwie, zorganizował tam szpital polowy dla rannych. Wkrótce zaprzyjaźnił się z rosyjskimi wyzwolicielami, co otworzyło mu drogę do wielkiej kariery politycznej i w wieku 25 lat został jednym z przywódców małej republiki. Wprawdzie przetrwała tylko siedem lat, bo Francuzi odbili strategicznie położoną wsypę, lecz zmuszony do emigracji hrabia znalazł pracę w rosyjskiej dyplomacji. Wkrótce zwrócił na niego uwagę sam Aleksander I, który w 1813 r. powierzył mu reprezentowanie interesów Petersburga w Szwajcarii. Miało to być przetarcie przed dużo bardziej spektakularnym awansem. Rok później pod patronatem hrabiego Kapodistriasa greccy emigranci założyli w Odessie stowarzyszenie Filiki Eteria (Towarzystwo Przyjaciół). Na co dzień zarządzał nim adiutant cara, pochodzący z Grecji gen. Aleksander Ipsilanti, a jednym z najważniejszych działaczy został serbski emigrant Djordje Petrović. Nazwany przez Turków ze względu na ciemny kolor włosów „Karadjordje”, czyli Jerzym Czarnym.
Narodziny bałkańskiej łamigłówki
Niedługo po tym, jak memoriał Czartoryskiego wylądował na biurku cara, w Serbii wybuchło powstanie. Sprowokowali je Turcy, nie umiejąc zapanować nad tendencjami odśrodkowymi w swoim imperium. Dopóki prowincją zrządzał pozostający na służbie sułtana Grek Hadżi Mustafa Pasza, Serbowie zachowywali się pokojowo. Tolerancyjnemu gubernatorowi nadali nawet przydomek „serbskiej matki”. Ale w 1801 r. wybuchł w paszałyku belgradzkim bunt janczarów. Zamordowali oni Hadżiego Mustafę, po czym zajęli się gnębieniem prawosławnych mieszkańców. Gdy na początku 1804 r. stracono 150 lokalnych przywódców zaczęła się rebelia, a na jej czele stanął Djordje Petrović.
Typowany na przyszłego władcę Serbii Jerzy Czarny marzył o sojuszu z prawosławną Rosją. Jednak uwikłany w wojny napoleońskie Petersburg nie wsparł małego narodu. Mimo to Serbowie walczyli aż do 1813 r., kiedy w końcu padł Belgrad. Zwycięzcy Turcy urządzili rzeź jego mieszkańców. Petroviciowi udało się jednak uciec z miasta i dotrzeć do Petersburga, gdzie Aleksander I otoczył go opieką. Wojny napoleońskie zmierzały do zwycięskiego dla Rosji końca i taki gość mógł się okazać użyteczny. Wkrótce znaleziono dla niego miejsce w Filiki Eteria. Pozwalając, by przygotowywał wspólne serbsko-greckie powstanie. Wybuchło ono niekoniecznie w najlepszym dla cara momencie, bo późną wiosną 1814 r. Oczy całej Europy skierowane były na Wiedeń, gdzie rozpoczynał się międzynarodowy kongres, mający ustanowić trwały pokój na Starym Kontynencie. Pierwsze skrzypce grał car Aleksander, którego głównymi doradcami byli: przywrócony do łask książę Adam Czartoryski, hrabia Joanis Kapodistrias oraz Niemiec z Nadrenii Karl Robert Nesselrode.
Ten dobór zauszników wskazywał, jakie kierunki ekspansji imperium wytyczył car. Nie odbiegały one wiele od dawnych propozycji księcia Adama, choć nie udało się połączyć na nowo Rzeczypospolitej w jeden organizm państwowy. „Gdyby Polska była otrzymała pod naciskiem i pozytywnie wypowiedzianą gwarancją Europy istnienie odrębne i granice bardziej rozszerzone i właściwie, jakie pragnął dać jej cesarz Aleksander, byłby uczyniony olbrzymi krok w kierunku normalnego stanu sprawiedliwości i trwałego bezpieczeństwa, do którego Europa ciągle dąży, nie mogąc go nigdy osiągnąć” – zapisał potem Czartoryski.
Ale żadne zachodnie mocarstwo nie zamierzało pozwolić, żeby odtworzono Rzeczpospolitą połączoną unią personalną z Rosją. Dlatego powstało jedynie małe Królestwo Polskie. Również rosyjskie plany zaoferowania niepodległości narodom bałkańskim kosztem Turcji wzbudziły wielki niepokój, zwłaszcza w Austrii. Kanclerz Metternich robił wszystko, by zapobiec dalszemu osłabianiu Imperium Osmańskiego. Aleksandrowi I udało się jedynie przeforsować ograniczenie tworzonego przez mocarstwa Świętego Przymierza do krajów chrześcijańskich. To ich dotyczyła zasada zachowania status quo w Europie, co otwierało przed Petersburgiem możliwość prowadzenia działań na Bałkanach, bez łamania ustaleń kongresowych.
Dla walczących Serbów ten dyplomatyczny niuans okazał się nieocenioną pomocą. Skoro ich rebelia dawała Petersburgowi pretekst do zbrojnej interwencji, jej przywódca Miłosz Obrenowicz zaproponował sułtanowi Mahmudowi II szybki pokój na honorowych warunkach. Serbia otrzymywała status tureckiego lenna, a Oberowicz zostawał wielkim księciem, sprawującym władzę nad administrację, aparatem skarbowym oraz narodową armii. De facto jedynym dowodem zachowania zwierzchności przez sułtana nad lennem stał się turecki oddział wojskowy stacjonujący w belgradzkiej cytadeli.
Szeroka autonomia Serbii niespecjalnie ucieszyła cara, bo wielki książę zachowywał się lojalnie wobec sułtana. Dlatego w 1817 r. do ojczyzny wrócił niespodziewanie z Rosji legendarny przywódca Jerzy Czarny, żeby wzniecić nowy bunt przeciw Turkom. Ku jego zaskoczeniu rodacy zareagowali bez entuzjazmu, zaś Miłosz Obrenowicz przeciął problem błyskawicznie, nakazując zaufanym ludziom zamordować bohatera narodowego. Odciętą głowę „Karadjordjewicza” przesłał w paczce do Stambułu. Wdzięczny Mahmud II zrewanżował się potem uznaniem prawa potomków Obrenowicza do dziedziczenia serbskiego tronu. Co także nie ucieszyło cara Aleksandra.
Podłożenie ognia pod kotłem
„Bezpośrednio po zakończeniu wojen napoleońskich wzrosło znaczenie handlu czarnomorskiego. Szczególnie wymiana rosyjsko-brytyjska wyraźnie przesuwała się z Bałtyku na Morze Czarne. Przyczyniło się tego między innymi pojawienie się parowców” – opisują Wojciech Morawski i Sylwia Szawłowska w książce „Wojny rosyjsko – tureckie do XVII do XX wieku”. Kwestia przejęcia kontroli nad cieśninami, przez które wiódł szlak na Morze Śródziemne, stawała się dla Petersburga jeszcze bardziej paląca.
Jednak cieszący się autonomią Serbowie nie mieli ochoty wszczynać kolejnej antytureckiej awantury. Na szczęście pozostali jeszcze Grecy i hrabia Joanis Kapodistrias – od 1815 r. minister spraw zagranicznych Rosji. Jego dyplomatyczną zręczność Aleksander I cenił tak wysoko, iż odznaczył go m.in. Orderem Orła Białego (Adama Czartoryskiego mianował zaledwie senatorem-wojewodą Królestwa Kongresowego). Idealizm dawnego przyjaciela i roszczenia w kwestii odbudowy Polski coraz mocniej irytowały cara, natomiast hrabia Kapodistrias i stowarzyszenie Filiki Eteria stawały się wyjątkowo użyteczne, przygotowując wzniecenie w Grecji rebelii. Idealna sposobność nadeszła, gdy gubernator Janiny Ali Pasza zbuntował się przeciw sułtanowi, chcąc stworzyć własne państwo złożone z ziem Albanii i części Grecji. Co ciekawe, instruktorzy szkolący kadrę dowódczą paszy oraz artyleria przyjechali z Rosji.
Greckich emigrantów poprowadził do boju wczesną wiosną 1821 r. gen. Aleksander Ipsilanti. Jego oddział przeprawił się przez rzekę Prut, wkraczając do Mołdawii. Tam ogłoszono odezwę do uciskanego przez muzułmanów narodu. Wzywając, aby powstał „przeciw potomkom Dariusza i Kserksesa”. Odwołania do starożytnych czasów niespecjalnie porwały Greków. Co gorsza Rumuni, nieprzepadający za Hellenami, stanęli po stronie Turków. Ipsilanti utknął w Bukareszcie, a potem musiał rozpocząć odwrót w kierunku Siedmiogrodu, gdy zjawiły się główne siły armii sułtańskiej. Tam został internowany przez Austriaków.
Mimo to jego wyprawa nie poszła na marne. Nasunęła bowiem Rumunom myśl, żeby samodzielnie wzniecić powstanie. W jego tłumieniu Turkom bardzo aktywnie pomagali Grecy, rozczarowani wcześniejszą postawą niedoszłych sojuszników. Tak czy inaczej w „bałkańskim kotle” powoli zaczynało wrzeć. Wreszcie 25 marcu 1821 r. bunt podnieśli Majnoci, górale zamieszkujący tereny starożytnej Sparty. Kiedy opanowywali Mesenię, prawosławny biskup Partas Germanos wywiesił narodową flagę na górskim klasztorze Agia Lavra i rzucił hasło: wolność albo śmierć. Wkrótce cały Peloponez oczyszczono z Turków. Sułtan Mahmud II zareagował w najgorszy z możliwych sposobów. Podczas świąt wielkanocnych w Stambule zorganizowano wielką rzeź Greków. „Każdy dom, zamieszkały przez Greków, już jest naznaczony, mordy trwają ciągle, krew i zawsze krew broczy ulice stolicy, do której przysyłają z Multany i Wołoszczyzny biednych Greków i natychmiast odbierają im życie w najsroższych męczarniach” – alarmował czytelników „Kurjer Warszawski” na pierwszej stronie. „Zapowiedziano przy tym, iż pierwsze pogłoski o wkroczeniu Rosjan albo zwycięstwie Greków będą hasłem powszechnego wyrżnięcia Greków pozostałych w Stambule” – dodawała gazeta.
Na potwierdzenie, iż żarty się skończyły, powieszono prawosławnego patriarchę Konstantynopola Gregoriosa na drzwiach katedry. Sytuacja nie mogła ułożyć się dla Petersburga lepiej. Tureckie zbrodnie popełniane na chrześcijanach sprawiały, że zwykli mieszkańcy Europy zaczęli kibicować Grekom. Zaś generał Iwan Dybicz przygotował plan operacji militarnej, po której rosyjskie wojska zatknęłyby sztandary Romanowów na wieżach Stambułu.
Oswobodzenie Grecji
Sułtana ocalił niezawodny kanclerz Metternich, który wspólnie z angielskim ministrem spraw zagranicznych Robertem Castlereaghem nieustannie naciskali na Aleksandra I, by powstrzymał się od interwencji zbrojnej. Car wahał się, bojąc się wojny z pozostałymi mocarstwami, choć po tym jak Turcy wyrżnęli 23 tys. mieszkańców wyspy Chios, opinia publiczna w całej Europie stanęła murem za Grekami. Aby walczyć o ich wolność, ciągnęły do Hellady tysiące ochotników. Dołączył do nich nawet najsławniejszy poeta swoich czasów lord George Byron. Mimo to triumfował Metternich, zaś Aleksander I zachowywał się zaskakująco biernie. Gdy Petersburg wybrał neutralność, zrozpaczony minister spraw zagranicznych Joanis Kapodistrias poprosił zwierzchnik o urlop, po czym wyjechał do Genewy. Do Rosji miał już nigdy nie wrócić.
Wielką ironią losu było to, iż spośród trzech polityków, którzy wówczas decydowali o losach Starego Kontynentu: Metternicha, Castlereagha i Aleksandera I, dwóch ostatnich zaczęło zdradzać objawy szybko postępującej choroby psychicznej. Władcę Rosji, w młodości masona i libertyna, nagle ogarnęła mania religijna. Większość czasu spędzał na modlitwie, oddając rządzenie krajem w ręce ostentacyjnie pobożnego gen. Aleksieja Arakczejewa. Z kolei Castlereagh miewał coraz częstsze ataki mani prześladowczej. Szczęściem dla Greków szaleńcy nie zawsze długo pozostają na wysokich stanowiskach. Angielski minister spraw zagranicznych pewnego dnia poderżnął sobie gardło brzytwą. Car Aleksander I zmarł niespodziewanie pod koniec 1825 r.
Jego następca Mikołaj I nie miał żadnych oporów przed natychmiastowym reaktywowaniem strategii Czartoryskiego. Już na początku 1826 r. przybył do Petersburga bohater spod Waterloo książę Arthur Wellington. Pogromca Napoleona, a wówczas wpływowy minister w brytyjskim rządzie, wspólnie z carem opracował „protokół petersburski”. W dokumencie tym żądano od Stambułu przyznania Grekom takiej autonomii, jaką cieszyli się Serbowie. Groźba wojny z dwoma mocarstwa sprawiła, że Mahmud II zasiadł do stołu obrad. Co przyniosło podpisanie konwencji akermańskiej. Sułtan odblokował dla rosyjskich statków swobodną żeglugę przez morskie cieśniny, poszerzył autonomię Serbii oraz księstw naddunajskich, ale nie zgodził się na żadne ustępstwa w przypadku Grecji. Mikołaj II dokument podpisał, po czym kontynuował okrajanie Turcji, co desperacko walczący Grecy bardzo mu ułatwili.
Mocarstwa zachodnie zaczęły współdziałać z Petersburgiem przy próbach przywrócenia pokoju na Bałkanach. W tym celu ku greckim wybrzeżom w październiku 1827 r. pożeglowała aliancka eskadra. Pod Navarino wdała się ona w przypadkową bitwę z okrętami tureckimi. Za zmasakrowanie osmańskiej floty angielski admirał Edward Codrington został natychmiast odsunięty od dowodzenia przez premiera Arthura Wellingtona, lecz mleko się rozlało. Wściekły sułtan ogłosił dżihad (świętą wojnę) przeciw Zachodowi. Wówczas awansowany na feldmarszałka Iwan Dybicz nie miał już innego wyjścia, jak tylko z początkiem 1828 r. przystąpić do ratowania chrześcijan. W tym samym czasie w Helladzie zjawił się hrabia Kapodistrias, by za zgodą Zgromadzenia Narodowego objąć urząd prezydenta Grecji.
Wszystko ułożyłoby się po myśli Petersburga, gdyby nie nadspodziewanie zaciekły opór Turków. Dybicz zdobył Adrianopol dopiero w sierpniu 1829 r., ale na jego wkroczenie do Stambułu nie zgodzili się Anglicy. Londyn chciał rokowań pokojowych, by uratować Imperium Osmańskie przed zupełną klęską. We wrześniu 1829 r. podpisano w Adrianopolu układ pokojowy. Rosja zyskała sporo nowych ziem nad Morzem Czarnym, jednak o losie Grecji miała zdecydować międzynarodowa konferencja w Londynie. Podczas jej obrad mocarstwa zachodnie postanowiły uznać grecką niepodległość, lecz postawiły jeden warunek. Nowy kraj miał stać się monarchią konstytucyjną, rządzoną przez księcia Leopolda Koburskiego. W ten sprytny sposób premier Wellingtona zadbał, żeby suwerenna Grecja nie weszła w zbyt bliski sojusz z Petersburgiem.
Wprawdzie prezydent Kapodistrias nie zamierzał nikomu oddawać władzy, lecz szczęśliwym dla brytyjskich interesów trafem zginął od kul zamachowców 9 października 1831 r. Obawiający się tureckiej agresji Grecy poszli na kompromis i zgodzili się, by ich królem został Otton I Wittelsbach. Co nie zmieniało faktu, że za swego dobroczyńcę uznawali rosyjskiego cara zajętego akurat przywracaniem porządku po powstaniu w Królestwie Polskim.