Sondaże sobie, oficjalne wyniki sobie. Pytanie – kto temu winien. Czy wyborcy, którzy wstydzą się przyznać, że oddają głos na „mohera” Dudę czy „wariata” Kukiza, czy też firmy badające opinię, które nie potrafią zastosować odpowiedniej metodologii? A może chodzi, jak zwykle, o pieniądze?
Media, starając się przewidzieć wyniki, zamiast na prognozy, stawiają na sondaże wyborcze. Mają one kilka zalet: chociażby niską cenę czy szybkość realizacji. I wadę. Jedną, za to dość poważną – małą skuteczność. To widać coraz wyraźniej, bo od kilku wyborów sondaże coraz bardziej rozjeżdżają się z oficjalnymi wynikami. Żeby nie być gołosłownym: 39,3 proc. głosów dla Bronisława Komorowskiego, 31,1 proc. dla Andrzeja Dudy, 12,2 proc. dla Pawła Kukiza – to wyniki sondażu przeprowadzonego na 3 dni przed wyborami przez Regionalny Ośrodek Badania Opinii Publicznej „Dobra Opinia”. Ten sam dzień, sondaż pracowni IBRIS: prezydent Bronisław Komorowski 41 proc. poparcia, Andrzej Duda 29 proc., Paweł Kukiz – 15 proc. I jeszcze jeden. Pracownia Estymator: Bronisław Komorowski 40 proc., Andrzej Duda 29 proc. i Paweł Kukiz 16 proc.
Tymczasem według oficjalnych wyników podanych przez PKW Andrzej Duda uzyskał 34,76 proc. głosów, ubiegający się o reelekcję Bronisław Komorowski – 33,77 proc., a trzeci wynik miał Paweł Kukiz, zdobywając 20,80 proc. głosów.
Co widzimy? Przeszacowany wynik obecnego prezydenta i spore niedoszacowanie tak jego głównego konkurenta, jak i lidera antysystemowców. Cóż takiego stało się na przestrzeni kilku ostatnich dni przed wyborami, że te liczby tak różnią się od siebie? Czy wyborcy nagle zmienili swoje preferencje, czy też może z premedytacją wprowadzali w błąd pytających ich ankieterów?
Różnice robią jeszcze większe wrażenie, jeżeli przyjrzymy się wynikom pierwszych sondaży z początku tego roku. Urzędujący prezydent zaczynał z imponującym, 65-proc. poparciem w styczniu, by miesiąc po miesiącu systematycznie je tracić. Jego największy konkurent rozpoczynał z poziomu 21 proc., by powoli piąć się w górę. Jednak żadne badanie nie pokazało, że kandydat PiS może pokonać Bronisława Komorowskiego. Paweł Kukiz po raz pierwszy przekroczył 10 proc. dopiero 6 maja, by już 8 maja osiągnąć sensacyjne 19 proc.
Skąd tak duże rozbieżności? – Trzeba jasno powiedzieć: sondaż nie jest prognozą wyników wyborów. I nigdy nie będzie. Natura tego przedsięwzięcia jest zupełnie inna – mówi nam Urszula Krassowska, kierownik zespołu badań społecznych i politycznych TNS Polska. – Media oczekują, że badaniem sondażowym zrealizowanym na tysiącosobowej próbie przewidzimy końcowy wynik. Gdyby to było możliwe i takie proste, to po cóż by było inwestować w tak wielkie przedsięwzięcie, jakim są wybory? Wystarczyłoby zrobić sondaż. Ale tak nie jest. Sondaż oddaje stan opinii publicznej, jej nastrój, jej preferencje. Ale wyłącznie w momencie, kiedy jest realizowany – tłumaczy Urszula Krassowska.
– Należy zdać sobie sprawę, że odpowiedź na pytanie sondażowe jest deklaracją. A od deklaracji do prawdziwego działania jest bardzo daleka droga – dodaje Anna Ruman, dyrektor sprzedaży i obsługi klienta w ABR SESTA. – Wystarczy ból głowy, brzydka albo ładna pogoda, jakieś zdarzenie losowe i ktoś nie idzie na wybory. A deklaracja została złożona, więc to, co znajduje się w sondażu, nijak się ma do rzeczywistości – dodaje.
Dane suche czy przetworzone
Spróbujmy w takim razie wytłumaczyć, na czym polega różnica między przedwyborczym sondażem a prognozą. Oba należy przeprowadzić na reprezentatywnej próbie Polaków. Czyli takiej, która odzwierciedla całą populację. Jeśli w kraju mamy 52 proc. kobiet i 48 proc. mężczyzn, to w próbie tysiąca osób też musi się znaleźć taka proporcja. Podobnie jeśli chodzi o grupy wiekowe, miejsce zamieszkania. Nasze tysiąc osób staje się Polską w pigułce. I po przeprowadzeniu takiej selekcji firmy badające opinię pytają wybrańców – drogą telefoniczną lub w sposób bezpośredni – czy pójdą do urn i na kogo zagłosują. Część ludzi oczywiście jeszcze tego nie wie, ale i tak uzyskuje się jakiś wynik. Powiedzmy, że np. Bronisław Komorowski ma 35 proc. deklaracji, Andrzej Duda 27, a Paweł Kukiz 15. I jest jeszcze 13 proc. takich, którzy mówią: pójdę głosować, ale nie wiem, na kogo. Jeśli ich głosy rozłożyłyby się proporcjonalnie na wszystkich kandydatów, to najbardziej zyska ten, kto ma największe poparcie. Ale w naszych 13 proc. mogą być np. w większości zwolennicy Pawła Kukiza. I to on zyska najwięcej, a wyniki sondażu nie będą w stanie tego uchwycić. W nim mówi się tylko o zadeklarowanym poparciu dla kandydatów i grupie osób niezdecydowanych. Sondaż z założenia jest więc obarczony błędem.
Czym innym jest prognoza. Tu czyste sondaże są poddawane obróbce, która ma ten błąd wyeliminować. Należy np. założyć, że część respondentów, którzy mówią, że zagłosują na Bronisława Komorowskiego, nie mówi prawdy, bo wpływa na nich mechanizm poprawności politycznej. Wtedy w prognozie trzeba obniżyć wynik tego kandydata. Inaczej może być np. z Andrzejem Dudą. W tym przypadku jego zwolennicy niekoniecznie będą się chcieli przyznać do udzielenia mu poparcia. Należy więc podwyższyć jego ostateczny wynik. Zadaje się też pytania np. o udział w wyborach. Odpowiedź osoby, która zawsze na nie chodzi, ma większą wagę niż takiej, która zadeklarowała, że wcześniej nigdy nie głosowała.
Bada się także, jak rozkładają się elektoraty pod względem geograficznym, jakie są preferencje w różnych grupach wiekowych itd. Te wszystkie rzeczy nakłada się na surowy wynik sondażu za pomocą skomplikowanych wyliczeń matematycznych.
– Siłą rzeczy taka prognoza jest dokładniejsza od sondażu – mówi prof. Ryszard Cichocki, socjolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Ale też bardziej czasochłonna, wymagająca więcej pracy. I co za tym idzie, kosztowniejsza – dodaje naukowiec. Najtańszy i najprostszy sondaż można zamówić za niewiele ponad 2 tys. zł. Najdroższy może kosztować dużo więcej – wszystko zależy od wielkości próby, liczby zadawanych pytań czy sposobu jego przeprowadzenia. Kwoty mogą sięgnąć nawet kilkuset tysięcy złotych. O ile koszt prognozy przewyższa koszt sondażu? – Szczegółów nie mogę zdradzić – śmieje się Urszula Krassowska. – Powiedzmy, że kilka razy – dodaje.
Zdaniem prof. Cichockiego finanse są jedną z przyczyn, dla których media nie korzystają z prognoz. Ale nie tylko. – Takie mamy czasy, że wszyscy chcą dużo i szybko. I nie ma się tu na kogo obrażać albo mówić, że ktoś jest winny. Media zlecają, a firmy robią badania jedno za drugim. Najszybsza metoda to metoda telefoniczna. Niestety jest ona obarczona także największym błędem – dodaje naukowiec. Jak tłumaczy, żeby zrobić reprezentatywne badanie na tysiącu Polaków, trzeba wykonać 5-6 tys. telefonów, bo mniej więcej co piąta, szósta osoba zgadza się na to, by przeprowadzić z nią wywiad. Ale to niejedyny problem. Bo na przykład jeśli firma dzwoni na telefony stacjonarne, to najczęściej dociera do osób starszych, bo to one je posiadają. Może więc wystąpić nadreprezentacja jednej grupy społecznej kosztem innej, co w oczywisty sposób wypacza wynik, który należałoby potem metodologicznie wyważyć. Z kolei dzwoniąc tylko na telefony komórkowe, nie da się przewidzieć, w jakiej części kraju mieszka czy przebywa rozmówca. Tymczasem sympatie polityczne rozkładają się różnie w różnych regionach Polski. – Generalnie im większa próba telefoniczna, tym większe prawdopodobieństwo błędu – wyjaśnia socjolog.
Kto się wstydzi swoich wyborów
Jest jeszcze kwestia tego, że ankietowani, delikatnie rzecz biorąc, w deklaracjach rozmijają się z prawdą. – Oczywiście ludzie kłamią. Panie kłamią w sprawie wieku, część ludzi kłamie w kwestii wykształcenia. I zdarza się też tak, że z różnych powodów nie chcą zdradzać swoich wyborczych preferencji – wyjaśnia prof. Ryszard Cichocki. Jak mówi, zdarzały się przypadki, w których wpływało to na różnicę pomiędzy sondażami a wynikami wyborów. – Tak było, gdy na topie była Samoobrona. Była niedoszacowana, bo wiele osób się do niej nie przyznawało. Był też taki okres, kiedy nie przyznawano się do PiS, dopóki nie ukształtował się twardy, zdecydowany elektorat tej partii. Ale czy w tych wyborach mieliśmy do czynienia z taką sytuacją? Może w przypadku Kukiza, ale moim zdaniem to nie miało większego znaczenia – dodaje.
– Ukrywanie poglądów, unikanie odpowiedzi – to w istocie ma miejsce. Ludzie jakoś sobie tę rzeczywistość definiują: że są partie lepsze, gorsze, że powinno się mówić, że się będzie głosowało na któregoś kandydata, a na innego to wstyd. To są różne zależności, które badamy i którym się przyglądamy. Ale jeżeli korygujemy wynik sondażu, to już robi się z niego prognoza – tłumaczy Urszula Krassowska.
– Badania są obciążone coraz większym błędem i nie mamy na to większego wpływu. Wiemy, że tak jest. Trzeba chyba zapomnieć o prezentowaniu surowych danych i należałoby zastanowić się nad sposobem modelowania. Powinien powstać jeden ośrodek, może przy którymś uniwersytecie, zajmujący się prognozowaniem, z którego korzystałyby np. wszystkie media. Inaczej trzeba będzie po prostu zamknąć ten sposób zbierania informacji – podsumowuje prof. Ryszard Cichocki.
Prognozę wyborczą w wyborach parlamentarnych w 2011 r. zamówiła w firmie TNS OBOP „Gazeta Wyborcza”. – W sondażach część osób twierdzi, że będzie głosowała, a nie głosuje, inni nie przyznają się do popierania swej partii, niektórzy odmawiają rozmowy z ankieterem. Prognoza ma te problemy zminimalizować. Tak korygujemy wyniki sondażu, by były jak najbliżej rzeczywistości – wyjaśniał wtedy prezes TNS Andrzej Olszewski.
– Prognoza była bardzo udana. Wyniki sprawdziły się niemal w 100 proc. – mówi Urszula Krassowska. Jak wyjaśnia, była ona poprzedzona cyklem sześciu sondaży, które przeszły gruntowną analizę. – Patrzyliśmy, jak odpowiadają różne grupy społeczne, demograficzne, zadawaliśmy dodatkowe pytania dotyczące zachowań wyborczych, zainteresowania polityką. Z tego stworzyliśmy model i dopiero podaliśmy wynik – dodaje. W prognozie wyborów do Sejmu było to: 39,5 proc. dla PO, 29,1 dla PiS i 10,3 dla Ruchu Palikota. Oficjalne wyniki PKW: PO 39,18, PiS 29,89, 10,02 Ruch Palikota.
Tym razem robili państwo same sondaże? – pytam. – Tak, same sondaże – odpowiada Urszula Krassowska. – Prognozy nikt nie zamówił? – Nikt. Wie pan, badania kosztują. Taka prawda.