W dyskusji o rosyjskim prezydencie zderzają się dwa poglądy. Pierwszy – że prowadzona przez Władimira Putina agresywna polityka wobec sąsiadów jest nieracjonalna i jako taka nie poddaje się analizie. Drugi przeciwny – działania Putina nie bazują co prawda na wartościach, zgodnie z którymi funkcjonuje świat Zachodu, ale nie pozbawia go to oznak racjonalizmu.
Czy ta rosyjska tęsknota za silnymi władzami jest wywołana latami 90., czasami demokracji utożsamianej z chaosem? Czy też jej korzenie sięgają głębiej?
Raptowny skok popularności Putina z 60 proc. do 85 proc. po aneksji Krymu wskazuje, że w ten sposób prezydent spełnił oczekiwania rodaków.
W tym miejscu pojawia się pytanie, jak dużo Rosjanie są w stanie poświęcić dla osiągnięcia celów geopolitycznych.
Ale co innego bezkrwawa aneksja Krymu, a co innego wplątanie Rosji w wojnę w Zagłębiu Donieckim. Czy te zalążki klasy średniej, które w poprzedniej dekadzie się pojawiły, też są gotowe poświęcić swój dobrobyt dla odbudowy imperium?
Rosja wciąż pozostaje państwem o niezmodernizowanej gospodarce, uzależnionej od eksportu surowców. Czy może sobie ona pozwolić na nową zimną wojnę z Zachodem?
A może nie ma w tym sprzeczności? Może kryzys służy konsolidacji narodu wokół przywódcy?
Czy dostrzega pan u Putina ewolucję celów? Czy mamy dziś do czynienia z takim samym politykiem co w 1999 r., gdy dochodził do władzy?
Na Zachodzie powszechne było początkowo przekonanie, że oto po Jelcynie przychodzi przywódca, z którym można się porozumieć. Sam Putin w pierwszych miesiącach rządów przyznawał nawet Ukrainie prawo do wiązania się z zachodnimi strukturami integracyjnymi. Skoro – jak pan mówi – była to hipokryzja, jaki był jej cel?
Czemu więc służył eksperyment z prezydenturą Dmitrija Miedwiediewa?
U progu obecnej kadencji prezydenckiej Putin napisał programowy tekst dla dziennika „Izwiestija”, w którym przedstawił pomysł budowy Unii Euroazjatyckiej (UEA) w kontrze do Unii Europejskiej. Czy agresja wobec Ukrainy jest elementem budowy UEA, tyle że wojskowymi instrumentami?
Gdzie więc leży granica apetytów Kremla?
Czy w Stanach Zjednoczonych widać gotowość do układania się z Rosją?
Olbrzymie manewry wojskowe, które trwają w Rosji niemal nieprzerwanie od dwóch lat, mają nas zastraszyć?
Niedawne zniknięcie Putina z przestrzeni publicznej, które wywołało wiele spekulacji na temat jego stanu zdrowia, sprawiło, że nawet w ukraińskiej prasie pojawiały się opinie, że jego śmierć byłaby złą wiadomością ze względu na potencjalnych następców. To syndrom sztokholmski czy rzeczywiście po Putinie mógłby przyjść ktoś, kto stanowiłby jeszcze większe zagrożenie dla pokoju w Europie?
Jak więc my jako Zachód powinniśmy reagować na to, co się dzieje?
Wydaje się, że wśród amerykańskich elit panuje w tej sprawie konsensus. Wysłanie broni blokuje jedynie Barack Obama.
Putina wybrała prozachodnia ekipa Jelcyna, więc początkowo musiał być taki jak oni. Ale dopiero antyzachodnia wolta przyniosła mu gigantyczną popularność, którą do dzisiaj widzimy w sondażach