Kurs prowadzenia kampanii, szkolenie z gnębienia przeciwnika i symulacja „odwiedzin u wyborcy”. Tak wygląda lokalna walka o władzę.
Jarosław Flis / Media / Archiwum prywatne
W listopadzie wybierzemy ok. 47 tys. radnych (z czego ok. 40 tys. do rad gmin), 1,6 tys. wójtów, 800 burmistrzów i 100 prezydentów miast. O mandat będzie bardzo trudno – w ostatnich wyborach tylko do rad gmin startowało aż 160 tys. osób, co dawało statystycznie ponad 4 osoby na miejsce. W takiej sytuacji płatne szkolenia z rodzaju „jak wygrać wybory” skuszą przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy obecnych i przyszłych samorządowców z całego kraju.
Na rynku zaroiło się od ofert różnego rodzaju kursów skrojonych pod samorządowców. Ale najpierw na taki kurs trzeba się zapisać, co nie jest takie proste. Jak mówi nam dr Sergiusz Trzeciak prowadzący indywidualne i grupowe kursy, najbliższe wolne terminy ma dopiero w okolicach końca sierpnia. Z kolei od przedstawicieli Warszawskiej Grupy Doradców PR słyszymy, że w zakresie szkoleń z marketingu politycznego oraz wystąpień publicznych zostało tylko kilka wolnych terminów we wrześniu i październiku.
Szkolenia prowadzone są w ekspresowym tempie i zazwyczaj trwają 1–2 dni. Ceny są bardzo różne, od kilkuset do nawet 4–5 tys. zł, w zależności m.in. od liczby osób na warsztatach. Samorządowcy albo finansują to z własnej kieszeni, albo za pośrednictwem zrzeszeń i korporacji samorządowych organizujących szkolenia np. dla wójtów z danego regionu.
Niepewni swoich umiejętności kandydaci mają w czym przebierać. Szkoleniowcy oferują im np. sprawdzone pomysły na kampanię wyborczą (włącznie z kampanią negatywną, która ma na celu zdyskredytowanie przeciwnika), symulacje odwiedzin u wyborcy, poznanie technik wywierania wpływu czy opracowanie planu działania na wypadek sytuacji kryzysowej. Niektóre firmy idą o krok dalej i oferują także rozeznanie w terenie. „Przed szkoleniem trener po konsultacjach z Klientem, przez 12–36 godzin analizuje okręg wyborczy od wyników, strategii z poprzednich kampanii, przez sytuację i system komunikacji z poprzednich 4 lat, po nośniki warte zastosowania w czasie kampanii w 2014 roku” – czytamy w ofercie przygotowanej przez Warszawską Grupę Doradców PR.
Nie brakuje mniej kompleksowych ofert nastawionych tylko na wybrane elementy kampanii wyborczej. W czerwcu samorządowi kandydaci mogli za 1,5 tys. zł przejść internetowy kurs, który miał nauczyć ich promocji w internecie i sposobów dotarcia do młodego elektoratu. Autorzy szkolenia przekonywali, że w ten sposób kandydat uchroni się też przed pomówieniami i anonimowymi obelgami, które mogą zniszczyć jego wizerunek. Wśród materiałów gotowych do wykorzystania znalazły się m.in.: zbiór wzorcowych sprostowań dla prasy, radia i telewizji, zestaw technik retorycznych gwarantujących odpowiedź na problematyczne pytania oraz scenariusze skutecznych rozmów z niezdecydowanymi wyborcami.
Doktor Trzeciak swoich klientów dzieli na trzy grupy. – Jedna to osoby bez żadnego doświadczenia samorządowego. Druga to osoby z doświadczeniem, które starają się o wyższe stanowiska. A trzecia to kandydaci starający się o reelekcję – mówi. – W moim odczuciu przeważają osoby ze średniej wielkości samorządów, a więc burmistrzowie i prezydenci mniejszych miast oraz niezależni, bezpartyjni kandydaci. W mniejszym stopniu wójtowie i prezydenci dużych miast – dodaje.
W tego rodzaju kursach już kilka miesięcy temu uczestniczył burmistrz Gubina Bartłomiej Bartczak. – Na szkoleniu pokazano nam np. dwóch włodarzy walczących kilka lat temu z powodzią i ich dwie skrajnie różne reakcje na pytania dziennikarzy. Obaj byli tak samo zaangażowani w zwalczanie kataklizmu, ale wystarczyło jedno nerwowe wystąpienie przed kamerą któregoś z nich, by przekreślić potem szansę na reelekcję – wspomina.
Ekspert strategii marketingowych Eryk Mistewicz jest zdania, że nie sposób dziś wygrać wyborów bez profesjonalnego przygotowania. – Niestety jest bardzo dużo ofert polegających na spędach radnych np. z całego województwa, na których sprzedaje się im książkową wiedzę. Przygotowanie dobrej strategii wyborczej to przynajmniej kilka–kilkanaście wizyt na miejscu, rozmowy z lokalnymi liderami opinii, np. proboszczem, szefem szpitala oraz wielomiesięczna albo nawet kilkuletnia praca nad wizerunkiem kandydata. Robienie tego w ciągu 1–2 dni to nieporozumienie. Tego nie da się uprzemysłowić – twierdzi ekspert.
ROZMOWA
Wiele zależy od przeciwnika

Do wyborów zostało nieco ponad cztery miesiące. Samorządowcy już masowo ruszyli na szkolenia, które mają ich nauczyć wygrywać. Niby wszystko w porządku, ale czy powinniśmy głosować na tych, którzy w roku wyborczym nie czują się pewni swoich umiejętności?

Na żadne szkolenie nigdy nie jest za późno. Choć najbardziej byłoby wskazane szkolenie się na początku kadencji niż pod koniec. Całe szczęście, gdy podatnik nie musi za to płacić. W tym fachu jest grono osób, które zajmują się tym od lat i są w tym naprawdę świetne. Ale nie brakuje ofert firm, które wykorzystują tylko wiedzę podręcznikową albo oferują mało etyczne działania, np. nastawione na czarny PR. Jedna z firm sugerowała np. stosowanie takich środków jak ankiety przed lokalami wyborczymi z pytaniami, co sądzą o rzekomych podejrzeniach konkurenta o pedofilię.

Pytanie więc, czy na takich szkoleniach kandydaci i samorządowcy uczą się faktycznie tego, czego trzeba? W wyborach lokalnych nie chodzi o to, by wybrać dobrego manipulatora, który wie, jak brylować przed kamerą, tylko sprawnego gospodarza.

Umiejętność komunikowania się jest bardzo delikatną sprawą. Może ona służyć zbożnym celom, ale może również służyć odciąganiu uwagi od nieudolności czy nieuczciwości. Korzystanie z takich szkoleń często jest zależne od tego, ile kto ma pieniędzy. Wójtom małych gmin dużo trudniej wygospodarować środki na takie szkolenia. Często jest też tak, że wójtowie sceptycznie podchodzą do tego typu zajęć, bo uznają, że nikt spoza ich niewielkiej gminy nie będzie lepiej wiedział od nich, jak dotrzeć do lokalnej społeczności. Może być też tak, że nie mają z kim przegrać, bo nie mają poważnych konkurentów. Z kolei prezydenci dużych miast mają często sztab ludzi, którzy sami są w stanie ich przygotować do kampanii.

A jak pan ocenia zdolności komunikacyjne naszych samorządowców?

Wśród lokalnych polityków jest kilka osób, które świetnie sobie radzą z komunikacją – za takich przez lata uchodzili prezydent Gdyni Wojciech Szczurek czy Rafał Dutkiewicz z Wrocławia. Nie brakuje też wójtów i burmistrzów, którzy dostają w wyborach 80 proc. głosów. Ale tak naprawdę ta kwestia sprowadza się do siły konkurencji. Jeśli brakuje przeciwnika, nie trzeba się znów tak bardzo starać.
O młodych aktywistach, którzy chcą władzy w samorządach, czytaj na Dziennik.pl