Internetowe dyskusje to oaza kultury, dobrego wychowania i wiedzy. Chamstwo, agresja i nienawiść to nic nieznaczący margines. Niemożliwe? A jednak.
Nigdy w historii tak wielu nie zawdzięczało tak wiele złego tak niewielu. Parafraza słów Winstona Churchilla celnie oddaje mit, który pokutuje w naszej świadomości od zarania informatycznej sieci. Internetowe fora, blogi czy serwisy społecznościowe to ponoć szamba agresji, wylęgarnie przemocy i siedliska wulgarności. Dyskusje internautów ograniczać się mają do wykrzykiwania obraźliwych haseł nawołujących tylko do niszczenia i poniżania. W przestrzeń publiczną codziennie wystrzeliwane są ostrzeżenia o zdziczeniu wirtualnego świata, który zagraża naszemu człowieczeństwu. Celebryci płaczą przed kamerami, jak hejterzy zatruwają ich twórczość i życie, media pławią się we wstrząsających relacjach z tragedii zaszczutych cybermobbingiem dzieci, autorytety moralne dramatycznie apelują o powstrzymanie fali obłędu. Samozwańczy batmani internetu prześcigają się w pomysłach ratowania świata online – żądają totalnej cenzury i bezwzględnego karania, by wypalić ogniem hejt razem z korzeniami.
W tym szale polowania na czarownice nikną głosy rozsądku – nieśmiałych badań internetowej społeczności odkrywających zupełnie inny obraz cyfrowej przestrzeni. Obraz pełen normalności i nadziei. Obraz, z którego wynika, że rzekoma zgnilizna netu to nasze błędne wyobrażenie, skutek doskonale znanej psychologom heurystyki dostępności, mechanizmu postrzegania rzeczywistości polegającego na przypisywaniu znacznie większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które – choć występują jedynie okazjonalnie – łatwiej nam je przyjąć do świadomości, bo bliższe są naszym emocjom.
Ten znienawidzony hejt, który w naszym przekonaniu zalewa wirtualny świat, który tak niszczy międzyludzkie kontakty, to tak naprawdę – jak wynika z kilku już niezależnych badań – mało znaczący margines aktywności internautów. Mit tak samo prawdziwy jak to, że chiński mur widać na Ziemi jako jedyny z kosmosu. W internecie hejtu jest jak na lekarstwo, a mur można dojrzeć tak samo jak piramidy, autostrady czy pasy startowe większych lotnisk, w dodatku tylko z niskiej orbity okołoziemskiej, której do kosmosu trochę brakuje.
Skąd więc to przekonanie o wszechrządzącym w Polsce hejcie? – Bo takie komentarze są najlepiej widoczne, pojawiają się najczęściej w najbardziej popularnych miejscach, ogólnodostępnych portalach i forach. W rzeczywistości nie jest to powszechne zjawisko, bo z naszych badań wynika, że takie wypowiedzi w sieci nie przekraczają 1 proc. wszystkich wpisów – tłumaczy dr Krzysztof Krejtz, psycholog internetu ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, członek rady naukowej Ośrodka Przetwarzania Informacji – Instytutu Badawczego.
Statystyka ta ma jeszcze większą wymowę, jeśli przypomnieć wciąż obecną w wirtualnym świecie regułę 90–9–1, nazwaną wiele lat temu przez amerykańskiego badacza dr. Jakoba Nielsena zasadą partycypacyjnej nierówności. Mówi ona, że 90 proc. użytkowników stron internetowych to bierni widzowie, którzy tylko je oglądają, 9 proc. okazyjnie się włącza do debat i umieszcza komentarze, zaś zaledwie 1 proc. to kreatorzy, osoby wytwarzające oryginalne treści czy prowadzące blogi. Można więc szacować, że z 19,3 mln polskich internautów (dane Megapanel PBI/Gemius ze stycznia 2013 r.) chętnych do dyskusji jest niespełna 2 mln. Zważywszy, że ogólna liczba wpisów jest wielokrotnie większa od liczby rozmówców, hejterzy zaś są wyjątkowo płodnymi autorami postów, wskazany przez dr. Krejtza 1 proc. daje w przybliżeniu najwyżej kilkudziesięciotysięczną hejterską grupkę.
– Hejt nie ma większego znaczenia ze społecznego punktu widzenia. Wprawdzie napastliwy styl dyskusji jednostek może się udzielać ogółowi, lecz nie należy tego przeceniać. To problem głównie medialny, bo zdecydowana większość internautów korzysta z sieci w sposób pragmatyczny, poszukując informacji – dodaje dr Marta Juza, socjolog internetu z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
Kim są więc ci nieliczni internauci, którym udało się na sobie skupić uwagę wszystkich pozostałych? Czym się kierują, pisząc obraźliwe posty i rozrzucając po necie śmieci? Czy to sfrustrowani, niewykształceni, samotni psychopaci, którzy w poczuciu pełnej anonimowości odreagowują na innych niepowodzenia i przegrane życie?
Okazuje się, że tak jak wszechobecność hejtu jest ułudą, tak i mitem powyższy obraz hejtera. Jego podstawowy profil spróbowała stworzyć Agencja Badań Rynku i Opinii SW Research na podstawie wywiadów z grupą ponad 6,5 tys. internautów przeprowadzonych w lutym 2013 r. Z tej analizy wynika, że polskim hejterem jest mężczyzna (53 proc. spośród grupy określającej się jako hejterzy), z wykształceniem średnim ogólnokształcącym (35 proc.), w wieku od 16 do 24 lat (73 proc.), publikujący negatywne posty kilka razy w tygodniu. Warto dodać, że aż co piąty ma wykształcenie wyższe. – Okazało się, że hejterzy również częściej niż pozostali respondenci zostawiają w internecie pozytywne komentarze, można więc powiedzieć, że nie mają oporów w wyrażaniu swojej opinii online, bez względu na to, czy jest ona negatywna, czy pozytywna – zwraca uwagę Agnieszka Witkowska z SW Research.



Frustrat po studiach

Najczęściej miejscami aktywności hejterów są: Facebook, fora dyskusyjne i serwis YouTube. Co ciekawe, korzystając z FB, nie ukrywają swojej tożsamości. Więcej, dwie trzecie z nich chce, by portal ten dodał przycisk „Hate it” – z takim postulatem zgadza się też ponad połowa pozostałych respondentów (53 proc.). Według analityków z SW Research może to świadczyć o tym, że internauci potrzebują szybkiej możliwości wyrażenia swojego niezadowolenia. – Hejter jest w każdym z nas. Wszyscy używamy czasami mocnych słów. Kwestią wychowania, kultury, uznawanych norm środowiska, w którym żyjemy, jest to, czy stosujemy wulgaryzmy. Lecz nawet porządnemu człowiekowi może się zdarzyć nienawistna, prowokacyjna wypowiedź – podkreśla dr Krejtz.
Psycholog zwraca uwagę na podstawowy problem ze zjawiskiem hejtingu – brak precyzyjnej definicji, co jest już hejtem, a co np. tylko bezkompromisową krytyką. – Hejt to medialne słowo wytrych, intuicyjnie wyczuwalne, lecz trudno jest je zamknąć w konkretną definicję. Ja wolę określać taki wpis jako wyraz agresji, nienawiści, przekraczający kulturę wypowiedzi. Tyle że te normy są bardzo płynne – dodaje psycholog z SWPS. Sprzyja temu medialny przekaz, nastawiony głównie na emocjonalność, show i skandale, a także reklama, która jak saper sprawdza krok po kroku, na co może sobie pozwolić, epatując nas coraz to bardziej szokującymi formami. Coś, co jeszcze kilka lat temu było uznawane za brak kultury czy chamstwo, dziś jest odbierane neutralnie, a jutro stanie się normą. Jeśli znani, popularni artyści w teleturniejach, które oglądają miliony, używają określenia „zajebisty wykon” bez śladu zażenowania, trudno jest tłumaczyć młodym widzom, że pierwsze słowo to pospolity wulgaryzm, a drugie błąd językowy. Dla nich to już norma, czyli wyrażenie bez negatywnych konotacji.
Tymczasem internetowe dyskusje, choć wciąż mają formę pisemną, przejęły cechy mowy potocznej. Niechlujstwo, błędy językowe, ortograficzne czy brak logiki przestały mieć znaczenie dla pozostałych dyskutantów. Dochodzą do tego naturalne zachowania społeczne, które funkcjonują w realnym świecie, w którym każde środowisko ma swoje zasady i wytyczone granice przyzwoitości. Jeśli osoba wychowana w wysokiej kulturze znajdzie się w centrum kłótni rozmówców pochodzących z jednego patologicznego środowiska, uzna, że sposób ich wypowiedzi jest pełen agresji, nienawiści i przekracza wszystkie dopuszczalne granice. Niewykształcony prostak nie wychwyci zaś subtelnego, zjadliwego sarkazmu profesora uniwersytetu, który w tak zawoalowany sposób bezwzględnie poniża interlokutora. Uzna, że toczy się mądra, kulturalna dyskusja. To oczywiście skrajne przykłady, ale tak właśnie wyglądają internetowe fora. Coś, co dla jednego jest hejtem, inny przyjmuje za normalną opinię.
– Nie wolno relatywizować hejtu, bo zawsze jest bolesnym doświadczeniem dla osób atakowanych. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że to nie internet wyzwolił w społeczeństwie agresywne postawy, ale jest społecznym zwierciadłem codziennych zachowań – zauważa dr Krzysztof Krejtz. Zwierciadło pokazuje zaś niestety mroczną stronę duszy Polaków. Z wielu badań wynika, że jesteśmy społeczeństwem bardzo nieufnym w porównaniu z innymi narodami. Nawet nasza gościnność to mit, bo nie lubimy obcych i się ich boimy. Mamy postawy roszczeniowe, jesteśmy niecierpliwi i sfrustrowani ciągłym porównywaniem się z innymi. Mam mieszkanie, ale Kowalski ma większe. Mam dobry samochód, lecz Nowak ma nowszy model. Ot, taka nowa narodowa cecha. – A właśnie frustracja jest głównym czynnikiem powodującym agresję. To przekłada się na poziom internetowych dyskusji. Hejt jest jednak tylko lustrzanym odbiciem tego, co dzieje się ze społeczeństwem w realnym świecie. Coraz więcej osób żyje w poczuciu niesprawiedliwości społecznej, odczuwa skutki transformacji, której nieuniknionym efektem jest zwiększenie poziomu nierówności – jednym się udało, innym nie, co na pewno wywołuje frustrację – mówi dr Marta Juza.
Socjolog zastrzega, że nie dotyczy to tylko kwestii finansowych, ludzi biednych. Frustracja dotyka każdą grupę społeczną. Żyjemy coraz szybciej, straciliśmy cierpliwość. Kiedyś czekało się na telefon z odpowiedzią, list, dziś w dobie smartfonów i stałego połączenia z siecią reakcja musi być natychmiastowa, tu i teraz. Jej brak tylko potęguje złe emocje. – Samonapędowy mechanizm podkręcania emocji to sedno hejtu – przyznaje dr Krejtz.
Żebyśmy mogli odczuć satysfakcję z udziału w dyskusji, nasza opinia musi być zauważona. Dawniej podczas spotkania grupy kilku, kilkunastu znajomych, łatwo było się przebić. Dziś w internecie każda informacja czy post mają olbrzymią konkurencję. Trzeba bezpardonowo walczyć o zwrócenie uwagi czytelnika – amunicji argumentów merytorycznych jest jednak niewiele, broń w postaci emocji i ekspresji jest nieograniczona i potężna. Jednak rozgrzewanie dyskusji ma swoje uboczne skutki – łatwo i szybko doprowadza do sytuacji, w której zaczyna się obrażanie.
– Autorzy treści internetowych działają niejako pod przymusem silnej ekspresji – inaczej ich przekaz nie zostanie zauważony. Zjawisko to zostało wyraziście podsumowane przez Andrew Keena w książce „Kult amatora”: „W obliczu tej anarchii szybko wywnioskowałem, że tym, co zarządza nieskończoną liczbą małp tworzących obecnie treści dla internetu, jest prawo cyfrowego darwinizmu – przetrwają najgłośniejsi i najbardziej zatwardziali w swoich przekonaniach” – zauważa dr Krzysztof Krejtz we wstępie do raportu z projektu badawczego „Internetowa kultura obrażania?”, zrealizowanego w ramach akcji „Komentuj. Nie obrażaj”.
Bycie zauważonym to nie problem tylko internetowych rozmówców, lecz przede wszystkim cel strategii biznesowych. Od liczby kliknięć zależą dochody. Im popularniejszy artykuł, im gorętsza pod nim dyskusja, tym więcej kliknięć, czyli pieniędzy. Stąd tak częste celowe umieszczanie przez ogólnodostępne portale artykułów napisanych w prowokacyjnej formie, poświęconych tematom, które wzbudzają najwięcej skrajnych emocji. Dochodzą do tego posty publikowane z pełną premedytacją, by wzbudzić agresywną reakcję u internautów. – Prowokują portale, prowokują osoby publiczne, prowokują dziennikarze. Takie celowe podgrzewanie atmosfery, które generuje emocjonalne dyskusje oraz hejt, sprawia, że tworzy się powszechny obraz internetu, gdzie obowiązują rozmyte normy wypowiedzi, gdzie szerzą się wulgarne słowa – konkluduje psycholog z warszawskiej SWPS.
Z analizy treści tysięcy wpisów polskich internautów dokonanej przez zespół naukowy pod kierownictwem dr. Krzysztofa Krejtza wynika, że największy negatywny ładunek emocjonalny mają posty dotyczące światopoglądu i traumy społecznej. Znacznie mniej emocji wzbudzają polityka i popkultura. Co ciekawe, tylko 40 proc. wszystkich analizowanych wpisów było anonimowych, reszta pozostawiała mniej lub bardziej wyraźny ślad, który jeśli nawet nie pozwalał na pełną identyfikację autora z imienia i nazwiska, był rozpoznawalny przez grono jego znajomych czy rodziny. Anonimowość była rzadziej obserwowana w portalach społecznościowych – nieco ponad co czwarty taki wpis, częściej na forach (ok. 40 proc. wpisów) i blogach (co drugi post). – Nie sięgamy po nienawistne komentarze tylko dlatego, że jesteśmy w sieci anonimowi. Agresja występuje także wśród internautów identyfikowalnych poprzez logowanie, np. do FB. Obserwujemy tu raczej zjawisko rozhamowania, większej skłonności do łamania zasad i społecznych konwencji w sieciowej komunikacji niż w rozmowie twarzą w twarz. Łatwiej jest się pokłócić przez internetowy czat niż przez telefon czy w bezpośredniej rozmowie – podsumowuje dr Marta Juza.
– Wielu hejterów podbudowuje w ten sposób samoocenę, upewnia się, że ma coś ważnego do powiedzenia. A jeśli jeszcze znajduje poklask, ma poczucie, że przynależy do wspólnoty ludzi myślących tak jak oni, a to dla nich oznacza, że mają rację. To pewnego rodzaju autoterapia – wylicza dr Juza. Przy tych powodach zapewnienie anonimowości nie ma już większego znaczenia. Powszechnemu przekonaniu, że to właśnie anonimowość powoduje wzrost agresji i nienawiści w wirtualnej komunikacji, przeczą m.in. amerykańskie badania z 2009 r. Doktor Sameer Hinduja i Justin Patchin odkryli, że aż 80 proc. ofiar cyberprzemocy potrafiło zidentyfikować sprawców. W prowadzonych przez dr. hab. Jacka Pyżalskiego polskich badaniach uczniów w wieku 14 i 15 lat dwie trzecie ankietowanych wskazywało, że zna tych, którzy ich prześladują w internecie.

Świat idiotów

Internet zwykle tylko rozszerza agresję obecną w realnym świecie. Osób ograniczających swoje agresywne zachowanie wyłącznie do netu jest bardzo mało. Najczęściej sprawcami mobbingu elektronicznego są uczniowie, którzy także w realu wykazują cechy prześladowców – zaznacza dr hab. Jacek Pyżalski z Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Podstawowe znaczenie mają tu tradycyjne czynniki ryzyka społecznego, które determinują postawy i zachowania w realnym świecie. Jeżeli w danym środowisku obowiązujące normy rówieśnicze akceptują przemoc, występują alkohol, środki psychotropowe, przestępczość czy wczesna inicjacja seksualna, młodzi ludzie częściej podejmują zachowania ryzykowne, także w internecie. – Występuje tu mocna zależność. Nie dotyczy ona jednak tylko środowisk patologicznych. Uniwersalnymi czynnikami ryzyka są problemy rodzinne, wychowawcze, które występują także wśród uczniów z dobrymi ocenami czy wysoką kulturą osobistą. Oni także stają się sprawcami cyberbullyingu – podkreśla dr hab. Pyżalski.
Jednakże nowym zjawiskiem dotyczącym przemocy w sieci, na które chce zwrócić uwagę naukowiec z poznańskiego uniwersytetu, jest sprawstwo nieintencjonalne. – W internecie łatwiej jest się wplątać w działania, które mogą wywołać skrajnie negatywny efekt, a którego sprawca nie przewidział. Niewinny z pozoru żart może zostać podchwycony przez innych internautów i wrócić ze zwielokrotnioną siłą – wyjaśnia dr hab. Jacek Pyżalski. Z jego badań wynika, że aż 37 proc. nastolatków wysłało dla żartu informacje za pomocą internetu lub telefonu komórkowego, które w efekcie okazały się być bardzo przykre dla osób, których dotyczyły.
Czy taki efekt braku wyobraźni i umiejętności przewidywania skutków swoich działań też należy traktować jako hejt? – Podsumowując wyniki badań Związku Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska i rezultaty akcji „Komentuj. Nie obrażaj”, należy podkreślić, że nie powinno się personalizować hejtera, gdyż każde uogólnienie zawężałoby zjawisko do pewnej grupy internautów, podczas gdy dotyczy ono pełnego spektrum Polaków zarówno w sieci, jak i poza nią – zaznacza Paweł Kolenda, menedżer ds. badań IAB Polska. Zauważa przy tym, że kwestia przemocy słownej nabiera wyjątkowego znaczenia w kontekście najmłodszych uczestników debaty w sieci. – Istnieje duża potrzeba prowadzenia akcji edukacyjnych, które będą wspierać ludzi młodych i promować postawę obywatelską – z jednej strony zachęcając do komentowania, reagowania i bycia sobą, a z drugiej zalecając kodeks kulturalnego sposobu wypowiedzi – podsumowuje Paweł Kolenda.
Stanisław Lem powiedział kiedyś, że dopóki nie skorzystał z internetu, nie wiedział, że na świecie jest tylu idiotów. Szczęśliwy czas, gdy nikt z nas o tym nie wiedział, minął bezpowrotnie. Dziś mając pretensje do hejterów, mamy pretensje do lustra, że odbija rzeczywistość. Krzykacze zawsze byli, są i będą najgłośniejsi, warto więc zapamiętać słowa Łukasza Jonaka, socjologa z Uniwersytetu Warszawskiego, podsumowującego projekt „Internetowa kultura obrażania?”: „Mówienie o opanowaniu internetu przez chamstwo, zdziczenie obyczajów i mowę nienawiści jest błędem, który świadczy o niezrozumieniu tego, czym jest internet; jest niezgodne z faktami i nie oddaje sprawiedliwości przeważającej masie co najmniej neutralnych, jeśli nie pozytywnych, zjawisk, z których zrobiona jest i które generuje sieć. Jasne, obcowanie z internetem rzeczywiście może nam, podobnie jak Lemowi, uświadomić, ilu (w ujęciu bezwzględnym) na świecie jest idiotów, ale pokazuje także, że jednak ludzi dobrej woli jest (względnie) więcej”.
W obliczu tej anarchii szybko wywnioskowałem, że tym, co zarządza nieskończoną liczbą małp tworzących treści dla internetu, jest prawo cyfrowego darwinizmu – przetrwają najgłośniejsi i najbardziej zatwardziali w swoich przekonaniach