Unia Europejska nie uznaje wyników wyborów prezydenckich na Białorusi.
Na wczorajszym szczycie w formacie wideo przywódcy jednomyślnie opowiedzieli się za nałożeniem sankcji. Jego gospodarz, szef Rady Europejskiej Charles Michel, zapowiedział nałożenie obostrzeń „w znaczącej liczbie” na tych, którzy są odpowiedzialni za przemoc i represje oraz za sfałszowanie wyników wyborów 9 sierpnia. Sankcje mają nie mieć charakteru gospodarczego i nie dotykać obywateli zaangażowanych w pokojowe protesty. Lista nazwisk jest ustalana, a ci, którzy się na niej znajdą, mają mieć zakaz wjazdu do UE, a ich aktywa zostaną zamrożone.
Jak mówiła przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, UE jest gotowa zaangażować się w każdy możliwy sposób na rzecz pokojowego rozwiązania kryzysu i przekazania władzy. Wspólnota widzi tu szczególną rolę dla Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), której Białoruś jest członkiem. – Nie chodzi tu o mediację, ale o nawiązanie kanałów komunikacji wewnątrz Białorusi – mówiła. Przywódcy unikali jednak wczoraj odpowiedzi, czy są za powtórzeniem wyborów i czy będzie to warunek zniesienia sankcji. – Wspieramy Białorusinów w tym, by sami zdecydowali o swojej drodze, którą chcą iść. To ich decyzja – podkreśla.
Protestującym Białorusinom Unia chce też przyjść z pomocą finansową. Von der Leyen poinformowała, że UE zmobilizuje dodatkowe 53 mln euro. 2 mln euro zostanie przeznaczone na pomoc ludziom poszkodowanym przez represje, 1 mln euro na obywateli i media niezależne oraz 50 mln euro na walkę ze skutkami COVID-19. Pieniądze na niezależne media to inicjatywa polska – jak mówił potem premier Mateusz Morawiecki. Von der Leyen zapowiedziała „przeprogramowanie” pieniędzy z Partnerstwa Wschodniego tak, by zamiast do władzy, trafiły wprost do społeczeństwa obywatelskiego. Z kolei Morawiecki zapowiedział, że Polska uprości procedury wjazdu z Białorusi.
Jeszcze w trakcie szczytu europejskiego Kreml oświadczył, że nie widzi potrzeby interweniowania i przestrzegł przed ingerowaniem w wewnętrzne sprawy Białorusi przez inne kraje. Odpowiadając na to, niemiecka kanclerz Angela Merkel również zaznaczyła, że nie widzi możliwości, by inne państwa interweniowały. – Białoruś sama musi znaleźć swoją drogę – podkreśliła.
Według źródeł UE w sprawie Białorusi wśród państw panowała zgoda i nie było większych rozbieżności przy wirtualnym stole. W ostatnich dwóch tygodniach było jednak widać, że tym, co różni stolice, jest priorytet, jaki nadawano Białorusi. Tuż po wyborach propozycję premiera Morawieckiego, by zwołać szczyt, potraktowano w Brukseli niechętnie. Nastroje zmieniły się dopiero, gdy w weekend Łukaszenka poprosił o wsparcie Rosję. Po wczorajszym szczycie wyzwaniem pozostaje podtrzymanie zainteresowania w Europie Białorusią.
Morawiecki podczas szczytu przekonywał innych przywódców do tego, by podeszli do naszego wschodniego sąsiada systemowo. Ten „geostrategiczny plan” Polski – podał na Twitterze rzecznik węgierskiego rządu – poparł również premier Viktor Orbán. Jak relacjonował wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński, premier miał przekonywać do szerszego podejścia do Białorusi. – Chodzi o to, żebyśmy nie ograniczyli się do jednorazowego działania, tylko zaplanowali, co konkretnie chcemy osiągnąć – mówił DGP Jabłoński.
Szczyt był bacznie obserwowany w Mińsku i Mo skwie. Swiatłana Cichanouska, rywalka Łukaszenki w wyborach prezydencki, tuż przed rozpoczęciem spotkania zaapelowała do liderów o nieuznawanie wyniku wyborów prezydenckich. Podkreśliła też, że zainicjowała powołanie Narodowej Rady Koordynacyjnej Białorusi, która za pomocą dialogu ma doprowadzić do przeprowadzenia ponownych wyborów, tym razem z udziałem międzynarodowych obserwatorów.
Protestujący Białorusini będą mogli liczyć na pomoc UE