Fatalny wpływ na białoruską rewolucję może mieć brak przywództwa, wspólnego sztabu, choćby ogólnego planu działań - uważa politolog Waler Karbalewicz. Ocenia, że protest na Białorusi słabnie, a władze przeszły do kontrofensywy.

„Sytuacja równowagi nie może utrzymywać się długo. Kiedy jedna strona działa niezdecydowanie, druga strona konfliktu dostaje podstawę, by przejść do kontrataku” – napisał Karbalewicz na portalu Radia Swaboda. Zdaniem eksperta właśnie taką sytuację można obecnie obserwować.

W środę, w 11. dniu protestów, ludzi na ulicach Mińska było już znacznie mniej niż w poprzednich dniach. Dodatkowo popsuła się pogoda – ochłodziło się i cały dzień padał deszcz.

Dzień wcześniej stronnicy przemian i współpracownicy Swiatłany Cichanouskiej, kandydatki w niedawnych wyborach prezydenckich, zapowiedzieli utworzenie Rady Koordynacyjnej, która ma się zająć „pokojowym transferem władzy”. Na konferencji prasowej członkowie Rady przekonywali, że białoruski protest jest wspaniały właśnie dlatego, że jest spontaniczny i nie ma lidera.

Coraz częściej można jednak usłyszeć, także od zwykłych Białorusinów, pytanie: „Co mamy robić dalej?”. Na to pytanie nikt nie odpowiada.

Według Karbalewicza białoruskiemu protestowi „ewidentnie brakuje lidera”.

„Progresywna część społeczeństwa zbyt szybko zaczęła świętować zwycięstwo rewolucji” – uważa politolog. Po wyjściu w niedzielę na ulice co najmniej kilkuset tysięcy ludzi w całym kraju wydawało się, że władze nie mogą dalej ignorować protestu.

W środę urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka zwołał Radę Bezpieczeństwa i zarządził „przywrócenie porządku”. Wydał szereg instrukcji resortom siłowym i rządowi z wyraźnym przekazem – wygasić protest i strajki, a także odnaleźć inspiratorów i „sponsorów zamieszek” za zachodnią granicą.

Momentalnie na ulicach pojawił się OMON, choć jego funkcjonariusze nie ścigają już protestujących i ich nie biją, jak było to w pierwszych dniach po wyborach prezydenckich.

W Mińsku przy areszcie na Wołodarce, gdzie jeszcze we wtorek tysiące ludzi śpiewały „Mury” Jacka Kaczmarskiego, stanęło ogrodzenie. Odcięto też dla ruchu samochodowego ścisłe centrum miasta. OMON pojawił się także przed bramą fabryki traktorów w Mińsku i wyparł stamtąd ludzi, którzy chcieli „moralnie wesprzeć” strajk robotników. Z innych zakładów docierają informacje, że kierownictwo grozi robotnikom zwolnieniami i karami finansowymi za przestoje, a także odpowiedzialnością karną. Dla tego protestu również krytyczny okazał się brak liderów i niezależnych związków zawodowych – mówią rozmówcy PAP wśród białoruskich ekspertów.

Tymczasem Łukaszenka źródła wszystkich problemów upatruje na Zachodzie. Chociaż, jak wskazał w swojej analizie na portalu Naviny.by komentator Alaksandr Kłaskouski, prezydent przez całą kampanię wyborczą oskarżał Swiatłanę Cichanouską i innych swoich oponentów o działanie na rzecz Rosji i związki ze wschodnim sąsiadem. Tuż przed wyborami na Białorusi zatrzymano również rzekomych rosyjskich najemników z tzw. grupy Wagnera, którzy mieli być dążyć do destabilizacji sytuacji w kraju. W ubiegłym tygodniu w ekspresowym trybie Mińsk zwrócił „wagnerowców” Moskwie.

„Teraz okazało się, że wszystko jest na odwrót – Rosja to przyjaciel, a Zachód to wróg. (…) Wszystko jest proste – w warunkach, gdy naród masowo powstał przeciwko niezmiennemu przywódcy, ten pilnie potrzebuje pomocy z Kremla, dla którego +antyzachodniość+ to muzyka dla jego uszu” – ocenił Kłaskouski.