Zaskoczyła mnie wielomilionowa widownia debaty 11 kandydatów na prezydenta. Rwana niby-rozmowa tak wielu osób na raz to męka. Co ważniejsze, uczestnicy debat nie mają motywacji, aby na chwilę przed wyborami mówić szczególnie zajmująco i od serca.
A jakby tego wszystkiego było mało, to prezydent RP ma w realnej polityce niewiele do powiedzenia. Liczą się rząd i Sejm. Powtarzamy sobie tę prawdę przed każdymi wyborami, ale i tak słuchamy i komentujemy fantazyjne trele na temat miliardów i milionów złotych, zupełnie tak, jakbyśmy mieli wybierać szefa rządu, a nie prezydenta. A ten ma sporo ograniczeń nawet w decyzjach dotyczących zasłon w oknach pałacu prezydenckiego.
Naprawdę ważne jest, czy w tych wyborach wybierzemy dobrego człowieka, a nie dobrego menedżera. W powszechnym odczuciu dobry polityk nie może jednocześnie być dobrym człowiekiem. Bo wiadomo, polityka to w karafce pomyje. Brutalna i bezwzględna gra moralnych potworów. Tylko czy ta zasada odnosi się do prezydenta Polski? Nie może on być poczciwym głupkiem, to chyba jasne, ale wcale nie musi też być arcydiabłem. Jego powinnością moralną (czy mówiłem już Państwu, że chciałem kiedyś zostać pastorem?) jest zmniejszenie narodowego deficytu dobra w polityce! Bezwzględnych, a nawet psychopatycznych strzelców mamy w polskiej polityce wystarczające stado, bodaj nawet zbyt liczne. Chociaż jeden, przy tym zajmujący stanowisko jednocześnie honorowe i niezbyt wpływowe, mógłby być przeciwwagą… Prezydent hejtofob! I nie powinno być niesłychaną sztuką, aby jednego takiego polityka, sprawczego w granicach możliwości i serdecznego wobec ludzi, znaleźć.
Uczestnicy debaty starali się pokazać jako skuteczni supermani. Ten wybrany w wyborach skuteczny nie będzie, chociażby pękł. Może natomiast szmatką przecierać burzowe niebo nad Polską. Duża przewaga w sondażach nominatów PiS i PO wskazuje raczej, że wolimy, cholera, klimat burzowy.