- Nawet jeśli kraj nie ma oficjalnych mechanizmów sukcesji, Pjongjang doskonale sobie bez nich radzi - mówi w rozmowie z DGP Dr Oskar Pietrewicz analityk w programie Azja i Pacyfik Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
DGP
Pojawiły się doniesienia, jakoby Kim Dzong Un trafił na stół operacyjny oraz że jego stan jest bardzo ciężki. Pan jest jednak sceptyczny wobec tych doniesień.
Źródłem informacji jest „Daily NK” prowadzony głównie przez uciekinierów z Północy, którzy mają tam swoich informatorów. Serwis nie napisał jednak nic więcej ponad to, że Kim Dzong Un prawdopodobnie miał operację 12 kwietnia oraz że wraca do zdrowia. Cała reszta – że jest w ciężkim stanie, że są obawy co do jego życia – to jest nadinterpretacja „anonimowych źródeł w amerykańskim rządzie”, na które powołała się stacja CNN. Dlatego warto prostować, o czym właściwie napisał „Daily NK”.
Komu może zależeć na rozpuszczaniu takich plotek?
Korea Północna jest państwem, o którym można wszystko napisać, bo bardzo trudno jest to zweryfikować. Portal „Daily NK” chciał po prostu wytłumaczyć nieobecność Kim Dzong Una na najważniejszym święcie państwowym Korei Północnej, czyli obchodach urodzin założyciela kraju Kim Ir Sena przypadających 15 kwietnia.
No właśnie, na ile jest to odstępstwo od normy i czy faktycznie może być wskazówką, że z przywódcą nie jest za dobrze?
Oczywiście jest to dziwne i rzadko spotykane. Tym bardziej że w 2008 r. na innym, ważnym wydarzeniu państwowym nie pojawił się Kim Dzong Il. Wówczas też wyciągano wnioski, że coś się z nim dzieje i faktycznie, przywódca miał udar. Z drugiej strony plotki o stanie zdrowia pojawiły się też w 2014 r., kiedy Kim Dzong Un zniknął na 40 dni. Wtedy okazało się, że miał operację kolana i po okresie nieobecności wrócił, tyle że chodząc o lasce. Zdarzało się natomiast, że nie pojawiał się na rocznicach śmierci swojego ojca. Więc nieobecność na świętach państwowych nie zawsze musi zwiastować tragedię.
Zabawmy się jednak w political fiction. Gdyby Kim Dzong Un miał niebawem odejść, to jak wyglądałoby przekazanie władzy?
W Korei Północnej nie ma oficjalnej ścieżki działań podejmowanych po śmierci przywódcy. Są pewne reguły, możemy szukać analogii historycznych, ale zawsze jest to duża niewiadoma. W tradycji koreańskiej naturalnym następcą ojca jest najstarszy syn. Problem polega na tym, że rodzina Kimów nie jest tego najlepszym przykładem. Kim Dzong Un nie jest bowiem najstarszym synem swojego ojca i poprzedniego przywódcy, Kim Dzong Ila. Ma starszych braci, a jednego z nich nawet wyeliminował. Kim Dzong Il z kolei w latach 70. rywalizował ze swoim przyrodnim bratem Kim Pyong Ilem – przez wiele lat był ambasadorem w Polsce – o prawo do zastąpienia swojego ojca, Kim Ir Sena. W przypadku Kim Dzong Una sprawa jest o tyle trudna, że bardzo mało wiemy o jego życiu rodzinnym – a więc o potencjalnych następcach. Z informacji upublicznianych przez wywiad południowokoreański wynika, że lider ma trójkę dzieci. Najstarsze prawdopodobnie jest chłopcem, ma jednak nie więcej niż 10 lat.
To jeszcze dziecko. Czy to oznacza, że gdyby ojca zabrakło, w grę wchodziłby jakiś mechanizm regencyjny?
To się już w Korei Północnej zdarzało. W pierwszych miesiącach rządów opiekę nad niedoświadczonym Kim Dzong Unem sprawowali ciotka i wuj. Mechanizm oczywiście był nieformalny, zresztą wuj w 2013 r. został zlikwidowany. Poza tym nadzór nad sukcesją nie musi ograniczać się do członków rodziny. W razie potrzeby proces nadzorowałby pewnie wiceprzewodniczący Komisji Spraw Państwowych, czyli nr 2 w Korei Północnej – Ch’oe Ryong Hae (czyt. Czo Rjong He – przyp. red.). To wierny członek reżimu, jego ojciec był bardzo bliskim współpracownikiem Kim Ir Sena. Jego wskazuje się jako osobę, która mogłaby odegrać bardzo ważną rolę przy przekazaniu władzy.
Czy ktoś jeszcze się liczy w ewentualnej rozgrywce o objęcie schedy po Kim Dzong Unie?
Jest jeszcze Kim Jo Dzong, młodsza siostra Kim Dzong Una, której wizerunek w ciągu ostatnich lat został bardzo upubliczniony, chociażby przy okazji szczytów dyplomatycznych z prezydentami USA czy Korei Południowej. Pełni ona również ważne funkcje w aparacie partyjnym – de facto kieruje Departamentem Agitacji i Propagandy, jest też osobistą sekretarką przywódcy. Pytanie jednak brzmi, jak kobieta zostałaby przyjęta w silnie tradycyjnym społeczeństwie północnokoreańskim. Zaznaczam jednak, że Półwysep w swojej historii widział już kobiety u władzy, głównie wdowy.
Z tego, co pan mówi, wynika, że Korea Północna raczej nie zawaliłaby się po śmierci Kim Dzong Una.
Absolutnie. ZSRR nie zawalił się po śmierci Stalina, a Chiny nie upadły po śmierci Mao. Podobnie byłoby z Koreą Północną. Przecież Kim Dzong Un nie rządzi sam. Po prostu stoi na szczycie rozbudowanego aparatu władzy i różnych grup interesów – partii, wojska i dorabiających się dzięki reżimowi nowobogackich. Owszem, odejście przywódcy zawsze jest szokiem i wyzwaniem, głównie dla propagandy. Proszę jednak pamiętać, że kiedy zmarł Kim Ir Sen w 1994 r. w kraju szalała fala głodu. Wszyscy mówili, że Korea Północna musi upaść. Tak się jednak nie stało, głównie dzięki wojskowym, którzy wzięli społeczeństwo za twarz. Jedno jest pewne: następcą Kim Dzong Una będzie ten, kto stanie na czele Komitetu Pogrzebowego. Tak było po śmierci Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila, chociaż na etapie uroczystości pogrzebowych nie było jeszcze oficjalnego potwierdzenia, kto obejmie po nich schedę.