Rozwiązanie? Umożliwić im przejście na Stary Kontynent.
„Co zrobiliśmy? Otworzyliśmy drzwi. I już ich nie zamkniemy. Czemu? Ponieważ Unia Europejska powinna dotrzymywać obietnic”, powiedział w sobotę prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan. Jakby na potwierdzenie tych słów tłumy migrantów podjęły próbę przekroczenia lądowej granicy między Turcją a Grecją. Zaalarmowany tą sytuacją rząd grecki natychmiast wysłał na pogranicze posiłki. Do starć z migrantami doszło chociażby na przejściu granicznym Kastanies/Pazarkule, gdzie greckie siły zostały obrzucone kamieniami.
Według Aten tylko w ciągu 24 godzin (od szóstej rano w sobotę do szóstej rano w niedzielę) zapobieżono nielegalnemu przekroczeniu granicy przez 10 tys. osób. – Granice są doskonale strzeżone. Mamy na miejscu ludzi, tamtejsze siły zostały wzmocnione. Robimy, co w naszej mocy, aby chronić granic Grecji – mówił wczoraj na konferencji prasowej minister obrony Nikos Panagiotopoulos.
Co ciekawe, wśród migrantów trudno było wypatrzyć Syryjczyków. „Osoby, które chciały nielegalnie przekroczyć granicę, nie miały nic wspólnego z Idlibem (rejonem, gdzie ostatnio trwały walki – red.). To Afgańczycy, Pakistańczycy i Somalijczycy” – mówił jeden z przedstawicieli służb dziennikarzom greckiej agencji ANA-MPA. Potwierdzają to również doniesienia agencji Reuters i Agence France Presse, których dziennikarze na drogach prowadzących do granicy w pasie przygranicznym spotykali głównie Afgańczyków.
– To nie pierwszy raz, kiedy Turcja gra uchodźczą kartą, żeby uzyskać jakieś korzyści – mówił w weekend dziennikowi „Financial Times” Omar Kadkoy, ekspert od polityki migracyjnej tureckiego think-tanku Tepav. Dodał jednak, że łatwość, z jaką migranci teraz docierają do granicy unijnej, jest „bezprecedensowa”.
Potwierdzają to tureckie media. – Za zezwoleniem naszego prezydenta będziemy ich przewozić, dopóki nie zostanie ani jeden – powiedział tureckiej agencji informacyjnej szmugler Mehmet, który przerzucaniem ludzi z Turcji na greckie wyspy zajmuje się od siedmiu–ośmiu lat. Dodał, że Afgańczycy, których wozi, nie mają pieniędzy, więc transportowani są „za darmo”. Z kolei Tanju Özcan, burmistrz położonego między Stambułem a Ankarą niewielkiego miasta Bolu, już w weekend zorganizował specjalny autobus, który dowiezie chętnych migrantów do granicy z Grecją. Włodarz wcześniej zasłynął obcięciem pomocy społecznej dla migrantów.
To pokazuje, że prawie 4 mln migrantów z Syrii, którzy przebywają na terenie Turcji, stały się politycznym problemem dla Erdoğana. Według sondażowni Kondi o ile w 2016 r. odsetek Turków niemających nic przeciw temu, aby migranci zamieszkali w ich mieście, wynosił 72 proc., o tyle pod koniec 2019 r. było to już tylko 40 proc.
Na skutek niezadowolenia partia prezydenta poniosła prestiżową porażkę w ubiegłorocznych wyborach samorządowych, tracąc m.in. władzę w Ankarze i Stambule (wtedy też władzę w Bolu zdobył Özcan, należący do opozycyjnej Republikańskiej Partii Ludowej). Atmosfera jest napięta: tureckie media wczoraj doniosły, że w położonym niedaleko granicy z Syrią mieście Kahramanmaraş doszło do linczu na uchodźcach.
Erdoğan nie może więc ryzykować eskalacji niezadowolenia z obecności w Turcji uchodźców, tymczasem ofensywa wojsk prezydenta Baszara al-Asada na prowincję Idlib grozi kolejną falą migracyjną z Syrii. Na tym spłachetku ziemi mniejszym od województwa opolskiego schroniły się ok. 2 mln ludzi (razem przebywają tam 4 mln). Jeśli będą chcieli uciec przed nacierającymi siłami Damaszku, to nie mają innego wyjścia, jak zbiec do Turcji.
Turcy spokojnie mogliby dać odpór al-Asadowi, ale nie chcą ryzykować konfliktu ze wspierającą go Rosją. Erdoğan na razie przełyka więc straty w ludziach (już ponad 50 żołnierzy) i swoje własne słowa: w połowie miesiąca stwierdził, że jeśli ofensywa nie zostanie przerwana do końca lutego, nie zawaha się zaatakować. Na razie wspierani przez Turcję bojownicy ograniczyli się do zestrzelenia rosyjskiego drona zwiadowczego Orłan-10 i syryjskiego samolotu L-39 Albatros.
Soner Cagaptay z Waszyngtońskiego Instytutu Polityki Bliskowschodniej stwierdził w rozmowie z „Financial Times”, że ostatecznie Erdoğan w Idlibie ustąpi Rosjanom – o ile nie otrzyma pomocy z zewnątrz. – Al-Asad raczej zajmie większość prowincji, a Turcy zostaną z syryjską wersją strefy Gazy – niewielką enklawą zamieszkałą przez mnóstwo ludzi – stwierdził ekspert.
Turcja zwróciła się już o pomoc do Stanów Zjednoczonych, w tym o przysłanie w strefę konfliktu zestawów rakietowych Patriot. Chęć pomocy Turcji zadeklarowała większość państw NATO.