W gabinetach komisarzy w nowym rozdaniu znalazło się rekordowo wielu Polaków. Teraz walczymy o dyrekcje generalne.
Polska od lat ma nieproporcjonalnie mało urzędników w Brukseli. Szansa na nadrobienie braków pojawiła się w czasie obsady stanowisk w nowej, urzędującej od grudnia 2019 r. Komisji Europejskiej. Chodzi o ok. 180 osób, które wprowadziło się wraz z nowymi komisarzami do ich gabinetów.
Chociaż w KE nie załatwia się narodowych interesów, nie jest tajemnicą, że każdej stolicy zależy na zainstalowaniu jak największej liczby urzędników blisko ucha europejskich decydentów. Jak informują DGP źródła w Brukseli, Polsce w tym rozdaniu poszło rekordowo dobrze. Łącznie w 27 gabinetach znalazło się 23 Polaków. To prawie dwa razy więcej niż pięć lat temu, kiedy w zespołach komisarzy było zatrudnionych 12 polskich urzędników. Meblowanie gabinetów nie jest zakończone i niewykluczone, że liczba ta w obecnym rozdaniu jeszcze wzrośnie.
Do tej pory do gabinetu przewodniczącego KE trafiał zwyczajowo jeden Polak. Tym razem Ursula von der Leyen zdecydowała się na zatrudnienie dwóch współpracowników z Polski, przy czym przewodniczącej z Niemiec nadal jednak brakuje jednego urzędnika w gabinecie. Mamy też Polaków w gabinetach jej zastępców. Von der Leyen ma ośmiu wiceprzewodniczących, z czego troje otrzymało priorytetowe zadania wraz z tytułem wiceprzewodniczących wykonawczych. Mowa o odpowiedzialnym za Europejski Zielony Ład Fransie Timmermansie, zajmującej się gospodarką cyfrową Margrethe Vestager i Valdisie Dombrovskisie od gospodarki służącej ludziom.
Polaka w zespole ma każdy z nich. Nasi urzędnicy znaleźli się też w gabinetach komisarzy odpowiedzialnych za wspólny rynek, transport, politykę spójności, handel i budżet. Mimo że liczba miejsc w gabinetach jest mocno ograniczona. – Jest ciasno jak w kapsule kosmicznej – mówi jeden z dyplomatów. Gabinet szefa KE jako największy liczy 12 członków, inni komisarze mogą zatrudnić maksymalnie sześć osób. Nieco zwiększoną obsadę mają gabinety wiceprzewodniczących KE, bo liczą od 7 do 11 osób.
Nie wszyscy polscy urzędnicy są z nadania rządowego. Niektórzy zostali zatrudnieni niezależnie, w ramach ścieżki kariery unijnego urzędnika. Tak jest w przypadku Polaka pracującego z Věrą Jourovą, wiceprzewodniczącą odpowiadającą za praworządność. Z punktu widzenia rządu PiS uwikłanego w spór o polskie sądy gabinet czeskiej komisarz jest w obecnej kadencji strategiczny.
Radio Český Rozhlas opisało niedawno próbę zainstalowania tam przez premiera Mateusza Morawieckiego człowieka PiS. Jak mówi DGP autor tej wiadomości, korespondent rozgłośni w Brukseli Viktor Daněk, szef polskiego rządu o pośrednictwo w wymianie poprosił premiera Czech Andreja Babiša, ale Jourová odmówiła. Źródło zbliżone do polskiego rządu twierdzi, że to Czesi zabiegali o umieszczenie swojego człowieka w gabinecie polskiego komisarza Janusza Wojciechowskiego, ale ponieważ zgodnie z zasadą wzajemności oznaczałoby to umieszczenie drugiego Polaka u Jourovej, sprawa upadła.
– Zarzucono rządowi, że chciał umieścić szpiega, ale przecież wymiana urzędników to rzecz normalna – dodaje rozmówca. Przy obsadzaniu gabinetów nie obowiązuje żaden parytet geograficzny. Odbywa się to na zasadzie targów i wzajemnych wymian. Zgodnie z wewnętrznym regulaminem co najmniej trzy osoby muszą pochodzić z innego państwa niż komisarz. Zwyczajowo przyjęło się, że jeśli administracja rządowa z danego kraju umieści w gabinecie reprezentanta, to komisarz z tego państwa na zasadzie wzajemności musi przyjąć kogoś do siebie.
Ale komisarze i ich gabinety to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Większość z 32 tys. pracowników zatrudnionych w KE pracuje w dyrekcjach generalnych (DG), które przygotowują i realizują politykę Brukseli. Jak pisał DGP, na poważne dysproporcje w DG zwracał uwagę Morawiecki w rozmowie z von der Leyen latem 2019 r. Teraz jest jeszcze gorzej. Od przejścia na emeryturę z końcem roku Jerzego Plewy, który kierował DG AGRI odpowiedzialną za rolnictwo, Polska nie ma nikogo na stanowisku dyrektora. Z kolei Maciej Popowski to jedyna osoba w randze wicedyrektora.
Tymczasem, jak rachuje jeden z polskich dyplomatów, Polsce z uwagi na wielkość kraju powinno przypadać 2,5 dyrektora. Nasz rozmówca podkreśla, że w takiej sytuacji możliwe jest ogłoszenie naboru na stanowisko dyrektorskie z przeznaczeniem dla Polaka. Warszawa chce, by KE ogłosiła niebawem w tej sprawie konkurs. Zależy nam na dyrekcjach zajmujących się środowiskiem, energią czy transportem, a także rozszerzeniem i polityką sąsiedztwa, gdzie jest sporo środków na współpracę z krajami ościennymi za wschodnią i południową granicą UE.
Polaków brakuje również na placówkach dyplomatycznych. Wśród 139 ambasadorów reprezentujących Unię na świecie i przy organizacjach międzynarodowych jest ich tylko pięciu. Odpowiadają za placówki w Arabii Saudyjskiej, Armenii, Indiach, na Jamajce i przy Stolicy Apostolskiej. Nasz stan posiadania, choć nie na stanowisku szefa placówki, podreperuje niebawem Marek Szczygieł, który ma pokierować misją obserwacyjną UE w Gruzji. Licząca ponad 200 osób delegacja zajmuje się monitorowaniem sytuacji na terenach okupowanych przez Rosję od czasu wojny w 2008 r.