Setki tysięcy przejechanych kilometrów, setki spotkań, konwencje, tysiące uściśniętych dłoni. Politycy nie próżnowali przez ostatnie tygodnie. Głównym ich celem było zaktywizowanie elektoratu, aby ruszył do urn.
Prześledziliśmy kampanijne szlaki liderów największych konkurujących ze sobą ugrupowań PiS i Koalicji Europejskiej. Terminarz i liczba spotkań pokazuje kilka prawidłowości. W każdym przypadku podstawę wyjazdów w teren stanowił udział w regionalnych konwencjach. Ale pojawiła się także dodatkowa aktywność. Atutem PiS okazało się to, że prezes partii nie jest premierem. Podróżowali obaj, dzięki temu partia była w stanie obsłużyć ponad dwa razy więcej spotkań poza Warszawą niż lider Koalicji Europejskiej.
Wybory do PE - wyjazdy liderów w Polskę / Dziennik Gazeta Prawna
– Prezes jeździ, by poprzeć swoje jedynki – mówi nam jeden z polityków PiS. – Zwłaszcza, gdyby miały mieć kłopoty. Tak było z Elżbietą Kruk na Lubelszczyźnie czy Anną Fotygą na Pomorzu. Pierwsza z nich może być wyprzedzona przez Beatę Mazurek, a druga przez Jarosława Sellina – podkreśla Marcin Palade, autor wyborczych prognoz. To nie znaczy, że misje Kaczyńskiego miały tylko personalny charakter. – Polska na wschód od Wisły to nasz teren, ale wymagający mocnej mobilizacji – zauważa Krzysztof Sobolewski z PiS. Zaktywizowanie elektoratu w tradycyjnie głosujących na PiS okręgach ma podbić wynik ugrupowania w skali kraju.
Z kolei premier Mateusz Morawiecki pojawiał się we frontowych z punktu widzenia PiS województwach. – Miał nie tylko mobilizować naszych zwolenników, ale także demobilizować przeciwników – podkreśla jeden ze sztabowców PiS. Stąd wizyty Morawieckiego na Śląsku czy w Łodzi. To dla PiS bardzo ważne tereny. O ile są pewni wygranej na ścianie wschodniej, to walczą o opanowanie Polski centralnej i jak najlepszy wynik na Śląsku.
W przeciwieństwie do politycznych rywali marszruta Grzegorza Schetyny wiodła na ogół przez większe ośrodki, tam gdzie jest główny elektorat PO i KE. Mniej niż u przeciwników było na jego szlaku małych miejscowości.
Finisz kampanii to próba zmobilizowania za wszelką cenę elektoratu. Koalicja Europejska zaczęła akcję „13 okręgów w 3 dni”. Wczoraj lider KE był w Siemiatyczach, Mińsku Mazowieckim i w Warszawie. – Przejedziemy 5 tys. kilometrów w trzy dni, odwiedzając wszystkie okręgi wyborcze. To największa akcja mobilizacyjna w tej ofensywie. Będziemy powtarzać wszystkie ważne kwestie z dwóch miesięcy kampanii – mówi Cezary Tomczyk z PO. Z kolei Krzysztof Sobolewski z PiS replikuje: – Przez ostatnie dni przejechaliśmy 50 tys. km. Jesteśmy ciągle w drodze. Wczoraj z powodu burz i podtopień kampania PiS nieco zwolniła. Część kandydatów na południu kraju ograniczyła wyborczą aktywność lub zawiesiła działania. Partia uruchomiła jednocześnie call centre, wolontariusze dzwonią do wyborców i namawiają do udziału w głosowaniu.
Bez względu na ideowe różnice pogląd na to, co zdecyduje o wyniku, jest podobny. – Przesądzi uczestnictwo w wyborach – mówi Mariusz Witczak z PO. Identyczne głosy można usłyszeć z PiS, ale też od politologów. – Kluczem jest mobilizacja swoich i demobilizacja innych. Pytanie, czy Kaczyński i Schetyna mobilizując swój elektorat nie mobilizują jednocześnie przeciwników – mówi dr hab. Marek Migalski. On sam szacuje frekwencję na 30–40 proc. W poprzednich wyborach do PE do urn poszła jedna czwarta wyborców. Choć Migalski przestrzega, że sama wyższa frekwencja nie wskazuje wygranego w wyborach. – W poprzednich eurowyborach lepiej mobilizował się elektorat obecnej KE. Ale jeśli pójdzie teraz 10 proc. więcej, to nie znaczy, że to będą wyborcy PiS. Wyborcy opozycji chcą wyrazić w głosowaniu swój gniew, to silniejsza emocja niż wdzięczność, co jest motywem głosowania zwolenników PiS. Dlatego łatwiej mobilizować wyborców opozycji, ale czy to się przełoży na wynik, nie wiem – podkreśla politolog.