Komentatorzy są zgodni, że zorganizowana przez Stany Zjednoczone konferencja w Polsce była pasmem niepowodzeń i wpadek. I że jest dowodem na to, iż amerykańska dyplomacja przeżywa bezprecedensowy kryzys
Media w Europie i Ameryce nie poświęcają szczególnie wiele miejsca warszawskiemu szczytowi. Anglojęzyczna wersja arabskiej stacji Al-Dżazira opisuje na swym portalu, jak to współpracownicy izraelskiego premiera Binjamina Netanjahu opublikowali w sieci krótki filmik. A na nim minister spraw zagranicznych Bahrajnu Chalid Al Chalifa mówi zebranym delegatom, że świat arabski długo żył w przekonaniu, że wrogiem jest Izrael, a największym problemem jest okupacja Palestyny. Teraz sytuacja się zmieniła i to Iran stanowi największe zagrożenie dla bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie. Materiał wkrótce został skasowany, a Netanjahu odmówił komentarza.
Sojusznicy już się nie oglądają na USA i nie mają potrzeby ich wysłuchania
Niemieccy publicyści, pisząc o konferencji, najczęściej używają przymiotnika „umstrittene”, czyli kontrowersyjny, a to z powodu jej otwarcie antyirańskiego charakteru. W relacjach najmocniej przebiło się żądanie Mike’a Pence’a, by europejscy partnerzy wyszli z porozumienia nuklearnego z Teheranem, tak jak to wcześniej zrobiły Stany Zjednoczone. Słowa wiceprezydenta były cytowane przez wszystkie ważniejsze redakcje.
„Nieczęsto się zdarza, że z wiceprezydentem USA publicznie polemizuje wiceminister spraw zagranicznych RFN. A tak się stało w Warszawie. Można powiedzieć, że doszło do złamania protokołu dyplomatycznego, kiedy socjaldemokratyczny polityk Niels Annen ripostował na słowa Pence’a. Ale wiele to też mówi o tym, jak nieporadnie został zorganizowany szczyt w sprawach Bliskiego Wschodu, który Amerykanie przygotowali w Warszawie” – czytamy w serwisie tygodnika „Der Spiegel”.
Spór dotyczył powołanej przez europejskich sygnatariuszy porozumienia nuklearnego z Iranem (zawartego za prezydentury Baracka Obamy) spółki specjalnego przeznaczenia (SPV). Jej cel to ułatwianie europejskim firmom prowadzenia interesów z Teheranem. Opiekunem projektu jest Francja. Pence uważa, że to godzi w rację stanu USA, a wiceszef dyplomacji w rządzie Angeli Merkel, chociaż zgadza się z amerykańskim przywódcą w ocenie irańskiej polityki zagranicznej, podkreślił, że Niemcy nie wierzą w strategię maksymalnej presji. A spółka specjalnego przeznaczenia jest tak skonstruowana, by działać zgodnie z prawem Stanów Zjednoczonych.
Do tego incydentu odniósł się też ekspert od Iranu Eric Brewer z niezależnego waszyngtońskiego think tanku Center for a New American Security, z którym rozmawiał DGP. – Mike Pence popełnił w Warszawie kilka błędów. Największym było szyderstwo z planów handlowych Europy Zachodniej i tworzenia SPV. Presja wywierana na stolice europejskie – szczególnie w sprawie, którą te postrzegają zupełnie inaczej, jeszcze bardziej zaszkodzi i tak już popsutym przez Donalda Trumpa relacjom Waszyngtonu ze Starym Kontynentem – mówi Brewer. I dodaje, że Bruksela i tak zrobi swoje, będzie kontynuować własną politykę w sprawie Iranu. Co dowodzi, że sojusznicy już się nie oglądają na Amerykę i nie mają potrzeby jej wysłuchania. Ekipa Trumpa zmarginalizowała rolę USA w stosunkach międzynarodowych. – To rzecz niebywała we współczesnej historii – zauważa.
Komentator amerykańskiego portalu Politico David M. Herszenhorn skupił się na wpadce izraelskiego premiera, która jego zdaniem nie była przejęzyczeniem. Przypomnijmy: w środę wieczorem, po pierwszych spotkaniach z przedstawicielami świata arabskiego, na Twitterze Binjamina Netanjahu pojawił się wpis, że rozmowy „dotyczyły wojny z Iranem”. Uwaga ta wywołała burzę w Teheranie.
Wkrótce ludzie z zaplecza premiera zaczęli tłumaczyć, że miał to być błąd w tłumaczeniu na angielski. I przekonywali, że Netanjahu, podsumowując im po hebrajsku swoją rozmowę z przedstawicielem Omanu, mówił o „spotkaniach z najważniejszymi krajami arabskimi, które razem z Izraelem otwarcie rozmawiają o wspólnych interesach w walce z Iranem”. Tweet szybko zniknął z konta szefa izraelskiego rządu, ale irański minister spraw zagranicznych Dżawad Zarif skomentował go, pisząc, że Irańczycy od dawna wiedzą, w jakim obłąkaniu żyje Netanjahu, a „teraz dowiedzieli się o tym uczestnicy warszawskiego cyrku”.
Według Herszenhorna premier Izraela szczerze myśli o wojnie z Teheranem, a dowodzą tego różne jego wystąpienia i komentarze. Przed przyjazdem do Warszawy miał napisać na Face booku, że konferencja nie dotyczy sytuacji na całym Bliskim Wschodzie, tylko właśnie Iranu i zagrożenia, jakie ten kraj stanowi dla innych państw regionu.
„To bardzo ważna międzynarodowa konferencja. Naszą uwagę koncentrujemy na Iranie. Niebezpieczeństwo, jakie stwarza ten kraj, łączy Izrael, Stany Zjednoczone, państwa regionu i spoza niego w potrzebie dialogu o tym, jak sobie z tym problemem poradzić. Teheran z okazji 40. rocznicy powstania reżimu ajatollahów otwarcie oświadczył, że chce zniszczyć Tel Awiw i Hajfę. Musimy temu zapobiec” – stwierdził Netanjahu. Według komentatora Politico „osiągnięciem” konferencji w Warszawie jest izolacja Iranu, na co nie zgadza się większość Europy.
Ciekawą analizę bilansu warszawskiego szczytu publikuje dwutygodnik „New York”. Jego publicystka Heather Hurlburt krytykuje Departament Stanu za – jej zdaniem – amatorszczyznę w teoretycznym i praktycznym podejściu do konferencji, ale też za wybranie sobie Polski na konia trojańskiego, zważywszy jeszcze – jak pisze autorka – na marginalną rolę Warszawy w relacjach międzynarodowych, a szczególnie tych dotyczących Iranu. „Doświadczeni dyplomaci zgadzają się, że czas i miejsce na debaty o izolowaniu Teheranu były wyjątkowo niefortunne. Ale nie ekipa Pompea. Ad hoc rozesłali zaproszenia do Polski, która nie jest szczególnie znaczącym graczem. Odpowiedzi musiały być bardzo zniechęcające. Ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Francji nie mieli czasu, szef brytyjskiej dyplomacji musiał wyjechać z Warszawy wcześniej, a Rosja i Chiny w ogóle nie zareagowały, bo nie chcą izolowania Iranu” – dowodzi Hurlburt. Publicystka przypomina też, że Władimir Putin równolegle zorganizował w Soczi własny szczyt na temat Syrii, co do której Amerykanie mają coraz mniej do powiedzenia. Nie dość, że tamto spotkanie Rosjan, Irańczyków i Turków było bardziej konstruktywne niż rozmowy w Polsce, to jeszcze wyszło tak, jakby Waszyngton się zgadzał, by Ankara budowała sojusze militarne wbrew stanowisku i interesom NATO.
Robert Danin z niezależnego think tanku Council on Foreign Relations uważa, że spotkanie w Warszawie mogło być okazją do ogłoszenia szczegółów od dawna zapowiadanego przez Trumpa planu pokojowego dla Izraela i Palestyny, ale tak się nie stało. Pod koniec zeszłego roku prezydent ogłosił, że w styczniu zakończą się prace nad tym projektem. W skład zespołu doradców weszli prezydencki prawnik Jason Greenblatt, zięć głowy państwa, i syn partnera biznesowego Binjamina Netanjahu Jared Kushner oraz David Friedman, ambasador USA w Tel Awiwie.
W przeddzień warszawskiej konferencji przesunięto ogłoszenie planu na przyszłość. Kushner stwierdził, że trzeba poczekać na kwietniowe wybory parlamentarne w Izraelu. – To raczej wymówka. Moim zdaniem ta ekipa nie jest w stanie wypracować stanowiska, które nie rozwścieczyłoby większości zagranicznych partnerów. Zadziwiające w Warszawie było to, że obok Netanjahu usiedli przedstawiciele Arabii Saudyjskiej, która nie uznaje Izraela. To bardzo osobliwe zagranie amerykańskiej dyplomacji i w zasadzie kapitulacja na rzecz Rijadu – mówi Danin w rozmowie z DGP.
Życzliwie o toczonych na Stadionie Narodowym rozmowach wypowiedział się za to słynący z republikańskich sympatii tabloid „Washington Examiner”. W relacji z Warszawy pisze, powołując się na trzech dyplomatów USA, którzy brali udział w negocjacjach, że dzięki amerykańskim wysiłkom dyplomatycznym Netanjahu wyrasta na głównego antyirańskiego jastrzębia na Bliskim Wschodzie. Oraz że wielkim sukcesem Mike’a Pompea było zgromadzenie tylu przedstawicieli świata arabskiego w jednym miejscu, mimo że ma on nie od dziś trudne relacje z Waszyngtonem.