Bardziej empatyczni, otwarci, tolerancyjni, ciekawi świata, gotowi na zmiany. Dawno i nieprawda. Polski liberalizm jest dziś równie radykalny i zamknięty na debatę jak konserwatyści z PiS.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna

Dno i wypociny. Sprzedawczyk i sługus. Artykuł sponsorowany. Prostacko i chamsko wciskana propaganda. Pisząc tekst, wiem, z jaką spotka się reakcją części czytelników w mediach społecznościowych i na internetowych forach. Tak jest za każdym razem, ilekroć autor prezentuje pogląd niejednoznaczny. Gdy nie łączy się w pomstowaniach, dzieli włos na czworo.

Przyzwyczailiśmy się myśleć, że to zwyczajowa reakcja prawicy, zwolenników obecnego rządu. Ale nie oszukujmy się – tak samo reaguje druga strona. Wylewający się z internetu ściek to nie wytwór wyłącznie prawicowych trolli, mrówcza praca opłaconych przez PiS botów, to także zdanie wyborców Platformy, Nowoczesnej, lewicy, tych, którzy odwołują się – przynajmniej werbalnie – do postaw wolnościowych.

Zradykalizowali się liberałowie. Walą przez łeb, za nic mając prawdę, otwartość i styczność ze światem. Nie debatują, drugiej strony nie poważają, bo przecież ta druga strona nie szanuje ustanowionych przez nich reguł. Nie słuchają, bo dawno doszli do przekonania, że z ust przeciwnika żadne ciekawe słowo nie padnie. Zresztą jak może paść, skoro to wróg. Siadają wieczorem przed „Faktami” i przeklinają głośno rząd i wszystkich nieświętych, zupełnie nieświadomi, że niczym się w tym przeklinaniu nie różnią od radiomaryjnych.

Liberałowie podchwycili zasady gry Kaczyńskiego. Skoro PiS robi to z powodzeniem, może im też się uda? Komunikat o faszystach na ulicach Warszawy mobilizuje, więc trzeba go powtarzać, choćby był kłamstwem. Zresztą nie żyjemy w czasach prawdy, tylko wojny. A na wojnie leje się krew

Czy to jeszcze liberalizm? Nieostrość pojęć wypacza rozumowanie, i choć z liberalizmem jest jak z prawdą, którą każdy ma swoją, to spróbujmy go opisać. Ilekroć w tekście używam słowa „liberalizm”, mam na myśli jego odmianę polityczną i społeczną. Pierwsza zakłada przywiązanie do praw i wolności obywatelskich oraz do demokracji liberalnej, w której wybory są wolne, uczciwe i panuje pluralizm polityczny. Druga przeciwstawia się ingerencji państwa w prywatne życie obywateli oraz przedkłada wolność jednostek nad społeczną i polityczną kontrolę.

Arkadiusz Mularczyk świątecznie: Życzę opozycji czegoś więcej niż tylko hasła "trzeba odsunąć PiS od władzy">>

Tak rozumiany liberalizm jest jednym z uczestników, który toczy się na świecie. Z jednej strony konserwatywna postawa, uznająca zastany porządek społeczny za dobry i sprawiedliwy, zakładająca, że jego zmiana nie wyjdzie społeczeństwom na dobre, z drugiej – liberalizm, który w zmianie tegoż porządku widzi szansę na zmniejszenie szeroko rozumianych nierówności.

Te postawy przez lata się uzupełniały i potrafiły współegzystować. Przynajmniej tak się wydawało liberałom. Ale po latach konsensusu konserwatyści przeszli do ataku. Kryzys gospodarczy lat 2009–2011, którego społecznych i politycznych skutków wciąż w Polsce nie doceniamy, pozbawił duże grupy społeczne bezpieczeństwa. Konserwatyści zdefiniowali wroga błyskawicznie – liberalizm, zwłaszcza jego gospodarcze oblicze. Multikulturowość i globalizacja, naturalne konsekwencje tej postawy, nagle znalazły się pod pręgierzem. To je obwiniono o gospodarczą zapaść i wzrost nierówności. Do tego doszły oderwane od rzeczywistości elity, które jedną rękę wyciągały do rządów o miliardową pomoc, drugą wkładały do własnej kieszeni horrendalne premie.

Liberalizm musiał się bronić. Strącony z piedestału już nie głosił prawdy objawionej, musiał walczyć o uwagę jak pierwszy lepszy.

I wtedy okazało się, że w defensywie sobie nie radzi. Na ostre ataki konserwatystów reaguje narzędziami, które są sprzeczne z rdzeniem jego tożsamości.

Zobaczmy to na przykładach.

11 listopada 2018 r., niedziela, centrum Warszawy. Około południa w okolicach ronda Dmowskiego zbierają się ludzie. Przybywa ich z minuty na minutę. Tysiące biało-czerwonych flag, osoby w różnym wieku, samotni i z rodzinami. W mediach nastrój wyczekiwania. W poprzednich latach współorganizowane przez Obóz Narodowo-Radykalny (razem z Młodzieżą Wszechpolską, w 2011 r. powstało Stowarzyszenie Marsz Niepodległości) Marsze Niepodległości kończyły się awanturami, podczas jednego spalono wóz transmisyjny TVN. Tym razem media też donoszą o kibolach zbierających się na rozróbę i neofaszystowskich grupach z zagranicy wybierających się do stolicy. ONR to skrajnie nacjonalistyczna organizacja, odwołująca się do przedwojennego faszyzującego ruchu o tej samej nazwie. W Polsce propagowanie ideologii faszystowskiej jest karalne, jednak ONR werbalnie się od niej odżegnuje. Ale media co jakiś czas informują o wybrykach członków tej organizacji. W tym roku wielkim echem odbił się telewizyjny reportaż dziennikarzy TVN, którzy przeniknęli do środowiska narodowców i nagrali, jak obchodzą urodziny Adolfa Hiltera.

Pochwała nieporadności. W Polsce zaradność nie jest w cenie>>

Rocznica jest szczególna, to obchody 100-lecia odzyskania niepodległości. Nakłada się na to spór o zakaz marszu wydany przez odchodzącą po trzech kadencjach prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz. Rząd zastosował fortel, przejął organizację imprezy jako uroczystości państwowej, przez co mogła się odbyć zgodnie z planem. Ale jako że maszerowanie rządu dużego europejskiego państwa pod rękę z radykałami z ONR musi mieć konsekwencje polityczne, zastosowano kolejny fortel – manifestację podzielono na dwie części. Pierwszej przewodzili rządzący, drugiej ONR. Obie podążały tą samą trasą, dzieliło je tylko kilkadziesiąt metrów odstępu. Tak naprawdę mało który jej uczestnik był świadom tego podziału.

Na Marszu Niepodległości stawiło się 250 tys. ludzi. To największa manifestacja po 1989 r. Sami faszyści? Tak – orzekają liberałowie. Ćwierć miliona faszystów na ulicach Warszawy. Do tego rząd idący z nimi pod rękę. Skandal, jakiego jeszcze nie było.

Kto zada sobie trud i przejrzy relacje wideo, których w internecie można znaleźć tysiące, od razu zauważy, że coś się w tym komunikacie nie zgadza. Są kibole, są ONR-owcy, są nawet agresywni manifestanci, ale są też zwyczajni, niezaangażowani ludzie, którzy przyszli z potrzeby uczczenia rocznicy. Co więcej, wygląda na to, że takich jest większość.

Ale sformułowany przez liberalny anty PiS komunikat jest odmienny: to był marsz faszystów. Kto w nim szedł, pobratymiec Hitlera i Mussoliniego bez mała. Jeszcze w niedzielę wieczorem, w dniu demonstracji, te głosy są z lekka niezdecydowane, jednak w poniedziałek i we wtorek machina rusza na całego. Facebook i Twitter wypełnione są memami, komentarzami, relacjami i pomstowaniami. Faszyzm odmieniany jest przez wszystkie przypadki, ten komunikat podchwytują media europejskie. Rzeczywistość sobie, wyobrażenia sobie.

Przykład drugi. Pięć dni przed Marszem Niepodległości prezydent Warszawy wydaje zakaz manifestacji. Argumentuje, że „Warszawa dość już wycierpiała przez agresywny nacjonalizm”. Powołuje się na kwestie bezpieczeństwa, którego – według niej – nie są w stanie zapewnić ani policja, ani organizatorzy. Wspomina także rezolucję Parlamentu Europejskiego wzywającą państwa europejskie do podjęcia kroków przeciwko mowie nienawiści i przemocy. Organizatorzy skarżą zakaz do sądu. Uchylają go najpierw sąd okręgowy, potem apelacyjny.

Jak na pomysł Gronkiewicz-Waltz reagują liberałowie? Wielu jej broni. Z wielkim zaangażowaniem. Konstytucyjna wolność zgromadzeń, prawo do wyrażanie poglądów, prawo do światopoglądu schodzą na dalszy plan. „Trzeba postawić tamę ksenofobii i rasizmowi”, „Faszyści nie mogą maszerować środkiem Warszawy”, „Tolerancja kończy się tam, gdzie zaczyna się narodowy socjalizm” – ten ton jest powszechny w mediach społecznościowych. Jak to się ma do faktu, że gdy miesiąc wcześniej prezydent Lublina zakazał Parady Równości, protestowali z równym zaangażowaniem przeciw tamtej decyzji? Nijak. Tam chodziło o nasze wartości, tu chodzi o nie nasze.

I trzeci przykład: 500+. Choć od uruchomienia programu minęły dwa lata, trudno spotkać uprawnionego do tego świadczenia, który sam, z nieprzymuszonej woli, by z niego zrezygnował w imię wyznawanych zasad, w dyskusjach liberałów wciąż dominuje ton: rozdawnictwo. Dają biednym, ci przepijają. W mniej radykalnej wersji: kupują sobie nowe smartfony, a dzieci jak biedowały, tak biedują. No i nie chce im się pracować, bo jak dostają kilka tysięcy na gromadę bachorów, to dlaczego mieliby zakasywać rękawy. Choć takich wielodzietnych w gminach można liczyć na palcach jednej ręki, i tak liberałowie swoje wiedzą. Program zły, bo PiS-owski.

Zgadza się: Marsz Niepodległości organizowali narodowcy. Są wśród nich tacy, którzy z uwielbieniem patrzą na faszyzm. Przyjacielskie gesty, jakie wykonuje wobec nich PiS, rozsierdzić mogą najbardziej tolerancyjnych.

Podczas marszu istniało zagrożenie bezpieczeństwa, a policja z Gronkiewicz-Waltz współpracować nie miała wielkiej ochoty.

500+ pobierają także rodziny dysfunkcyjne, zdarzają się sytuacje, że pieniądze idą na alkohol, nie na dzieci. Ale co innego zwracać na to uwagę i głośno o tym mówić, co innego manipulować, za nic mając prawdę.

Skąd bierze się to zamknięcie? Skąd bierze odrzucanie faktów, które nie zgadzają się z wyobrażeniem, skąd toporna propaganda? Gdyby przyjąć, że Marsz Niepodległości był manifestacją faszystowską, to by oznaczało, że wszyscy zwolennicy takich postaw zjechali tego dnia do Warszawy. Sondaże poparcia dla ugrupowań politycznych i wyniki wyborów są, jakie są, narodowców nie ma tam nawet w połowie stawki. Tacy karni? Dlaczego zakaz w stosunku do narodowców jest w porządku, a dla Parady Równości nie? Łatwo tolerować jedynie te poglądy, które uważamy za słuszne, ale takie spojrzenie to była domena konserwatystów. Skąd przekonanie, że program 500+ prowadzi do wynaturzeń i niesprawiedliwości, skoro sami liberałowie z niego korzystają?

Już na pierwszy rzut oka takie rozumowanie kupy się nie trzymają, ale i to jest właśnie ta wielka zmiana, która dotknęła liberałów – rozumowanie i racjonalizm nieważny, gdy chodzi o nasze wartości.

Liberalizmowi daleko do śmierci. Jest poobijany, miota się od ściany do ściany i wciąż trawi swoją porażkę. Ale nie zejdzie, zbyt jest żywotny. Musi się tylko trochę uspokoić, wziąć w garść i przypomnieć sobie, że prawda jest najskutecz-niejszym narzędziem, o ile używać jej z bezwzględ-nością

Najprostszym wytłumaczeniem jest wojna. Liberalizm przez lata był w Polsce nurtem dominującym w elitach politycznych i gospodarczych. Ale przyszedł Jarosław Kaczyński, który demokracji liberalnej ani ceni, ani poważa, i poprzestawiał klocki. Liberałowie przestali się czuć w Polsce jak u siebie. Rozmontowanie wymiaru sprawiedliwości, chaotyczna polityka międzynarodowa, walec napierający na media i cicha pogarda wobec europejskiej wspólnoty – strona liberalna, utożsamiana z Platformą Obywatelską, lewicą i Nowoczesną, z bezbrzeżnym zdumieniem obserwowała, jak pada system budowany przez ostatnie 25 lat. W dodatku przy dużym poparciu społecznym.

Kaczyński jest graczem brutalnym, twardym i cynicznym. To polityk z krwi i kości, wykorzystuje wszystkie dostępne narzędzia. Jako że prawda jest wrogiem każdej władzy (stąd niezbędne media), zastosował metodę najbrutalniejszą z możliwych – zdezawuował ją. Czarne może być białe, białe czarne, wszystko zależy od potrzeb. Stąd „zamach” smoleński, stąd „Polska w ruinie”. Gdy prawda nie jest punktem odniesienia, może nim być wódz.

Zadziałało. Po objęciu władzy przez PiS proces wcale nie wyhamował. Rozrastający się sektor prorządowych mediów każdy komunikat podchwytuje i kolportuje. A liberałowie już nie patrzą w milczeniu, zgrzytając zębami, oni podchwycili zasady gry Kaczyńskiego. Skoro PiS robi to z powodzeniem, może im też się uda? Wieść o 250 tys. faszystów na ulicach Warszawy mobilizuje zwolenników, więc trzeba ją powtarzać, choćby z prawdą nie miała nic wspólnego. Zresztą nie żyjemy w czasach prawdy, tylko wojny. A na wojnie leje się krew.

A może jest inaczej – wszystko przez internet? Po zachłyśnięciu się możliwościami, jakie daje, coraz jaśniej uświadamiamy sobie jego niebezpieczeństwa. Ten kanał dystrybucji informacji nie podlega żadnej kontroli, ani merytorycznej, ani prawnej. Tu liczy się, jak myśl jest opakowana, nie jaki sens niesie. Hejterzy, boty, fejkowe konta – powielić można każdą głupotę. To przecież dzięki sieci anty szczepionkowy ruch rozprzestrzenił się po świecie niczym zaraza. To ona utwierdza wielką rzeszę ludzi w przekonaniu, że globalne ocieplenie to wymysł lewaków i producentów wiatraków. Skoro więc taki jest świat, nie ma się co liberał na niego obrażać, musi go przyjąć do wiadomości. Podkręcać, radykalizować i manipulować. Inaczej się nie przebije, zostanie ze swoją prawdą w bibliotekach.

I tak, zamiast narzucić własne zasady gry, liberałowie przyjęli zasady PiS.

Największym problemem liberalizmu jest dziś wiarygodność. Tak, przyczynił się do kryzysu. Tak, był zbyt zaślepiony i zajęty zarabianiem. Tak, zapomniał, że społeczeństwo to nie tylko klasa średnia. Tak, patrzył na innych z pogardą.

Czy jednak radykalizując się, tę wiarygodność odzyska? Co myśli człowiek, którego przyjaciel pojechał 11 listopada 2018 r. do Warszawy świętować 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości, a który potem bombardowany jest komunikatem, że ów znajomy to faszysta? Przecież zna go od lat, niejedno z nim przeżył, wypił. Komu uwierzy: liberalnemu antyPiS-owi czy przyjacielowi?

W opublikowanym w „Liberté!” artykule „Liberalizm to nie sposób życia” Jan Radomski napisał, że „liberalizm (...), w przeciwieństwie do lewicowości, nie określa życiowej postawy, dotyczy wyłącznie zakresu kontroli nad drugim człowiekiem”. Konserwatywny PiS skupił się na kontroli emocji. Rozpalił swoich wyborców do czerwoności i systematycznie podkłada drewno pod kocioł. Wrzenie jest dla niego naturalnym stanem. Wcześniej podobną metodę zastosował Donald Tusk, gdy w opozycji w latach 2005–2007 wybijał się na polityczną niepodległość. Ale on był pragmatykiem, nie liberałem. To paliwo już dawno się wypaliło.

Jedyną przeciwwagą dla radykalizmu jest prawda. Niektórzy już to zrozumieli. Robert Biedroń, powtarzający publicznie, że polscy politycy przez 25 lat „trzęśli portkami przed biskupami”, mówi oczywistość, ale w ustach polityka taki komunikat jest nowością.

Liberalizmowi daleko do śmierci. Jest poobijany, miota się od ściany do ściany i wciąż trawi swoją porażkę. Ale przecież nie zejdzie, zbyt jest żywotny. Musi się tylko trochę uspokoić, wziąć w garść i przypomnieć, że prawda jest najskuteczniejszym narzędziem, o ile używać jej z bezwzględnością. Gdy równie często sięga po przekłamania i manipulację, tępi jej ostrze i oddaje pole.