Donald Trump nie jest osamotniony w walce przeciw handlowi międzynarodowemu. W sporze z Chinami wspierają go zarówno UE, jak i Japonia.
Dlatego dzisiaj w Pekinie przebywają z wizytą unijni dyplomaci, w tym stały przedstawiciel Unii Europejskiej przy WTO Marc Vanheukelen. Swoim odpowiednikom z Chin przedstawi propozycję reformy Światowej Organizacji Handlu. Łatwa do przełknięcia nie będzie, bo proponowane zmiany biorą na celownik właśnie Państwo Środka.
WTO znalazła się w samym oku cyklonu, bo – jak podsumował na początku br. główny negocjator ds. handlowych Robert Lighthizer – „przepisy Organizacji są niewystarczające do ograniczenia zaburzających rynek działań chińskiego rządu”. O jakie działania chodzi?
– Przede wszystkim przepisy WTO są nieprecyzyjne i przez to słabe w kontekście działalności przedsiębiorstw państwowych. Wynika to m.in. z tego, że ponad dwie dekady temu, gdy organizacja powstawała, nie odgrywały one takiej roli w handlu międzynarodowym. W związku z tym Chiny, gdzie na poziomie centralnym działa 51 tys. takich podmiotów, są w stanie stosować nieuczciwe praktyki handlowe bez znaczących konsekwencji – tłumaczy Marek Wąsiński z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Chociaż nie mówią o tym tak głośno jak Trump, Unia Europejska i Japonia podzielają amerykańską krytykę WTO. Dlatego Bruksela i Tokio postanowiły zjednoczyć siły z Waszyngtonem i zaproponować zmiany, które wymuszą większą przejrzystość w funkcjonowaniu chińskich przedsiębiorstw państwowych.
Do oczyszczenia jest prawdziwa stajnia Augiasza. Oto fragment wspólnego oświadczenia odpowiedzialnych za politykę handlową przedstawicieli trzech stron, które podkreśla potrzebę stworzenia skutecznych zasad pozwalających na walkę „ze szczególnie szkodliwymi praktykami; chodzi o pożyczki z banków państwowych niebiorące pod uwagę kondycji kredytowanych włącznie z gwarancjami udzielanymi przez państwo; niekomercyjne inwestycje prowadzone przez rządowe fundusze; niekomercyjne wymiany długu na udziały; preferencyjne ceny surowców; dotacje dla upadających firm bez wymogu planu restrukturyzacyjnego; dotacje prowadzące do nadprodukcji”.
Zresztą amerykańska krytyka WTO nie ogranicza się wyłącznie do słabości w radzeniu sobie z Chinami. Waszyngton od dawna narzekał również na to, jak długo w łonie organizacji rozwiązywane są spory handlowe.
– Chociaż przepisy organizacji przewidują, że spory – włączając w to apelację – powinny kończyć się w rok i trzy miesiące, to w rzeczywistości ciągną się latami. Rekordowa sprawa z ograniczeniami w imporcie bananów przez Unię Europejską trwała prawie dwie dekady – tłumaczy dr Małgorzata Zajaczkowski ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Chińczycy jak na razie robią dobrą minę do złej gry, ale nieoficjalnie przyznają, że ich rząd dostrzega powagę sytuacji. – Tej wiosny w Pekinie jeszcze panowało przekonanie, że nałożone przez Trumpa cła to zaledwie niewielka przeszkoda. Teraz wiedzą, że to coś znacznie poważniejszego i nawet jeśli Trump umrze jutro, to ten problem nie zniknie – mówiła przed miesiącem „Financial Times” osoba zaangażowana w rozmowy z Pekinem. Dziennik podał także, że podobny przekaz miał dla chińskiego premiera Li Keqianga przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker: „Nie podobają nam się metody Trumpa, ale zgadzamy się co do niektórych zarzutów”.
Jeśli Pekin się ugnie, będzie to sukces na bezprecedensową skalę, ponieważ dotychczasowe próby reformy WTO kończyły się porażką. Problem leży m.in. w sposobie podejmowania decyzji na forum liczącej 164 członków organizacji, które zapadają na drodze konsensusu. – To sprawia, że osiągnięcie porozumienia na forum organizacji jest bardzo trudne. Przykładem trwające od 20 lat próby liberalizacji handlu towarami rolniczymi – tłumaczy dr Małgorzata Zajaczkowski.
Będzie to również kolejne zwycięstwo Trumpa w dziedzinie handlu międzynarodowego. W ubiegłym tygodniu prezydent ogłosił zakończone sukcesem renegocjowanie zapisów układu o wolnym handlu w Ameryce Północnej, czyli słynnej NAFTA. Zastąpi ją nowa umowa, USMCA (od trzech sygnatariuszy: United States–Mexico–Canada). Jej zapisy wymagają m.in., aby auta sprowadzane do Ameryki Północnej składały się w 75 proc. z części produkowanych na miejscu (z obecnych 62,5 proc.). Dodatkowo, aby kwalifikować się na bezcłowy import, 40 proc. komponentów musi powstać w zakładach, których pracownicy zarabiają przynajmniej 16 dol. za godzinę. USMCA wymusza także na Meksyku ułatwienia w zakładaniu związków zawodowych w branży motoryzacyjnej.