Martin Selmayr - to on administruje Unią Europejską z ramienia Komisji Europejskiej. Formalnie jedynie jako szef gabinetu Jeana-Claude’a Junckera.
Magazyn DGP z 29 września / Dziennik Gazeta Prawna
Pochodzący z dobrej, mieszczańskiej rodziny Martin Selmayr zupełnie nie przypomina potwora, za którego jest uznawany w Brukseli. Jego ojciec Gerhard to znany prawnik i były sekretarz w urzędzie kanclerskim. Dziadek Josef był pierwszym powojennym szefem kontrwywiadu wojskowego RFN. Sam Martin może pochwalić się solidnym wykształceniem prawniczym – jest absolwentem uniwersytetów w Pasawie, Genewie oraz King’s College w Londynie. No i tym, że to on w rzeczywistości administruje Unią Europejską z ramienia Komisji Europejskiej. Formalnie jedynie jako szef gabinetu Jeana-Claude’a Junckera.
Analiza pracy Selmayra pozwala zrozumieć styl, w jakim Niemcy – a konkretnie kanclerz Angela Merkel – uprawiają politykę europejską. Metoda pozbawiona jest aktów strzelistych i najlepiej sprawdza się w zaciszu gabinetów. Tę politykę można by w zasadzie określić mianem selmayryzmu. To miks polityki miłości Donalda Tuska i uproszczonej wersji doktryny Roosevelta. Zakłada, że należy mówić łagodnie, lecz za plecami trzymać grubą pałkę. Do tego stale zapewniać o przywiązaniu do ducha prawdziwej Europy, wspólnotowości i harmonijnej współpracy. Tego typu politykę najskuteczniej uprawia się za pośrednictwem ludzi na nieeksponowanych stanowiskach. Działających poziomo w ramach instytucji, dzięki czemu mogą budować alternatywę dla nominalnej władzy. Taki człowiek pozwala skutecznie wykonać brudną robotę. Bez podejrzeń, że Berlin rozpycha się w Unii o przywództwo. W razie czego również z ograniczoną odpowiedzialnością za błędy.
W czwartej kadencji Merkel jej partnerem w reformowaniu lub zarządzaniu masą upadłościową UE – bo nie jest pewne, że kanclerz dokona realnych zmian – nie będzie prezydent Francji Emmanuel Macron, tylko fantom Junckera, szef jego gabinetu – Martin Selmayr. W relacjach Komisji Europejskiej z Polską podobnie. Na pierwszym planie widzimy gorący spór rządu Beaty Szydło z wiceszefem KE Fransem Timmermansem. Ostatnie słowo należy jednak do Junckera, a kalendarzem z zapisanymi w nim spotkaniami zarządza nie kto inny, jak Selmayr. Ten sam urzędnik odegrał również kluczową rolę w wypracowaniu mechanizmu, za pomocą którego negocjowany jest brexit. Berlinowi od początku chodziło o jak największe wyeksponowanie roli Komisji (biurokracji, na którą ma wpływ) i maksymalne zmarginalizowanie Rady (instytucji wspólnotowej z większym głosem państw członkowskich, które niekoniecznie muszą mieć z Niemcami wspólnotę interesów w rozmowach z Brytyjczykami). Podobnie jest ze sprawami niższej rangi. Gdy Berlin miał spór z Brukselą o plan wprowadzenia dla cudzoziemców opłat na niemieckich autostradach, za jego rozwiązanie odpowiadał szef gabinetu Junckera. Zakończył się on w „duchu wspólnotowym”. Czyli po myśli Berlina.
Darth Vader i Rasputin
– Selmayr ma ogromny wpływ na Junckera. I nie wynika to z jego diabolicznej natury. Po prostu szef Komisji uchodzi za człowieka, który – powiedzmy to delikatnie – lubi delegować odpowiedzialność. Najlepiej na kogoś, kto potrafi szybko i bez hamletyzowania załatwić trudną sprawę. To jest wygodne, ale równocześnie uzależniające – mówi DGP rozmówca na co dzień śledzący relacje między najważniejszymi osobami w Komisji Europejskiej. – Efekt jest taki, że to Selmayr, a nie Juncker, jest obiektem plotek i komentarzy. To dla niego eurokraci i politycy wymyślają pseudonimy. Bywa nazywany Monstrum, Rasputinem, Darthem Vaderem – dodaje.
Portal Politico określił go mianem „najpotężniejszego szefa sztabu UE w historii”, któremu „równi stopniem” nie ufają, a którego podwładni się boją. – Człowiek u władzy w naturalny sposób ma wrogów. Jednak problem z Martinem jest taki, że on nie ma w ogóle przyjaciół, co może znaczyć, że jednak poszedł trochę za daleko – ocenia proszący o zachowanie anonimowości rozmówca portalu. Niewielu chce komentować pod nazwiskiem karierę Niemca. On oczywiście nie wyskoczy ze swojego gabinetu na 13. piętrze brukselskiego biurowca Berlaymont z awanturą. Pewnie nawet z częścią argumentów na swój temat oficjalnie się zgodzi. Zakulisowo jednak wykończy. Określenie „silent killer” (cichy zabójca) bardziej pasuje do niego niż do nagrodzonego Pokojową Nagrodą Nobla Baracka Obamy, którego ochrzczono tym mianem za upodobanie do półlegalnych polowań na islamskich ekstremistów za pomocą dronów.
Do brudnej roboty
Tezę o wpływach Niemca w Komisji potwierdził w oficjalnych wypowiedziach były czeski minister ds. europejskich Tomáš Prouza. – Jeśli chciałem coś załatwić i mieć decyzję w jakiejkolwiek sprawie, rozmawiałem z Martinem – komentował cytowany przez brukselskie media.
Jak pisze Politico, na Selmayra narzekają nawet komisarze, którzy formalnie są od niego wyżej w biurokratycznej hierarchii. Przekonują, że ogranicza ich dostęp do ucha przewodniczącego. Tajemnicą poliszynela w Brukseli jest powód, dla którego z Komisji odeszła w ubiegłym roku jej wiceszefowa Kristalina Iwanowa Georgiewa. Przyczyną miał być toksyczny wpływ Selmayra na Junckera i jego metody pracy. Selmayr miał zakulisowo wpływać na kształt Planu Inwestycyjnego dla Europy (nazywanego również planem Junckera, pozwalającym na wygenerowanie projektów o wartości 315 mld euro), który nadzorowała bułgarska komisarz. Czarę goryczy przelała nominacja Michela Barniera na szefa negocjatorów brexitu ze strony KE. Do ostatniej chwili nie wiedzieli o tym zastępcy Junckera. Selmayr skomentował jej odejście w duchu nieocenionej polityki miłości. Zapewnił, że zarówno on, jak i przewodniczący mają wyłącznie dobre relacje z panią komisarz.
Podobne historie na temat stylu pracy Niemca usłyszeliśmy od osoby z polskiego MSZ w kontekście sporu o procedurę praworządności. – W relacjach z Komisją wolelibyśmy rozmawiać bezpośrednio z Junckerem. Uznajemy, że formuła dialogu z Fransem Timmermansem wyczerpała się. Problem w tym, że Selmayr ogranicza nam kontakt z szefem KE, wpływając tym samym na treść relacji z Komisją – mówi nasz rozmówca.
O sile szefa gabinetu najlepiej świadczy jego wpływ na wygłoszone 13 września przed Parlamentem Europejskim orędzie Junckera. Zawartość wystąpienia akceptował ostatecznie szef Komisji. Jednak treścią wypełnił je Selmayr, który od początku do końca panował nad dokumentem. Efekt jest taki, że mowa w dużej mierze odzwierciedlała pogląd Berlina na kierunek, w jakim powinna podążać Unia Europejska.
Na dwa tygodnie przed wyborami w RFN, przez orędzie, Komisja zdystansowała się od pomysłu UE wielu prędkości i powołania osobnego budżetu czy parlamentu strefy euro. Minister finansów dla unii walutowej, którego pragnie Paryż, zamienił się w pomysł na bliżej niesprecyzowanego koordynatora polityki gospodarczej. Zamiast uwspólnotowienia długów poprzez euroobligacje (czytaj: sfinansowania francuskiego etatyzmu) mowa była o nowych zadaniach dla Europejskiego Mechanizmu Stabilności i jego ewolucji w kierunku czegoś na wzór Europejskiego Funduszu Walutowego, instytucji wspierające kraje strefy, które wpadły w tarapaty.
Juncker nie drażnił Europy Centralnej federalizmem. Nie przekonywał z uporem maniaka do przyjmowania euro już jutro. Zaoferował fundusz przedakcesyjny dla tych, którzy chcieliby w przyszłości mieć wspólną walutę. Nie beształ za eurosceptycyzm i równocześnie namawiał do odrzucenia logiki brytyjskiej wobec wspólnej waluty. Promował unię bankową, ochronę zewnętrznej granicy UE i wspólnotowe podejście do migrantów. Jego orędzie równie dobrze mogłaby wygłosić w Bundestagu Angela Merkel jako część exposé kanclerskiego w dziedzinie polityki europejskiej.
– Selmayr jest produktem myślenia o polityce, które reprezentuje kanclerz. Merkel w kraju też ma człowieka od brudnej roboty, który działa zakulisowo w ramach struktury poziomej. Jest nim szef Urzędu Kanclerskiego Peter Altmaier. Nadzorował np. kampanię wyborczą szefowej, choć formalnie funkcję tę pełnił sekretarz generalny CDU. Podobnie było w czasie kryzysu migracyjnego: w Urzędzie Kanclerskim powstała komórka równoległa do MSW, którą kierował Altmaier. W jej ramach podejmowano najważniejsze decyzje. Ten model odwzorowano w Komisji Europejskiej – mówi DGP Artur Ciechanowicz, analityk działu niemieckiego Ośrodka Studiów Wschodnich, pracującego na potrzeby polskiego KPRM. – Selmayr przyjaźni się zresztą z Altmaierem. Nie z Merkel, ale szefem jej urzędu. Dzięki temu kanclerz i szef gabinetu Junckera są w stanie szybko i sprawnie uzgadniać stanowisko. Dzielić się rolami. Prywatnie wierzę, że zarówno Merkel, jak i Selmayr czy Altmaier mają podobne poglądy w sprawach europejskich. Oni po prostu utożsamiają politykę Niemiec z interesem Europy. Taki mesjanizm znacznie ułatwia pracę – dodaje.
Model do wykorzystania
Paradoksem jest to, że politykę miłości Komisji Europejskiej robi ktoś uznawany za toksycznego gracza, który – jak sam podkreślał w Politico – nie jest od tego, by się zaprzyjaźniać. Jeszcze bardziej paradoksalne jest to, że ta strategia działa. Juncker nie jest może wybitnym mężem stanu, ale dzięki wsparciu Niemca nie utonął w kryzysach, które targają Unią. Również z punktu widzenia Polski lepiej, gdy Komisją trzęsie człowiek Merkel niż francuski nacjonalista spod znaku Emmanuela Macrona. Berlin rozumie, że w jego interesie jest zachowanie szerokiej Unii ze sprawnie działającym wspólnym rynkiem, na którym mogą sprzedawać swoje towary. Ich handlowo-eksportowa demokracja jest ściśle powiązana z jednolitym rynkiem. W tym sensie Polska ma z RFN wspólnotę interesów, niezależnie od traktowanego funkcjonalnie i sytuacyjnie przez Warszawę sporu o reparacje. Francuz od Macrona na stanowisku Selmayra i ze słabym szefem Komisji na czele oznaczałby romanizację Unii. Francuzi nawet nie udają, że dążą do przesterowania Wspólnoty w kierunku organizacji, która realizuje interesy narodowe Paryża.
Z analizy roli Selmayra w Komisji Europejskiej płynie jeszcze jeden wniosek dla Polski. Nawet w sytuacji gorącego sporu między władzami Polski z jednej strony a przewodniczącym Rady Europejskiej z drugiej, Donald Tusk potencjalnie był/jest do wykorzystania dla Warszawy w ten sam sposób co Selmayr dla Berlina. Do pewnego stopnia ich styl działania jest podobny (choć zdaje się, że Tusk ma więcej nominalnych przyjaciół). Tak naprawdę nawet różnice między Tuskiem i Kaczyńskim w kwestii wizji Europy nie są drastyczne – obaj stawiają na jednolity rynek, wzmocnienie międzyrządowej Unii i tym samym Rady Europejskiej plus ochronę zewnętrznej granicy Wspólnoty. Polskim selmayryzmem rządzi jednak afekt. Ktoś komuś nie podał kiedyś ręki. Zadrwił z fizjonomii. Nie uszanował seniora. Ujawnił, że nie boi się prezesa. Wszystko w ramach polsko-polskiego sporu ojczyzny z synczyzną.