Były ambasador Syrii w Iraku Nawaf el-Fares, który w zeszłym tygodniu przeszedł na stronę opozycji, twierdzi, że reżim prezydenta Baszara el-Asada nie zawaha się użyć broni chemicznej, jeżeli zostanie przyparty do muru - poinformowała we wtorek BBC.

Jak powiedział Fares w wywiadzie udzielonym BBC w Katarze, z niepotwierdzonych informacji wynika, że taka broń mogła już zostać częściowo użyta w mieście Hims.

Fares nazwał Asada "zranionym i osaczonym wilkiem", którego można odsunąć od władzy jedynie siłą.

W latach 80. XX wieku ZSRR pomagał Syrii w produkcji tej broni, która miała być przeciwwagą dla potencjału militarnego Izraela. Obecnie agencje wywiadowcze oceniają, że prezydent Asad dysponuje największymi na świecie zapasami broni chemicznej, w tym gazu musztardowego i sarinu.

Według byłego ambasadora największe bombardowania w Syrii przeprowadzane były przez reżim we współpracy z sunnickimi bojownikami Al-Kaidy. Fakt, że sunnici współpracowali z reżimem zdominowanym przez alawitów (wyznawców skrajnego odłamu szyizmu) może dla wielu osób okazać się zaskakujący - pisze BBC. Wśród syryjskiej opozycji i powstańców przeważają sunnici.

"Historia zna wiele przypadków, kiedy wrogowie spotykają się tam, gdzie spotykają się ich interesy" - powiedział Fares. Al-Kaida szuka dla siebie przestrzeni i wsparcia, a reżim - sposobów sterroryzowania ludności - wyjaśnił.

Fares odniósł się lekceważąco do planu pokojowego specjalnego wysłannika ONZ i Ligi Arabskiej do Syrii Kofiego Annana. "Minęło już kilka miesięcy, a reżim nadal nie wprowadził ani jednego punktu tego planu" - powiedział.

Były ambasador jest najwyżej postawionym syryjskim politykiem, który przeszedł na stronę opozycji, od kiedy w marcu 2011 r. w jego rodzinnym kraju wybuchła rewolta przeciwko reżimowi Asada. Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka podczas rebelii zginęło ponad 17 tysięcy ludzi, w większości cywilów.