Naród chce upadku reżimu - skandowali demonstranci w kolejnych krajach Bliskiego Wschodu i Afryki Płn. w 2011 r. Ale obalenie dyktatorów nie zawsze prowadzi do oczekiwanych zmian i czas pokaże, czy arabska wiosna przyniesie stabilizację, czy też pogłębi chaos.

Choć pojawia się nowy bliskowschodni porządek, który z trudnością można byłoby sobie wyobrazić rok temu, to coraz częściej analitycy ostrzegają, że tempo przemian jest zbyt wolne, a arabską wiosnę zastępuje arabska zima.

"Zmiany zaczęły się z wielkim impetem. Wydawało się, że arabscy przywódcy będą padać jak pionki. Potem nastąpiło zwolnienie" - mówi PAP Patrycja Sasnal, arabistka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Nastroje w krajach, gdzie dyktatorzy zostali obaleni, są mieszane. Początkową euforię zastępuje często frustracja i strach. Podczas gdy w Tunezji - gdzie wszystko się zaczęło - po pierwszych wolnych wyborach transformacja idzie gładko, w Egipcie, Jemenie i Libii sytuacja nadal jest niestabilna.

Szef Stratforu George Friedman ostrzega: "Zachód powinien uważać na to, czego żąda - może to dostać. Demokracja nie zawsze doprowadza do władzy świeckich demokratów. Bunt nie zawsze doprowadza do rewolucji, rewolucja nie zawsze doprowadza do demokracji, a demokracja nie zawsze doprowadza do konstytucji w europejskim lub amerykańskim stylu".

Bezpośrednim powodem demonstracji w Tunezji było samopodopalenie się 26-letniego Mohameda Bouaziziego z miejscowości Sidi Bouzid. Jedynym źródłem utrzymania jego rodziny był nielegalny stragan z warzywami. 17 grudnia 2010 r. policja po raz kolejny skonfiskowała wózek, a funkcjonariuszka opluła i spoliczkowała 26-latka, obrażając jego bliskich. Gdy mężczyzna chciał złożyć zażalenie, lokalne władze go zignorowały. Mohamed w akcie desperacji podpalił się pod siedzibą gubernatorstwa, a 18 dni później zmarł na skutek rozległych poparzeń.

Jego historia krążyła po internecie, a młodzi Tunezyjczycy identyfikowali się z Bouazizim. Sfrustrowani wysokim bezrobociem, brakiem perspektyw i skorumpowanymi władzami, tłumnie wyszli na ulice. Demonstracje wkrótce obróciły się przeciwko władzom, a 14 stycznia prezydent Zin el-Abidin Ben Ali uciekł do Arabii Saudyjskiej.

W Egipcie 11 lutego ustąpił prezydent Hosni Mubarak, 20 października w Libii zabity został Muammar Kadafi, a 23 listopada prezydent Jemenu Ali Abd Allah Salah podpisał dekret o pokojowym przekazaniu władzy wiceprezydentowi w zamian za immunitet.

Według Sasnal najważniejszym czynnikiem "nie było dążenie do demokracji i pluralizmu", lecz próba odzyskania godności. Tłumaczy, że uczestnicy demonstracji domagali się chleba, pracy, mieszkań, opieki zdrowotnej, możliwości kształcenia się.

Eksperci podkreślają, że u źródeł problemów rozwojowych leży bomba demograficzna. W krajach arabskich ponad połowa społeczeństwa to osoby poniżej 25 roku życia. Do tego doszedł rozdźwięk międzypokoleniowy. "Młodzi zostali wychowani w innym świecie. Dzięki telewizji satelitarnej widzieli jak ten świat wygląda, a gdy doszedł internet, który umożliwiał interakcję, mogli opowiedzieć swoją historię" - mówi Sasnal.

Według arabisty z Uniwersytetu Łódzkiego prof. Marka M. Dziekana, kontrasty międzypokoleniowe były jeszcze bardziej widoczne, ponieważ obywatele stykali się z przyjeżdżającymi do nich turystami z Europy.

Prof. Jerzy Zdanowski, który kieruje Instytutem Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych PAN uważa, że antyreżimowe demonstracje to skutek procesów społecznych w skali całego regionu, które swój początek biorą jeszcze w XIX w. Wpływ na wybuch arabskiej wiosny miało uprzemysłowienie, urbanizacja, zeświecczenie bliskowschodnich społeczeństw, emancypacja kobiet i rozpad tradycyjnych form społecznych. "Te procesy w ciągu ostatnich 10 lat skumulowały się i doprowadziły do gwałtownych protestów społecznych" - podkreśla prof. Zdanowski.

Dodaje, że w Egipcie protesty skierowane były przeciw ostrej liberalizacji gospodarki, która tak jak wcześniej stosowane modele rozwojowe nie nadążała za potrzebami generowanymi szybkim przyrostem liczby ludności. Dodatkowo "model liberalnej gospodarki nie mógł się sprawdzić w warunkach autorytaryzmu" i "doprowadził do wielkich przekrętów, które spowodowały, że część majątku narodowego w Egipcie została wyprzedana za przysłowiowy psi grosz" - tłumaczy.

Liberalizacja gospodarcza wykreowała nowy segment klasy średniej i to w tym środowisku narodził się bunt. Ta warstwa "wyrosła z dołów społecznych, panicznie bała się marginalizacji i była sfrustrowana ograniczonymi możliwościami awansu w warunkach paternalistycznego autorytaryzmu" - mówi prof. Zdanowski.

Masowe protesty zbliżyły do siebie odległe grupy, także dzięki mediom społecznościowym. Ale drugi, wolniejszy etap zmian uwidocznił różnice religijne, etniczne i klasowe. Prof. Zdanowski zaznacza, że od lat w świecie arabskim obserwujemy ostrą konfrontację światopoglądową. "Wszystkie te kraje zakosztowały konsumpcjonizmu. Centra handlowe są wszędzie. Gorliwość zakupów jest czasem bardziej widoczna niż gorliwość religijna" - mówi.

Dodatkowo w Tunezji i Egipcie nastąpiło pęknięcie w jądrze władzy. W Egipcie, którym od 1952 r. rządzą wojskowi, związane ono było z sukcesją. Mubarak chciał przekazać władzę synowi Gamalowi, na co nie zgadzała się armia. "Był zamieszany w skandale korupcyjne, nie miał kontaktów z wojskiem, ono mu nie ufało" - tłumaczy prof. Zdanowski. W Tunezji, gdzie od zawsze rządzili cywile, wojsko czuło się dyskryminowane. Gdy nastąpiło tąpnięcie, armia natychmiast odwróciła się od prezydenta - wyjaśnia prof. Zdanowski.

Według Sasnal, wielkie przebudzenie i zmiany światopoglądowe są początkiem przemian długofalowych, które mogą trwać nawet dekady. "Ludzie nie boją się występować przeciwko dyktatorom i w swoim imieniu. Nie wiadomo, czy to doprowadzi do jakiejkolwiek stabilizacji, czy wręcz przeciwnie - będą to rządy ulicy" - mówi.



Niektórzy uważają, że owoce protestów, zapoczątkowanych przez młodych liberałów, zbierają umiarkowani islamiści

Podkreśla jednocześnie, że o wielkim przebudzeniu można mówić, gdy "spojrzy się z lotu ptaka na cały region świata arabskiego". "Jeśli jednak zlecimy na dół i przyjrzymy się poszczególnym państwom sytuacja wygląda inaczej" - mówi.

W Egipcie, gdzie władzę po Mubaraku przejęła Najwyższa Rada Wojskowa, nie doszło do rewolucji w sensie politycznym. "Był wojskowy reżim i jest wojskowy reżim" - podkreśla prof. Dziekan. W listopadzie tuż przed początkiem wyborów parlamentarnych plac Tahrir znowu wypełniły tłumy, domagające się szybszego przekazania władzy cywilom. Nadal dochodzi tam do krwawych zamieszek, choć wojsko zapowiedziało wybory prezydenckie w połowie czerwca, a następnie zmianę władzy.

W Libii obalenie Kadafiego z pomocą NATO ujawniło głębokie podziały plemienne. Trwający od marca do końca października konflikt pochłonął tysiące ofiar. Obecnie największymi wyzwaniami są budowane silnego rządu, rozbrojenie bojówek, które nadal kontrolują części kraju, i promowanie pojednania narodowego. Jednak na ulicach Trypolisu panuje euforia, choć Libijczycy wydają się świadomi, że zmiany mogą trwać lata.

W Jemenie porozumienie o przekazaniu władzy nie zakończyło protestów. Kraj został zepchnięty na krawędź wojny domowej. Pojawiają się obawy, że po odejściu Salaha Jemen może podzielić się na półautonomiczne regiony kontrolowane przez lokalne bojówki.

Prezydent Syrii Baszar el-Asad tłumi powstanie. Podczas 10-miesięcznego konfliktu zginęło ponad 5 tys. ludzi. Eksperci wątpią, że dojdzie do zagranicznej interwencji wojskowej i podkreślają, że obalenie Asada mogłoby poważnie wpłynąć na sytuację w regionie, gdzie Syria równoważy interesy różnych krajów, grup religijnych i etnicznych.

Według analityków to niewielka, zamożna oraz etnicznie i religijnie jednorodna Tunezja, a nie Turcja czy Europa Wschodnia, będzie modelem transformacji w nowym świecie arabskim. W październikowych wyborach do konstytuanty frekwencja wyniosła 90 proc. Na prezydenta wybrano liberała, a na premiera umiarkowanego islamistę. Obaj są byłymi działaczami praw człowieka, więzionymi przez reżim Ben Alego.

Niektórzy uważają, że owoce protestów, zapoczątkowanych przez młodych liberałów, zbierają umiarkowani islamiści. To oni w następstwie wyborów zajmują miejsce arabskich despotów, którzy przez lata ograniczali ich wpływy.

55 proc. obywateli świata arabskiego uważa, że jego przyszłość po wydarzeniach roku 2011 jest optymistyczna

"Zachód, który przygląda się temu z niepokojem, powinien pamiętać, że wizja zainspirowana wiarą doprowadziła do powstania Ameryki" - dodaje z kolei Salman Shaikh z Brookings Doha Center. Komentator Rami Khouri twierdzi, że jesteśmy świadkami narodzin "nowej arabskiej polityki".

To, że wygrywa model islamu umiarkowanego, daje szanse na "wytworzenie się formuły islamu zaangażowanego politycznie, który nie wyklucza pluralizmu, demokracji, a wręcz obarczając partie odpowiedzialnością za rozwój państwa, umożliwia im integrację w ramach systemu demokratycznego" - uspokaja Sasnal.

Źródeł sukcesu islamistów można upatrywać w prowadzonej przez nich od lat działalności społecznej. W Egipcie, gdzie 40 proc. mieszkańców żyje za mniej niż 2 dolary dziennie, Bractwo Muzułmańskie wydawało znaczne środki na pomoc żywnościową czy lekarską dla najuboższych. Mimo wieloletniej delegalizacji, było lepiej zorganizowane niż młode ugrupowania liberalne.

Według prof. Zdanowskiego, świat arabski stoi przed koniecznością poradzenia sobie z poważnymi problemami gospodarczymi. Arabska wiosna nie tylko ich nie rozwiązała, ale wręcz pogłębiła, a w przypadku takich krajów nienaftowych, jak Egipt i Tunezja przyspieszyła nedejście kryzysu trzed "F": food, fuel, finance (żywność, paliwo i finanse).

Jednak 55 proc. obywateli świata arabskiego uważa, że jego przyszłość po wydarzeniach roku 2011 jest optymistyczna - wynika z przeprowadzonej w październiku ankiety Saban Center for Middle East Policy i ośrodka badania opinii Zogby International. Większość uważa, że arabska wiosna jest dziełem "zwyczajnych ludzi, którzy dążyli do godności, wolności i lepszego życia".