Walka na dyskusje
Strony jak gazetki zakładowe
OPINIE
Jacek Gadzinowski
Poziom strategii i promocji internetowej w kampanii prezydenckiej 2010, jest bardzo słaby - żeby nie powiedzieć wręcz nadal żenująco słaby. "Analogowi kandydaci" nie potrafią odnaleźć się w cyfrowej erze komunikacji! Promocją nie można nazywać incydencjonalnych stron, filmów czy też profili na portalach społecznościowych. Nie jest też wiarygodnym pojawianie się polityków w "środowisku internetowym" z okazji kampanii wyborczych. Ta obecność powinna być budowana stale i w sposób przemyślany.
Nie jest niczym innowacyjnym prowadzenie "dialogu" ponad głowami wyborców i zaczepianie się wzajemne, kąśliwości na mikroblogu Twitter, pomiędzy niektórymi politykami (nie kandydatami) z przeciwnych opcji politycznych. Nie jest innowacyjnym już samo uruchamianie bloga i szokowanie otoczenia. Nadal nie ma żadnego dialogu kandydatów ze społeczeństwem, a do tego celu idealnie nadają się narzędzia marketingu społecznościowego. Polscy politycy i ich sztaby, nie wyciągnęli lekcji i nie zrozumieli podstaw zwycięskiej kapmanii Baracka Obamy. Jej najważniejszym elementem było: dostarczenie wiarygodnych narzędzi komunikacji, zaangażowanie konsumentów "wyborców", wciągnięcie ich do aktywności oraz przenikanie się aktywności Internetowej z działaniami tradycyjnego marketingu, promocji (plakaty, TV lub eventy). Jeśli miałbym radę do Panów kandydatów - zaproponowałbym więcej autentyczności, wejście w bezpośredni dialog i komunikację z wyborcami. Ale nie za pomocą sztucznych profili społecznych, video na Youtube. Na razie nadal są to "gadające głowy" znane z TV, gdzieś w odległym miejscu...
Kamil Niemira, Managing Director in Agencja Social Media
Kampania w social mediach? Nudy!
Na tą godzinę o dwóch głównych stronach internetowych kandydatów można powiedzieć, że pochodzą bardzo odległej epoki. Jeszcze przed internetem. W przypadku PO wisi tam zdjęcie z informacją, że dziś zostanie uruchomiona strona. A w przypadku PIS wisi tam gazetka zakładowa ze słusznymi treściami.
Na tle PO i PIS kandydaci SLD i PSL wypada pod tym względem lepiej. Wyróżnia się Andrzej Olechowski - na swojej stronie zamieścił swoje najnowsze oświadczenie i mnóstwo linków do stron społecznościowych gdzie pracują jego ludzie; na Facebooka, Naszą-Klasę, Blip, itp. Właśnie - o wiele więcej dzieje się za to w mediach społecznościowych. Na Facebooku działają profile Bronisława Komorowskiego, Andrzeja Olechowskiego, Jarosława Kaczyńskiego, Napieralskiego l na których ich zwolennicy popierają się w swoim wyborze oraz pacyfikują swoich przeciwników. Tylko strona Andrzeja Olechowskiego wyróżnia się zawartością merytoryczną.
Jednak co z tego?
Strona Andrzeja Olechowskiego i Bronisława Komorowskiego mają po 2,5 tys. a Jarosława Kaczyńskiego 800 fanów. Biorąc pod uwagę liczbę użytkowników FB i przede wszystkim - osób uprawnionych do głosowania w Polsce - te strony nie znaczą nic. Podobnie wygląda sprawa na Blipie czy Twitterze. Wszyscy kandydaci wiedzą doskonale, że głosami internautów tych wyborów nie wygrają. Więc nie przykładają wagi do obecności w social mediach.
Są tu, bo tak wypada. Bo słyszeli, że Obama, m.in. dzięki internetowi odniósł sukces wyborczy. Przynajmniej tak to wygląda w moich oczach. Kandydaci nie zdają sobie sprawy z tego, że aby odnieść sukces w sieciach społecznościowych to trzeba w nich być. Tu nie wystarczy się pojawić przed wyborami i zawołać: “mówcie mi po imieniu”. Takich osób przez sieć przewinęło się już sporo. I zaraz po wyborach znikali. Takich ludzi nigdzie się nie lubi.
Politycy nie zdają sobie sprawy, że w sieciach społecznościowych - tak jak i w normalnym życiu - chodzi o relacje i dzielenie się. A tych pierwszych nie nawiązuje się nigdy z dnia na dzień a to drugie oznacza, że trzeba się samemu napracować. I dać coś od siebie - np. własne zaangażowanie. Dlatego też na ich stronach, gdzie można rozmawiać, króluje chaos. Nie ma dyskusji, bo też nie ma kto ich prowadzić.
Skoro strony działają od niedawna to nie ma nich żadnej społeczności osób, które by się znały i razem współdziałały w celu osiągnięcia wyznaczonego celu. Nieco lepiej pod tym względem jest u Andrzeja Olechowskiego, ale on nie mając za sobą żadnej liczącej się partii zaczął działać o dwa lata za późno. Zrobił to jak zwykle - przed wyborami.
Warto zwrócić uwagę na uruchomiony 12 maja o godz. 12 projekt “Żądamy Debaty”. On pokaże prawdziwy potencjał tkwiący w użytkownikach sieci społecznościowych, i jako taki stanie się niezwykle mocny medialnie. To jednak tylko pokazuje potencjał sieci, a nie drogę jak w niej zdobywać poparcie w wyborach.