Emocje sięgają zenitu. Wybory w Stanach Zjednoczonych dawno nie niosły tylu kontrowersji i strachu. W momencie kiedy pisałem ten tekst, popularny serwis FiveThirtyEight.com, prowadzony przez statystyka Nate’a Silvera oceniał szanse bardzo kontrowersyjnego kandydata Donalda Trumpa na wygraną na 33 proc., wobec zaledwie 12 proc. w połowie października. Patrząc na trend zmian, można ocenić, że dziś szanse kandydata republikanów sięgają de facto 35–40 proc. Wyścig jest bardzo wyrównany.
O co toczy się gra prezydencka? Na rolę amerykańskiej prezydentury można spojrzeć na dwa sposoby, wedle rozróżnienia, które zaproponował jeden z topowych amerykańskich politologów – Joseph Nye. Prezydenci dzielą się na transformacyjnych i transakcyjnych. Ci pierwsi, w rodzaju Ronalda Reagana, to wizjonerzy, którzy inspirują i wpływają na zmianę postrzegania świata. Ci drudzy, w rodzaju George’a Busha seniora, to menedżerowie, którzy zarządzają istotnymi dla kraju procesami międzynarodowymi. Nye stawia dość kontrowersyjną tezę, że ci drudzy, bardziej ostrożni, wyważeni, stąpający jak po lodzie, są bardziej efektywni. Choć nas dziś bardziej interesuje pytanie, jak w te role mogą się wpisać Hillary Clinton czy Donald Trump.
Istnieje ryzyko, że prezydentura Trumpa byłaby transformacyjna w negatywnym znaczeniu. Byłby pierwszym od niepamiętnych czasów prezydentem, który niesie ze sobą tyle wizji negatywnych – z niechęcią do obcych na czele. Tego mam wrażenie obawia się wielu Amerykanów, że ta prezydentura będzie jakimś symbolicznym końcem Stanów Zjednoczonych jako lidera pozytywnych transformacji na świecie. Choć wciąż bardziej prawdopodobne wydaje się, że nowy prezydent będzie raczej transakcyjny, czyli menedżerski. Hillary Clinton jest faworytem, a ona nie ma innych ambicji niż prezydentura pragmatyczna. Trumpowi zaś, nawet jeżeli wygra, może brakować zdolności, by zaoferować coś innego niż pragmatyzm.
A jeżeli tak, to warto zrozumieć, jakimi procesami będzie zarządzał nowy menedżer w Białym Domu. Oto pięć trendów, z którymi będzie musiał się zmierzyć. Dobierałem je w taki sposób, by miały charakter globalny, niosły implikacje gospodarcze i dotyczyły również Polski.
Pierwszy trend – spadająca gwałtownie siła USA w stosunku do Chin. Na początku lat 90. PKB Stanów Zjednoczonych (po nominalnym kursie walutowym) wynosił 1500 proc. (piętnastokrotność) PKB Chin. Dziś jest to już tylko 160 proc. (niecała dwukrotność), a jeżeli nowy prezydent przetrwa dwie kadencje, to relacja może zbliżyć się do 100 proc. (przy 100 proc. USA zrównałyby się z Chinami pod względem wielkości dochodu krajowego). Ten trend ma znaczący wpływ na zmianę układu sił na świecie, z jednopolarnego na multipolarny. Innymi słowy, świat nie ma już jednego policjanta, ale kilku. Przejście od jednego modelu do drugiego może być albo łagodne, albo wyboiste i bolesne. Polska, jako kraj, którego demokracja dojrzewała w świecie dominacji USA, może czuć się zaniepokojona tymi zmianami.
Drugi trend – słabnąca dynamika handlu międzynarodowego. Od niemal dwóch lat ilość towarów sprzedawanych między krajami praktycznie nie rośnie, mimo że globalny wzrost gospodarczy przekracza wciąż wyraźnie 3 proc. W jakiejś mierze jest to efekt czynników przejściowych, jak cykliczne spowolnienie rynków wschodzących. Ale istnieje ryzyko, że jest to też odzwierciedlenie narastającego globalnego protekcjonizmu. Jak pisałem w tym miejscu przed dwoma tygodniami, globalizacja, szczególnie finansowa, zostanie prawdopodobnie w jakimś stopniu ograniczona. Ale bardzo cienka jest linia między ograniczeniem globalizacji a frontalnym zwrotem w kierunku protekcjonizmu. Ten drugi scenariusz byłby bardzo niebezpieczny, również dla Polski, która na globalizacji handlowej ogromnie zyskała w ostatnich dekadach.
Trzeci trend – niska dynamika produktywności. PKB na pracownika w Stanach Zjednoczonych rósł w ostatnich dziesięciu latach w tempie zaledwie 0,9 proc., o połowę wolniej od powojennej średniej. Jak pisał noblista Paul Krugman, „produktywność to nie wszystko, ale w długim okresie to prawie wszystko”. Produktywność pokazuje w przybliżeniu, jakie korzyści dają nam inwestycje w kapitał fizyczny, technologie i edukacje, jest też najbardziej ogólną miarą postępu. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że postęp gospodarczy właściwie wygasa. Wydaje się to szokującą tezą, biorąc pod uwagę, jak wiele zmian technologicznych obserwujemy dookoła. Tyle że te zmiany na razie ograniczają się w dużej mierze do branży rozrywki, nie przynosząc znaczącej poprawy w standardzie życia. Kolejne lata pokażą, czy technologie dadzą nam coś więcej niż tylko możliwość oglądania filmów w telefonie.
Czwarty trend – odwrót od demokracji. Odsetek państw, które w prestiżowym rankingu Freedom House są oceniane jako w pełni demokratyczne, od 1980 do 2000 r. wzrósł z 13 do 31 proc. Ale od 2000 r. do dziś zmalał z 31 do 28 proc. Możliwe, że ten spadek to jest szum, przypadkowe zmiany bez żadnej głębszej przyczyny. Ale chyba gołym okiem widać, że na rynkach wschodzących zanika wiara w demokrację i sens modernizacji w stylu zachodnim. Rządy silnej ręki w Chinach i Rosji, a do tego zmiana filozofii rządzenia w takich krajach jak Turcja, Węgry, Tajlandia czy do pewnego stopnia Polska to nie są odosobnione przypadki. Fascynacja silnym przywództwem to może być przejściowe zjawisko, ale na pewno sprawność najważniejszych przywódców politycznych będzie odgrywała rolę w ewolucji tego trendu.
Piąty trend – szybki wzrost globalnej temperatury powietrza. Od końca lat 80 temperatura jest w wyraźnym trendzie wzrostowym, a pomiary geologiczne wskazują, że nigdy w historii wzrost temperatury nie był tak szybki jak obecnie. Trudno dziś ocenić konsekwencje tego trendu, ale pewne jest, że istnieje wysokie ryzyko bardzo poważnych zaburzeń klimatycznych, które będą miały implikacje gospodarcze. Transformacja gospodarki w kierunku niskoemisyjnym jest zatem jednym z ważniejszych wyzwań dla świata. Biorąc pod uwagę, że Donald Trump chce zablokować udział USA w porozumieniu klimatycznym z Paryża, w tym obszarze najbliższe wybory wydają się mieć krytyczne znaczenie.
Kto lepiej zmierzy się z tymi wyzwaniami? Nie chcę z góry wykluczać, że Trumpowi udałoby się wykonać kilka dobrych, pragmatycznych ruchów w niektórych dziedzinach. Ale z jego osobowością, kompetencjami i ukrytymi relacjami z Rosją wiąże się zbyt wiele wątpliwości, by można bez obaw patrzeć na jego ewentualne zwycięstwo.