W końcu się poddałem: obejrzałem Studio Yayo. I mogę zabrać głos w dyskusji na temat, że „tego nie da się odzobaczyć”. Otóż dla mnie największym sucharem jest prowadzący i pomysłodawca, który nie jest aktorem wybitnym, tylko aktorem Makowskim.
A tak się akuratnie stało, że wymyślił sobie program szkatułkowy, w którym dopiero wybitne aktorstwo wydobyłoby niekłamaną śmieszność formuły „satyryk nabija się z satyry i czyta z promptera”. Może udałoby się namówić Macieja Stuhra na zastępstwo?
Oczywiście Stuhr junior nie weźmie chałtury w Yayo, bo program ten wyśmiewa w telewizji rządowej wyłącznie opozycję. Prawdziwym problemem „jajcowania” jest właśnie to, że realizuje program jednej partii. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież artysta ma prawo tak grać, jak mu gra w duszy (zgoda), że jak się komuś nie podoba, to niech nie ogląda (zgoda), że TVP może, jeśli chce, wyprodukować dla równowagi program satyryczny jednokierunkowo antyrządowy i będzie cacy.
Naprawdę będzie? Zastanówmy się – czy naprawdę chcemy takiej Polski, w której istnieć muszą dwie satyry: kodowska i kodożerna, bo śmiejący się z Macierewicza źle zniosą żarty z Petru, i odwrotnie? Mamy już dwa Sierpnie'80, dwie msze, dwie tragedie smoleńskie, dwa Powstania Warszawskie i dwie biografie wielu polskich bohaterów – ale mamy też w sobie głód, by było normalnie. Normalnie to znaczy, że są konflikty i przepychanki, lecz są i elementy oczywistej wspólnoty. Kto nie wierzy, niech posłucha braw, które rozległy się, kiedy obecny prezydent ścisnął dłoń byłemu prezydentowi.
Czy Ryszard Makowski i Maciej Stuhr uścisną sobie dłonie w Studiu Yayo? Aby pozostać w konwencji popularnych obecnie w telewizji żartów, powinienem raczej zapytać, czy ścisną sobie w programie „Dłoń” zupełnie coś innego, ale obawiam się, że w TVP ktoś weźmie ten nędzny żart na poważnie.