Na trzy dni przed szczytem NATO w Warszawie rząd Wielkiej Brytanii opublikował raport sir Johna Chilcota na temat podstaw prawnych inwazji na Irak w 2003 r. Z raportu wynika, że wszystkie informacje brytyjskich służb specjalnych o broni chemicznej i biologicznej produkowanej przez reżim Saddama Husajna były fałszywe. W świetle prawa inwazja była nielegalna.
Piotr Piętak - wiceminister spraw wewnętrznych i administracji w latach 2006–2007 / Dziennik Gazeta Prawna
Czy na temat działań zbrojnych w 2003 r. dwóch armii wchodzących w skład NATO odbyła się w Warszawie dyskusja? Nie. Czy prezydent Andrzej Duda wyraził się krytycznie o polityce USA względem Iraku, która była jednym z najważniejszych przyczyn powstania Państwa Islamskiego? Innymi słowy, czy prezydent Barack Obama był krytykowany za politykę swego kraju, która doprowadziła do trwałego chaosu na Bliskim Wschodzie i w basenie Morza Śródziemnego, co w konsekwencji grozi bezpośrednio bezpieczeństwu całej Europy? Terroryzm islamski i uchodźcy z Syrii są pierwszymi objawami tej groźnej sytuacji.
Na szczycie w Warszawie skrytykowano – bardzo delikatnie – Rosję, która już dawno przełknęła, że w krajach Europy Środkowej i Wschodniej będzie stacjonowało kilkuset amerykańskich żołnierzy. Natomiast nikt nie wspomniał o tym, że wielkim zwycięzcą w konflikcie na Bliskim Wschodzie – wojna domowa w Syrii, powstanie samozwańczego kalifatu – jest właśnie Rosja, której polityka okazała się realistyczna i oparta na precyzyjnym rozeznaniu konfliktów na Bliskim Wschodzie, rozgrywanych przez różne religie, różne państwa, różne ugrupowania w łonie Al-Kaidy i – o tym fakcie często się zapomina – różne plemiona arabskie.
Dyplomacja rosyjska w przeciwieństwie do dyplomacji amerykańskiej złożona jest z zawodowców dysponujących pamięcią historyczną i historycznym kapitałem, gromadzonym od wieków w starciach z islamem, którego brakuje elicie amerykańskiej. Błędy, jakie popełniły Stany Zjednoczone od wybuchu rebelii w Syrii w 2011 r., są tak rażące w świetle elementarnej wiedzy o islamie, że warto w tym miejscu wspomnieć o jednej, katastrofalnej w skutkach pomyłce USA. Od momentu wybuchu rebelii ludności Syrii przeciwko reżimowi Baszara al-Asada rząd Stanów Zjednoczonych ją poparł i – co ważniejsze – dozbroił w nowoczesną broń, nie biorąc pod uwagę, że w szeregach rebeliantów działają radykalne grupy muzułmańskie, które w ciągu kilkunasu miesięcy dołączyły do armii Państwa Islamskiego.
Skutki tej decyzji są takie, że Państwo Islamskie dysponuje teraz najnowocześniejszą bronią ich głównego wroga. Mimo że Stany Zjednoczone mają doskonały wywiad i mimo ostrzeżeń formułowanych przez liczne i prestiżowe think tanki, nie wyciągnięto wniosków z niedawnej przeszłości; czyżby prezydent Obama i jego doradcy zapomnieli, że jego kraj zbroił Osamę bin Ladena w Afganistanie w walce ze Związkiem Sowieckim? Ta kompromitacja wzmocniła tylko pozycję dyplomacji rosyjskiej, która od samego początku konfliktu w Syrii ostrzegała przed dozbrajaniem syryjskich rebeliantów.
Dlaczego dyplomacja amerykańska działa tak, jakby była pozbawiona pamięci? Dlatego że jest pozbawiona świadomości historycznej, a jej analiza Bliskiego Wschodu rozpoczyna się od roku – powiedzmy umownie – 1945, natomiast dyplomacja rosyjska dysponuje kapitałem historycznym wiedzy o islamie zgromadzonym co najmniej od czasów Lermontowa. Dla Amerykanów przeszłość nie istnieje. Dla Rosjan przeszłość trwa w teraźniejszości i determinuje przyszłość. I na tym polega ogromna przewaga Rosji nad Stanami Zjednoczonymi.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że prezydent Władimir Putin chce w Syrii kontynuować politykę cara Aleksandra II, który udzielił pomocy Bułgarom prześladowanym w Imperium Osmańskim i rozpoczął przeciw niemu wojnę w latach 1877–1878. Marzenie Rosji broniącej chrześcijan na ziemiach islamu nie jest przebrzmiałe, czego dowodzi polityka prezydenta Putina w Syrii. Najwierniejszymi sojusznikami dyktatora Syrii, wspieranego przez Moskwę, są właśnie chrześcijanie. Jeżeli chcemy dokonać analizy szczytu NATO w Warszawie, to najpierw musimy zadać elementarne pytanie: jaki konflikt jest dla elity amerykańskiej, chińskiej czy rosyjskiej – nie wspominając o Francji czy Wielkiej Brytanii – ważniejszy: na Bliskim Wschodzie czy we wschodniej Europie?
Otóż odpowiedź zna każdy: na Bliskim Wschodzie i w basenie Morza Śródziemnego ma miejsce śmiertelne starcie między islamem a resztą świata, czego wyrazem jest proklamowanie w 2014 r. jawnie terrorystycznego państwa, jakim jest kalifat. W porównaniu z tym konfliktem – zasadniczym, ponieważ terroryzm eksportuje się do Europy – sytuacja na wschodzie naszego kontynentu jest nic nieznaczącym, pozornym starciem między USA i Rosją. Obie strony, ale szczególnie Stany Zjednoczone, muszą robić groźne miny, aby uspokoić swoich sojuszników, takich jak Polska, wiedząc z góry, że konfliktu nie ma. Stąd skrajna teatralizacja polityki USA wobec Polski i Ukrainy.
Szczyt NATO w Warszawie był sztuką teatralną, wystawioną raczej w duchu Mrożka i Witkacego niż Szekspira. Wiele hałasu o nic. Rosja jest sojusznikiem Amerykanów w walce z terroryzmem islamskim. Prezydent Obama i prezydent Putin wiedzą doskonale, że wojskami Państwa Islamskiego dowodzą Czeczeni, którzy są najokrutniejszymi bojownikami wśród dżihadystów. W tym cichym antyislamskim sojuszu Rosja wykazuje stale, że jej geopolityka wobec Państwa Islamskiego – w przeciwieństwie do polityki USA – jest oparta na twardych zasadach, które w miarę rozwoju konfliktu ukazują całą amatorszczyznę polityki Stanów Zjednoczonych.
Tę politykę można sprowadzić do kilku punktów: Baszar al-Asad reprezentuje legalny rząd Syrii, wielobiegunowy świat wymaga, by się negocjowało z Teheranem, a jedyną odpowiedzią na terroryzm jest bezwzględna siła i przemoc. Stany Zjednoczone wiedzą już, że jedynym rozwiązaniem tego węzła gordyjskiego, jakim jest sytuacja w Syrii, jest poparcie dyktatora tego kraju, nie mogą tego zrobić, bo przeczy to ich całej dotychczasowej polityce, ale wiedzą od dawna, że Putin ma rację. Rosja na Bliskim Wschodzie zdobywa redutę po reducie. USA i państwa Europy Zachodniej prowadzą w tej chwili politykę wobec Syrii zgodną z jej programem geopolitycznym. To wielkie zwycięstwo prezydenta Putina.
I nie ostatnie. W lipcu 2015 r. zredukowano sankcje wobec Iranu, w zamian za co Teheran zgodził się ograniczyć badania nad bombą atomową. Porozumienie zawarto pod dyktando Moskwy. Warto przypomnieć, że dla Irańczyków Państwo Islamskie jest demonicznym tworem składającym się z tzw. takfirystów (najradykalniejszy odłam islamskich terrorystów), uzbrojonych przez Stany Zjednoczone za pośrednictwem Arabii Saudyjskiej i Kataru – sojuszników USA i wrogów Iranu – po to, by zdestabilizować reżim al-Asada, podzielić Irak, podporządkować sobie szyitów i położyć łapę na ropie. Tak myślą liczne państwa arabskie, które widzą w Państwie Islamskim twór amerykański, zmierzający do stworzenia na Bliskim Wschodzie stanu chaosu, co pozwoliłoby Stanom Zjednoczonym lepiej panować nad bogactwami naturalnymi.
Wizja schizofreniczna, ale zakorzeniona w odwiecznym konflikcie między dwoma odłamami w islamie: szyitami i sunnitami. Kraje sunnickie, jak Arabia Saudyjska i Katar, popierają Stany Zjednoczone. Szyicki Iran natomiast oskarża Amerykanów i Saudyjczyków, że chcą zmarginalizować szyitów, którzy są główną ofiarą konfliktu. Mimo takiego stanowiska Teheranu to właśnie prezydentowi Putinowi udało się doprowadzić do zawarcia porozumienia z Iranem. Rosja rozdaje karty na Bliskim Wschodzie i to wszystkie zainteresowane strony – także Polska – muszą brać pod uwagę. Popierając bezwarunkowo koalicję państw zwalczających Państwo Islamskie, popieramy Rosję, która – niezależnie, czy do tej koalicji należy, czy nie – decyduje w dużym stopniu o jej strategii.
Walka z islamskim terroryzmem – największym wrogiem zachodniej cywilizacji – zbliża Rosję do Europy. Europeizuję Rosję. Śladu tego typu refleksji nie widać u ministrów Macierewicza i Waszczykowskiego. Jakie są głębsze przyczyny zwycięstw rosyjskiej dyplomacji? Dlaczego jej polityka w stosunku do Państwa Islamskiego jest tak skuteczna? Sądzę, że obecna elita rosyjska traktuje powstanie Państwa Islamskiego jako wariant przewrotu bolszewickiego z października 1917 r. Warunki obu wydarzeń są analogiczne; nie byłoby rewolucji Lenina i Trockiego, gdyby nie I wojna światowa, Państwo Islamskie nigdy by nie powstało, gdyby nie wojna domowa w Iraku i Syrii.
Partia bolszewicka – skrajnie mniejszościowa w środowisku marksistów rosyjskich, jednak zdeterminowana i świetnie zorganizowana – nie zdobyłaby takiej władzy, gdyby nie dramatyczny zbieg okoliczności, który stworzył szansę zdobycia jej siłą. Tak samo Państwo Islamskie zrodziło się z dobrze przygotowanej i indoktrynowanej mniejszości, która wykorzystała upadek państwa syryjskiego i irackiego i zyskała wyjątkową szansę historyczną. Powstanie kalifatu – Państwa Islamskiego – na Bliskim Wschodzie jest przypadkiem, ale przypadkiem śmiertelnym.
Dla Władimira Putina i Siergieja Ławrowa pod postacią Państwa Islamskiego ożyły bolszewickie demony, które zniszczyły Rosję. Polscy politycy nie chcą przyjąć do wiadomości, że bohaterem pułkownika KGB, prezydenta Putina, nie jest Lew Trocki czy Józef Stalin, lecz Aleksandr Kołczak. Obecna elita Rosji, mimo że służyła komunistom, nienawidzi bolszewików jak zarazy. Na szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego nikt z polityków zachodnich nie podważył roli Rosji na Bliskim Wschodzie. Nikt nie ośmieliłby się tego zrobić i dlatego warszawski szczyt NATO był wielkim dyplomatycznym sukcesem Moskwy.
Dyplomacja USA jest pozbawiona świadomości historycznej. Dla Amerykanów przeszłość nie istnieje