Przymierzając się do napisania artykułu o konsekwencjach, jakie miałoby dla relacji polsko-brytyjskich wyjście Zjednoczonego Królestwa z UE, oraz o prawdopodobieństwie takiej decyzji, chciałem napisać coś lekkiego i przedstawić znane mi fakty i informacje. Jednak w związku ze śmiercią wybitnej młodej polityk Jo Cox, posłanki do parlamentu z okręgu Batley and Spen, wymagany jest dużo poważniejszy ton, chociażby po to, by uczcić pamięć matki dzieci zmarłej godzinę po postrzale i ugodzeniu nożem przez fanatyka, który podobno wykrzykiwał nacjonalistyczne hasła.

Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>



To wydarzenie pokazuje, jak duże emocje panują w Wielkiej Brytanii w okresie poprzedzającym referendum. Politycy z obu obozów prowadzą intensywne kampanie, żeby przekonać swoich oponentów, używając najróżniejszych środków retorycznych i zastraszania, a przy tym krytykując taką taktykę po przeciwnej stronie. Ten temat przebija obecnie wszystkie inne również w prasie europejskiej, w tym piłkę nożną. Nawet kandydaci na prezydenta w amerykańskich wyborach nie przyciągają takiej uwagi osób śledzących aktualności, jak to referendum.
Polska nie jest tutaj wyjątkiem. Jednym z następstw jej wejścia do Unii Europejskiej w 2004 r. było otwarcie rynku pracy. Przy czym Zjednoczone Królestwo z Irlandią i Szwecją były jedynymi krajami, które nie wprowadziły okresów przejściowych dla pracowników z Polski, w związku z czym do Wielkiej Brytanii napłynęła ogromna fala Polaków. Dokładne liczby nie są pewnie znane, ale chodzi o ok. 2 mln Polaków, którzy rozpoczęli pracę i życie na Wyspach. Znaczna ich część jest teraz zupełnie zasymilowana z brytyjskim społeczeństwem, mają dzieci urodzone na miejscu, wykształcone w tamtejszych szkołach i nie są skłonni, by wracać do Polski. Sprawą często pomijaną jest pewna liczba Brytyjczyków (prawdopodobnie sto razy mniejsza, ale jednak istniejąca), którzy przyjechali do Polski, mają dzieci tu urodzone i wykształcone, nauczyli się języka, zintegrowali z polskim społeczeństwem i również nie chcą wracać do Wielkiej Brytanii. To działa zatem w obie strony, co, mam nadzieję, nie jest zaskakujące.
Co się jednak stanie, jeśli okaże się, że Wielka Brytania wystąpi z UE? W debatach na ten temat przytaczanych w brytyjskich mediach dominuje pogląd, że jeśli Brytyjczycy zagłosują za wyjściem z Unii, rząd będzie prawdopodobnie negocjował, żeby wdrożyć tę decyzję przed końcem 2019 r. To daje ludziom co najmniej dwa lata, żeby zdecydować, co chcą zrobić. W obydwu krajach istnieją procedury naturalizacji przyznające obywatelstwo cudzoziemcom, którzy chcą je otrzymać z uwagi na osiedlenie w danym kraju od wielu lat. W związku z tym osoby, które mogą przedstawić dowody na posiadanie więzi z danym krajem w określonym czasie i które są zainteresowane otrzymaniem obywatelstwa, będą prawdopodobnie mogły je uzyskać bez problemu w trakcie tego okresu.
Wydaje się, że dobrym sposobem na rozwiązanie tego dylematu będzie podwójne obywatelstwo. Zwłaszcza że w obu przypadkach nie ma potrzeby, by rezygnować z paszportu swojego kraju ojczystego. W przypadku osób, które nie mają udokumentowanej długoletniej więzi z danym krajem, mogą istnieć dodatkowe procedury. Nie wydaje się jednak prawdopodobne, by Polska wycofała się z istniejących praw przyznanych Brytyjczykom w czasie, gdy byliśmy razem w Unii. A jeśli Polska tego nie zrobi, można się spodziewać, że również Wielka Brytania utrzyma takie prawa ze swojej strony. Wiele z traktatów, na podstawie których mieszkamy w kraju drugiej strony, powstało jeszcze przed Unią, ale było wówczas więcej formalności do załatwienia. Można było podróżować bez wiz, ale przed 2004 r. potrzebowaliśmy pozwoleń na pracę i kupowanie ziemi. Po 2019 r. najgorszym scenariuszem będzie to, że będziemy potrzebowali ich znowu. Najprawdopodobniej jednak nowe przepisy będą miały zastosowanie tylko do osób dopiero wnioskujących o obywatelstwo, a nie będą przewidywać wydalenia ludzi z ich obecnych domów. Nie ma takiej potrzeby, więc to się raczej nie wydarzy.
Może jednak się okazać, że trudniej będzie prowadzić niektóre rodzaje działalności gospodarczej. Dla przykładu zakładanie oddziałów zagranicznych stało się powszechniejsze po przystąpieniu do Unii. Nie ma natomiast realnej potrzeby, aby było to zakazane po obu stronach po wyjściu z niej, stąd też przypuszczam, że tak się nie stanie. Tak długo, jak ze strony państw członkowskich nie będą podejmowane próby ukarania brytyjskiego biznesu za opuszczenie Unii, racjonalne będzie utrzymanie oddziałów firm pochodzących z UE na Wyspach. Innym przykładem jest zwrot podatku VAT pomiędzy krajami, który nie ogranicza się jedynie do państw członkowskich. Szwajcaria i Norwegia także uczestniczą w tym procesie, dlatego nie ma zagrożenia, że Wielka Brytania chciałaby z niego zrezygnować.
Mazars przeprowadził badanie dotyczące stanowiska brytyjskiego biznesu co do Brexitu. Dowiodło ono, że większość dyrektorów finansowych (81 proc.) jest za tym, aby Wielka Brytania pozostała w Unii. Dyrektorzy zarządzający nie są już tak jednoznaczni; w tej grupie za pozostaniem jest 51 proc. Gdybym musiał osobiście typować wynik referendum, jestem prawie pewny, że zostaniemy w Unii mimo ostatnich sondaży. Niemniej jednak, jeśli moje przewidywania się nie sprawdzą, zmiany, które nas czekają, nie będą większe od tych, które muszą zostać wprowadzone także wtedy, gdy pozostaniemy w UE. Strach przed Brexitem prawdopodobnie spowolnił uchwalanie nowych przepisów. Politycy będą pewnie chcieli nadrobić stracony czas, co oznacza, że biznes będzie musiał się szybko dostosować do nowych regulacji, jakiekolwiek by były. Konsekwencje Brexitu prawdopodobnie będą mniej wstrząsające, niż się spodziewamy, a konsekwencje pozostania w Unii bardziej dynamiczne, niż się spodziewamy. A jedyne, czego można być w życiu pewnym (zapomnijcie o śmierci i podatkach), to zmiana.
Konsekwencje Brexitu będą mniej wstrząsające, niż myślimy. A pozostania w UE bardziej dynamiczne