Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>
- Pomysł, że Wielka Brytania może odwrócić się do Europy plecami i szukać przyszłości na szlakach dawnego imperium handlowego, jest nieprawdziwy – mówi prof. Brendan Simms.
- Pomysł, że Wielka Brytania może odwrócić się do Europy plecami i szukać przyszłości na szlakach dawnego imperium handlowego, jest nieprawdziwy – mówi prof. Brendan Simms.
/>
Podczas debaty na temat Brexitu przez wszystkie przypadki odmieniano słowo „suwerenność”. Dlaczego?
Odzywa się duch dawnego imperium. Brytania była „wielka” i „suwerenna” właśnie wtedy, kiedy rządziła na morzach i oceanach. Poza tym pamiętajmy, że na przestrzeni dziejów Zjednoczone Królestwo wielokrotnie broniło się przed zagrożeniem z Europy. Najpierw był to Ludwik XIV, potem Napoleon, a na końcu Hitler. Dlatego zwolennicy Brexitu wciągnęli na swoje sztandary hasło suwerenności. Tym, co mnie jednak zdziwiło, było to, że obóz popierający opuszczenie UE w ogóle nie myślał, co się stanie z Europą. Z punktu widzenia Londynu rzeczywiście istnieje wiele przesłanek na rzecz rozluźnienia więzów z Brukselą, ale Brytania z całą pewnością nie powinna przyspieszać procesu dezintegracji kontynentu. Dlatego pomysł Brexitu od początku wydawał mi się sprzeczny z naszym interesem narodowym.
W książce „Britain’s Europe” pokazuje pan, że dzisiejsze podziały na zwolenników i przeciwników UE mają długą historię.
Kwestia zaangażowania w Europie bądź wycofania się ze spraw kontynentu prześladowała Brytanię od wieków. Kontynent zawsze był dla Anglików źródłem niepokoju. Dlatego od XVI w. kolejni królowie i rządy konsekwentnie próbowali zapobiec groźbie inwazji, angażując się militarnie i politycznie po drugiej stronie kanału, m.in. w Niderlandach. Członkowie Partii Wigów – pewnego rodzaju poprzednicy dzisiejszych liberałów – byli zwolennikami aktywnej polityki na kontynencie, a więc współczesnymi eurofilami. Torysi z kolei widzieli w Europie wiecznie skłóconych monarchów, rzezie i fanatyzm. Nie chcieli tracić zasobów królestwa na powtarzające się interwencje, woleli przeznaczyć te środki na budowę imperium kolonialnego. Tym samym, z pewną rezerwą, można ich określić mianem eurosceptyków.
Wspaniała izolacja wciąż zdaje się kusząca. Gdzie szukać źródeł tej postawy?
Ma to związek z zakorzenionym w świadomości każdego Brytyjczyka poczuciem odrębności. To istotny element naszej tożsamości. Wyspiarska wersja historii hołubi wyobrażenie o Anglii jako ojczyźnie parlamentaryzmu i wolności osobistych. Jest w tym wiele racji, w wyniku zwycięstwa władzy parlamentarnej nad monarchią Anglicy żyli nie tylko w najbardziej wolnym z państw europejskich, ale i – biorąc pod uwagę wielkość i liczbę mieszkańców – względnie najsilniejszym. Zwolennicy tej wizji z założenia deprecjonują wszystko, co działo się po drugiej stronie kanału. Kolejnym mitem jest to, że Wielka Brytania tylko przyglądała się polityce na kontynencie z oddali, a dopiero gdy sprawy przybierały niekorzystny dla niej obrót, karciła zwaśnione państwa. Zjednoczone Królestwo było stałym elementem europejskiej równowagi. W chwilach gdy zaczynało go brakować, cała konstrukcja chwiała się w posadach. Izolacja poprzedzająca I wojnę światową jest na to doskonałym przykładem.
Po zakończeniu II wojny światowej Winston Churchill nakreślił wizję Stanów Zjednoczonych Europy, zunifikowanego państwa ze wspólną armią i polityką obronną. Ale nie przewidział w tym układzie miejsca dla Londynu.
Churchill był imperialistą, ale chciał Europy zjednoczonej i silnej. Tamto wezwanie było wyrazem obawy, że tak jak w 1918 r. kontynent zostanie pozostawiony sam sobie. W 1946 r., kiedy Churchill wygłosił to przemówienie, nie było jeszcze planu Marshalla, nie było pewności, że Amerykanie zaangażują się w stabilizację kontynentu. Stąd pomysł na stworzenie silnej unii kontynentalnej. Ale Wielka Brytania – tak wtedy, jak i teraz – nie ma potrzeby, by poświęcać swoją suwerenność na rzecz europejskiego projektu. Co innego państwa na kontynencie. W ich wypadku koncepcja Stanów Zjednoczonych Europy nie straciła na aktualności. Narastające wyzwania – problemy strefy euro, kryzys migracyjny, powrót Rosji do polityki siły – dowodzą, że pogłębienie integracji jest koniecznością. Stabilizacja sytuacji w Europie wymaga nowej unii, która duchem nawiązywałaby do anglo-szkockiego zjednoczenia z 1707 r.
W jaki sposób?
UE jest konfederacją niezależnych państw. Nie ma wspólnej armii, a jak pokazał kryzys, nie ma też instrumentów, by prowadzić skuteczną politykę monetarną. Władza jest rozproszona. Zreformowana unia powinna zmierzać do koncentracji władzy. Europejczycy stoją dziś przed podobnymi pytaniami, jak Amerykanie w przeddzień uchwalenia konstytucji z 1787 r. Koloniści musieli stworzyć model ustrojowy, który pozwoliłby radzić sobie z wrogami zewnętrznymi, rozwiązać kwestię zaciągniętych w czasie wojny o niepodległość długów, a przy okazji mógł pomnożyć polityczną wagę 13 niezależnych kolonii. Odpowiedzią była konstytucja, która oddawała władzę nad kluczowymi kwestiami, jak wojsko, polityka zagraniczna i budżet, w ręce prezydenta wybieranego w ogólnonarodowym głosowaniu i przedstawicieli w Senacie. Podobnie Anglicy i Szkoci w 1707 r. przekazali władzę w ręce niezależnego parlamentu. Dziś Europa potrzebuje takich instytucji: wyposażonych w silną władzę oraz obdarzonych mocnym demokratycznym mandatem. Uważam, że potrzebujemy bardziej brytyjskiej Europy, nie zaś europejskiej Wielkiej Brytanii.
Jaka byłaby rola Berlina w tworzeniu tej lepszej Unii?
Europejski projekt od zawsze borykał się z kwestią Niemiec. Po II wojnie światowej USA postanowiły, że dla dobra kontynentu RFN musi być pełnoprawnym uczestnikiem procesu integracji. Przez udział we wspólnych instytucjach siła Niemiec została w pewien sposób ujarzmiona. Dziś, kiedy pozycja Europy jest słabsza, Berlin rośnie w siłę. Niemcy są zbyt dużym, zbyt silnym gospodarczo krajem, a dodatkowo dysponują największą liczbą ludności. Mamy więc do czynienia z paradoksem: w interesie Europy leży, aby siła Niemiec była poddana kontroli, ale jest też potrzeba jej zmobilizowania. Oba te cele można osiągnąć drogą pełnej unii federalnej. Tylko tak da się np. związać Berlin z problemami ważnymi dla państw na obrzeżach UE, jak np. kryzys czy terytorialne ambicje Putina.
Czy Wielka Brytania zechce podjąć swoje „europejskie przeznaczenie”?
Pomysł, że Wielka Brytania może się po prostu odciąć od spraw kontynentu, jest zwyczajnie niemożliwy. Nasza historia dowodzi tego aż za dobrze. Kiedy wreszcie opadnie kurz po zamieszaniu w sprawie Brexitu, Brytyjczycy będą musieli znów zmierzyć się z pytaniem o swoją rolę w Europie. Czy powinniśmy dążyć do pełnej integracji z resztą kontynentu? Uważam, że nie. W tym wypadku zgadzam się z Churchillem, który wyłączył Wielką Brytanię z pomysłu Stanów Zjednoczonych Europy. Nie mam jednak wątpliwości, że zintegrowany w tym nowym duchu kontynent leży w interesie Londynu. Stawianie kwestii porzucania UE w momencie, kiedy nad kontynentem zbierają się ciemne chmury, nie było rozsądne. Zwolennicy Brexitu zapomnieli, że Wielka Brytania od wieków pełniła przede wszystkim funkcję stabilizatora sytuacji politycznej na kontynencie.
Jaka nauka płynie dla nas z zamieszania wokół Brexitu?
Zjednoczone Królestwo nie jest – być może nigdy nie będzie – gotowe zrezygnować z suwerenności. I choćby w tym sensie różni się od reszty Europy.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama