Szkolą się z obsługi broni, radzą, jak przetrwać porwanie i rozpoznać terrorystę. Wiedzą, które listki na łące są jadalne i w jaki sposób przygotować siebie i rodzinę na nadejście sądnego dnia. Tylko czy takie dbanie o bezpieczeństwo to jeszcze konieczna profilaktyka, czy już lekka przesada?
Wojna, terroryzm, porwania, morderstwa. Po włączeniu pierwszego lepszego serwisu informacyjnego nietrudno o czarne myśli. Zamachy terrorystyczne, próby nuklearne, trzęsienia ziemi, powodzie i krachy finansowe. Dzień w dzień. News za newsem. I już nie gdzieś tam, hen, daleko, ale coraz bliżej polskiej granicy. Albo tsunami, atak elektromagnetyczny, wybuch w elektrowni atomowej czy w końcu zabójcza epidemia. To wprawdzie nieco rzadziej, ale przecież też wydarzyć się może. Gdyby wziąć sobie to wszystko do serca, nie tylko strach byłoby wyjść z domu, lecz także strach w tym domu pozostać. Bo przecież zamordować lub porwać może nas członek rodziny albo kolega z pracy. Spirala strachu się nakręca.
Granica między realnym zagrożeniem a wpadaniem w obsesję jest bowiem bardzo cienka. Z jednej strony coraz trudniej czuć się całkowicie bezpiecznie i profilaktyka jest wręcz wskazana. Z drugiej – przypadki fobii społecznych w ostatnim roku to istna plaga w gabinetach terapeutycznych.
Dr Aleksandra Hulewska, psycholog i psychoterapeutka, przyznaje, że coraz częściej zgłaszają się do niej pacjenci, którzy obawiają się terrorystów, kataklizmu, porwania czy wojny. Boimy się wszystkiego i wszystkich. I część z nas próbuje ten lęk jakoś oswoić.
Dom moim azylem
Marcin od roku panicznie boi się końca świata i wojny. Co noc śni mu się, że ucieka z całym dobytkiem i z rodziną. Chowa się, płacze, serce bije mu jak oszalałe. Ktoś go goni, czasem ktoś do niego strzela. W tym koszmarze Marcin łomocze do kolejnych drzwi w poszukiwaniu schronienia. I nagle zapada się ziemia i coś wciąga go w otchłań. Po przebudzeniu potrzebuje co najmniej godziny na wyciszenie się i zebranie do pracy. Po części winne jest na pewno uzależnienie Marcina od informacji. Od tego, żeby być ze wszystkim na bieżąco. Serwisy informacyjne, dodatkowe newsy w internecie. Interesują go spekulacje, analizy, przypuszczenia. Chce być na bieżąco z powodów zawodowych. Jest policjantem. – Śledziłem i analizowałem wszystko tak dokładnie, że wpadłem w paranoję, że na świecie dzieją się same złe rzeczy. Że cały świat jest przesiąknięty przemocą. Terapeuta zalecił mi zmianę pracy, ale na razie niestety nie mogę sobie na to pozwolić. Ukojenie przynoszą mi duża dawka muzyki poważnej i spacery z psem. Ale to ukojenie w ciągu dnia. W nocy wciąż mam koszmary.
Psycholodzy radzą sobie z narastającymi lękami u swoich pacjentów jak mogą. Zazwyczaj doradzają chociaż w pewnym stopniu ograniczenie pobudzających bodźców. Bombardowanie wiadomościami o zamachach, wypadkach, zbrojeniach i porwaniach ani nie sprzyja pewności siebie, ani nie buduje zaufania do innych. W cięższych przypadkach specjaliści kierują do psychiatry, a ten znieczula lęk odpowiednią dawką leków. Coraz częściej jednak wdrażana jest terapia traumy znana jako EMDR (Eye Movement Desensitization and Reprocessing, czyli terapia odwrażliwiania za pomocą ruchu gałek ocznych). Stworzona w latach 80. przez Francine Shapiro polega na naprzemiennej stymulacji obu półkul mózgu. Odnosi sukcesy u osób po traumatycznych przeżyciach, m.in. weteranów wojennych. Organizowane są też warsztaty antylękowe obejmujące ćwiczenia oddechowe, koncentracji umysłu, relaks, jogę czy autosugestię. Ta ostatnia, zainicjowana przez francuskiego psychologa i farmaceutę Emila Couego, polega trochę na samospełniającej się przepowiedni. Coue jest autorem mantry, którą zalecał powtarzać od 20 do 30 razy przed snem: „Z każdym dniem, pod każdym względem, czuję się coraz lepiej i lepiej”. Dosyć często w przypadku lęków stosowany jest także tzw. trening pozytywny, wykorzystywany z powodzeniem przy różnego rodzaju fobiach i natręctwach. U pacjenta wywołuje się lęk na zasadzie stopniowania. Zaczyna się od lęku w najłatwiejszych okolicznościach, czyli np. u pacjenta, który boi się tłumów – wyjścia do małego sklepiku osiedlowego, przez pójście do kina aż po duży koncert rockowy. Z czasem lęk zaczyna odpuszczać.
Być może trening pozytywny byłby skuteczny również w przypadku Olgi, która boi się tłumów i zamachów terrorystycznych. Od czasu kiedy we Francji w klubie Bataclan zginął syn znajomego, nie może spać. – Jeszcze niedawno terroryzm wydawał mi się bardzo odległy. Nie dotykał mnie osobiście. Nie znałam nikogo, kto zginąłby w zamachu albo stracił bliską osobę. Ale kiedy dowiedziałam się o śmierci Marka, moje poczucie bezpieczeństwa runęło jak domek z kart. Wiem, że to może spotkać każdego z nas. W centrum handlowym, podczas zwiedzania jakiegoś europejskiego miasta. Może też zdarzyć się u nas, w Polsce – mówi młoda kobieta. – Dlatego unikam wyjść w zatłoczone miejsca. Nie wybieram się na duże premiery filmowe, koncerty, sylwestra też spędzę w domu. Tak będzie chociaż trochę bezpieczniej.
Dr Hulewska przed wybuchem konfliktu na Ukrainie nigdy nie spotkała się z takim zmasowanym lękiem u pacjentów. – Także część osób, które wcześniej rozpoczęły u mnie terapię z innych przyczyn, skarży się ostatnio na niepokój wywołany m.in. atakami terrorystycznymi ISIS czy powiększającą się liczbą uchodźców wojennych i imigrantów zarobkowych – tłumaczy psychoterapeutka.
Wśród zalęknionych pacjentów dr Hulewskiej są zarówno osoby dopiero wkraczające w dorosłość, jak i te dojrzałe. Kobiety i mężczyźni. Mający rodziny oraz single. – Tylko jedna spośród wymienionych osób znalazła się wcześniej w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia. Pozostałe wiedzę na ten temat czerpią przede wszystkim z mediów, filmów wojennych i katastroficznych, a także z opowieści członków rodziny, którzy pamiętają II wojnę światową. Zainteresowanie konfliktami zbrojnymi, terroryzmem, kataklizmami u niektórych przybiera autodestrukcyjną formę. Ludzie ci obsesyjnie rozmyślają o wszystkich możliwych zagrożeniach, które mogą spaść na nich i ich bliskich. Czasem lęk ten wręcz uniemożliwia codzienne funkcjonowanie – wyjaśnia dr Hulewska.
Tak jest też m.in. u Weroniki, która panicznie boi się porwań, wycięcia organów czy wywiezienia do domów publicznych. Jako nastolatka była świadkiem szarpaniny młodej kobiety z kilkoma mężczyznami. Sama nigdy nie padła ofiarą przemocy, ale lęk pozostał i z upływem lat się rozrastał. Każde kolejne doniesienie mediów o zaginięciu młodej dziewczyny, tak jak w przypadku ostatniej sprawy w Poznaniu, przyprawia Weronikę o palpitacje serca. Unika wyjść ze znajomymi do klubów i pubów, bo boi się, że ktoś poda jej pigułkę gwałtu. Kiedy wraca z uczelni po ciemku, prosi o pomoc zaufanego kolegę, który odprowadza ją pod same drzwi domu. Przyznaje, że strach ją paraliżuje. Od pewnego czasu chodzi na terapię, ale do wyrwania się ze szpon lęku jeszcze daleka droga.
Podpułkownik Krzysztof Przepiórka, były oficer jednostki specjalnej GROM, obecnie Fundacja Szturman, który prowadzi m.in. szkolenia antynapadowe, podkreśla, że podstawowym błędem, jaki popełniamy, jest bycie na tzw. wewnętrznej emigracji. – Słuchawki na uszy, zarzucony kaptur i myślimy, że nikt nas nie widzi, że nas nie ma. Ale właśnie przez takie wycofanie się stajemy się kandydatem na ofiarę. Bandyta rzadko atakuje przypadkowe osoby. Wcześniej obserwuje i typuje, z kim będzie mu łatwiej. Dlatego na szkoleniach uczymy rozpoznawania zagrożenia i odczytywania sygnałów, które płyną z otoczenia. Niezwykle ważna jest wiedza na temat mowy ciała, z której można wyczytać zdenerwowanie, gniew czy złe zamiary, i dzięki temu odpowiednio radzić sobie z zagrożeniem – mówi.
Tak na wszelki wypadek
Są jednak i tacy, którzy boją się o swoje bezpieczeństwo nieco inaczej. Należą do nich m.in. polscy preppersi („to prep/prepare” – ang. przygotowanie/przygotować się). Bo prepper to człowiek przygotowany na rzeczy ekstremalne.
– Od zamachów terrorystycznych po brak papieru toaletowego w centrum handlowym. Ranga zagrożeń jest oczywiście bardzo różna. Priorytetami są życie i zdrowie. Jeżeli one są zapewnione, to wtedy mamy komfort – wyjaśnia Maciej Tracz, organizator 1 Konwentu Preppers, właściciel Serrator Team, head coach Prepersi.org – Polish Preppers Organization.
Preppersi zapewniają, że nie chcą straszyć wszystkimi nieszczęściami, jakie mogą się wydarzyć. Twierdzą, że po prostu patrzą realnie na życie i na to, co dzieje się na świecie i wokół nas. I na tej podstawie przygotowują się na ewentualne zagrożenie, które może nadejść nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd. I mowa tutaj nie tylko o konflikcie zbrojnym, ale też o uderzeniu meteorytu, stanie wyjątkowym czy powodzi albo katastrofalnym wypadku. „Nie oszukujmy się, że zagrożenia te nie dotyczą naszego kraju. Zmieniający się gwałtownie klimat przynosi niespotykane wcześniej u nas wichury, nawałnice i powodzie. W każdej chwili może dojść do awarii sieci energetycznej, gazowej czy wodociągowej, na których działaniu bezkrytycznie polegamy. Wciąż pojawiają się nowe choroby, które grożą wywołaniem masowej epidemii. Krach instytucji finansowych może sprowadzić na nas osobiste bankructwo” – alarmują.
Jak podkreśla Tracz, prepper jest osobą świadomą, ale nie panicznie bojącą się. – Analizuje, przewiduje, szuka środków i sposobów ograniczenia lub przeciwdziałania zagrożeniom, doskonali się w technikach, sprawdza wdrożone procedury oraz szuka udoskonaleń – dodaje Tracz.
Preppersami są dzieci, kobiety i osoby starsze. Każdy ma inne doświadczenia, wiedzę życiową oraz warunki psychofizyczne. Każdy tak naprawdę jest preppersom potrzebny. – Nawet osoba niesprawna fizycznie, np. kulejąca, może doskonale sprawdzać się w logistyce czy wyplataniu sieci. Dzieci z kolei są małe, wszędzie wejdą – mówi Tracz. – Poza tym dzieci bardzo cieszą się z przynależności do grupy, ponieważ nieustannie mają powód do ćwiczeń, „zabawy” i spędzania czasu z rodzicami.
Organizacja Prepersi.org – Polish Preppers Organization skupia wprawdzie preppersów z całej Polski, ale ilu ich jest, nie wiadomo. Nikt nie prowadzi bowiem statystyk. Co więcej, zdaniem Tracza, wiele osób tak naprawdę nie jest świadomych, że są preppersami. Oni od wielu lat po prostu tak żyją. Zwłaszcza na wsiach. Wiedzą, że zimą może nie być prądu, trzymają zapasy żywności, świeczek, baterii etc. Mają swoje sprawdzone, naturalne sposoby lecznicze i przechowywania żywności, które przekazują z pokolenia na pokolenie.
Święty spokój nie ma ceny
Gdyby policzyć wszystkie puszki i butelki wody mineralnej, jakie preppers Piotrek ma w domu, okazało by się, że można na nich przeżyć około 12 miesięcy. Mieszka z dziewczyną. Nic więcej nie powie, bo prawdziwy preppers bardzo dba o swoją anonimowość. Dzięki temu zapewnia bezpieczeństwo sobie i najbliższym. Od roku przygotowuje się na ewentualne niebezpieczeństwo. Jakie? Atak Rosji lub Chin, a ostatnio coraz bardziej obawia się terrorystów. W kilku miejscach, w których najczęściej bywa, ma plecaki ewakuacyjne (zawierające najpotrzebniejsze rzeczy na wypadek konieczności ucieczki), a w garażu i piwnicy składuje żywność i wodę. Wie, jak powinno filtrować się wodę i jak ogrzać chociaż jedno pomieszczenie na wypadek katastrofy zimą. Ma ogromny zapas baterii, rac, folii termicznej, leków i środków higieny, jak również odpowiednią ilość noży. W przypadku zagrożenia preppers musi mieć możliwość obrony. – Nie uważam się za wariata. Po prostu mam trochę większą świadomość zagrożeń, jakie nad nami wiszą, i wolę się przed nimi ustrzec – podkreśla Piotrek.
Z preppersami można się nauczyć, jak przetrwać odizolowanym we własnym domu i jak obronić go przed atakiem. Poza nożami różnego kalibru poleca się także łuki, kusze i wiatrówki. Na specjalnych szkoleniach przyszli preppersi mogą nauczyć się strzelać, polować i utrzymywać łączność z bliskimi lub innymi ocalałymi. Obecnie na topie jest ubieganie się o pozwolenie na broń sportową. – To najszybszy sposób uzyskania pozwolenia. A broń daje realną możliwość obrony siebie i najbliższych – ocenia Tracz. – W naszej grupie jest parę osób z wybitnymi na skalę krajową osiągnięciami w strzelectwie sportowym, jak również osób po misjach np. w Afganistanie. Na szkolenia otwarte preppersów mogą przyjść wszyscy, którzy chcieliby do nich dołączyć.
Całe to dbanie o bezpieczeństwo na pewno nie jest ani łatwe, ani tanie. Tylko jeden dobry nóż to wydatek od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych. Nie wspominając np. o zamianie własnego łóżka w schron, który na wypadek bombardowania złoży się, zapewniając nam schronienie. Filmiki z animacją prezentującą różnego rodzaju łóżkoschrony to w ostatnich tygodniach hit sieci. Ale święty spokój nie ma ceny.
Dr Jarosław Kulbat, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu: – W sytuacjach zagrożenia, różnego rodzaju obaw o własne bezpieczeństwo naturalna jest potrzeba bycia w grupie. Zjawisko preppersów uważam za ciekawą formę spędzania czasu razem i trochę też sposób na poprawę samopoczucia. W sytuacjach realnego zagrożenia, jakie występują w XXI wieku, samo przygotowanie survivalowe może jednak nie wystarczyć – uważa Kulbat. – Chociaż znane jest stare powiedzenie, że ci, którzy są ostrzeżeni, są jednocześnie w połowie przygotowani.
Podpułkownik Przepiórka uważa, że w obliczu tego, co dzieje się tak blisko granic Polski, strach przed wojną czy zamachem jest odruchem jak najbardziej prawidłowym. – Kiedy zagrożone jest nasze jestestwo, potrzeba organizacji staje się naturalna. W odruchu patriotycznym powstają różnego rodzaju grupy proobronne, które powinny być jak najszybciej zagospodarowane i spożytkowane przez rząd. Stare żołnierskie powiedzenie brzmi: „Chcesz mieć pokój, szykuj się do wojny”, a zagrożenie jest realne i trzeba wiedzieć, jak się zachować. Wyobrażamy sobie, że system bezpieczeństwa to jedynie wojsko, policja, straż pożarna i pozostałe służby. Ale to są tylko elementy do rozwiązań siłowych. System bezpieczeństwa zaczyna się bowiem w domu – gdzie rodzice powinni uczyć swoje dzieci reagowania na wypadek zagrożenia, znajomości telefonów alarmowych, a nawet zasad udzielania pierwszej pomocy. I system ten powinien być podtrzymywany w szkole, na studiach czy w zakładach pracy. Szkolenie i profilaktyka pozwolą zwiększyć nasze poczucie bezpieczeństwa i zmniejszyć bezradność w przypadku zdarzenia. Dlatego jestem za przywróceniem zajęć przysposobienia obronnego w szkołach i za obowiązkowym szkoleniem wojskowym. To wiedza, którą każdy z nas powinien mieć, ale miejmy nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli z niej korzystać – podkreśla ppłk Przepiórka.
Zbrój się, jak potrafisz
Który listek jest jadalny, a który nie. Jak poradzić sobie bez ognia i ile czasu człowiek może przetrwać bez jedzenia. Takimi radami wymieniają się już nie tylko preppersi, ale m.in. członkowie forum survivalowego. Wymieniają się wiedzą zdobytą m.in. na szkoleniach organizowanych przez szkoły przetrwania oraz tym, co udało im się wyczytać z poradników zielarza. Pośród rad typowo survivalowych pojawiają się także te bardziej wymagające, jak picie własnego moczu jako przeciwdziałanie odwodnieniu czy technika przypalania ran żywym ogniem w celu uniknięcia zakażenia. Zupa z pokrzywy, herbata z dzikiej mięty, a na zranienia szałwia i babka lancetowata. „Mi” z forum survivalowego wie, jak z niczego wyczarować pożywne danie albo skuteczny środek antyseptyczny. Twierdzi, że w przypadku zagrożenia czy braku żywności wystarczy rozejrzeć się wokół. Bo niemal wszystko w naturze jest jadalne. Na przykład łyko pod korą brzozy brodawkowej, jej sok, liście i kwiatostan. Łyko brzozy można mielić albo gotować zamiast makaronu. Poza tym mniszek, łopian, podagrycznik czy przywrotnik i setki innych roślin. Jedzenie jest wszędzie. Wystarczy tylko nauczyć się, jak je znaleźć i odpowiednio przyrządzić.
Do tego wszystkiego dochodzi oczywiście staranie się o własną broń w celu zapewnienia bezpieczeństwa sobie i najbliższym. Mateusz i Paweł już zapisali się do klubu sportowego, gdzie uczą się obsługi broni, dzięki czemu łatwiej będzie im zdobyć w przyszłości pozwolenie. – Nigdy nie wiadomo, jak się sytuacja rozwinie, jakakolwiek broń w domu daje poczucie bezpieczeństwa. W razie czego masz większe szanse na obronę siebie i dobytku – twierdzą. Kursów z podstaw strzelania jest bez liku. Organizowane przez różnego rodzaju fundacje prowadzone przez byłych policjantów czy instruktorów strzelania są dostępne niemal dla każdego. Nauka praktycznego, bojowego strzelania także w ekstremalnych warunkach kosztuje kilkaset złotych. Szkolenie trwa trzy godziny. Uczestnik dostaje około stu sztuk amunicji. Po zakończeniu zajęć dostaje specjalne zaświadczenie.
Dr Kulbat wspomina tutaj o zjawisku, którego występowanie przewiduje teoria opanowywania trwogi (terror management theory). W wielu badaniach wykazano, że lęk przed śmiercią może być dość łatwo wzbudzony, co znajduje odzwierciedlenie w myśleniu, doświadczanych emocjach czy zachowaniu. Teoria zakłada, że wszystkie organizmy żywe potrafią przystosować się do napotkanych warunków, tak aby przetrwać. W przypadku człowieka dochodzi do tego świadomość własnej śmiertelności. Aby złagodzić lek przed tym, co nieuchronne, ludzie starają się podnieść poczucie własnej wartości. A można to robić na wiele sposobów. Na przykład angażując się w życie duchowe albo materialne – pozwalając sobie na coś, czego sobie do tej pory sobie odmawialiśmy, lub coś, co wydawało się poza naszym zasięgiem.
Takim czymś może być właśnie posiadanie własnej broni. W Polsce, podobnie jak w innych krajach unijnych, o pozwolenie na broń nie jest łatwo. Zgodnie z prawem przyznawane jest tylko w ściśle określonych celach, np. ochrony osobistej, w celach łowieckich, sportowych, kolekcjonerskich czy realizacji rekonstrukcji historycznych. Te ostatnie wymagają jednak udokumentowanego członkostwa w odpowiednich klubach. Na pozwolenie nie mają szans osoby notowane lub te, które leczą się psychiatrycznie. Jedyne dopuszczalne zwolnienie z pozwolenia na posiadanie broni jest na strzelnicy. W każdym innym przypadku za jego brak grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia (art. 263 par. 2 k.k.). Mimo tak zaostrzonych wymagań z danych magazynu „Broń i Amunicja” wynika, że w latach 2003–2013 w Polsce wydano około 300–400 tys. pozwoleń. W 2014 r. broni mogło już legalnie używać 341 tys. osób. Szacuje się, że legalną broń ma około pół miliona Polaków. W Europie miano najbardziej uzbrojonych od kilku lat należy do Szwajcarów i Finów, na świecie oczywiście najbardziej „obronni” są Amerykanie.
Batman był tylko jeden
Przygotowanie przez preppersów, umiejętność w posługiwaniu się bronią czy tajemna wiedza botaniczna to jednak za mało, żeby stawić czoła prawdziwemu zagrożeniu, jakim mogą być np. terroryści. I chociaż w sieci krążą różnego rodzaju rady i wskazówki, jak rozpoznać potencjalnego terrorystę, działanie na własną rękę może się zakończyć katastrofą.
Z przygotowanej przez francuski rząd ulotki po ataku na redakcję „Charlie Hebdo”, a jeszcze przed serią zamachów m.in. na klub Bataclan, można dowiedzieć się m.in., jak przebiega proces tzw. radykalizacji. Otóż domniemani terroryści często nagle przestają ufać starym przyjaciołom, drastycznie zmieniają nawyki żywieniowe, przestają oglądać telewizję i filmy, słuchać muzyki. Te symptomy to pierwszy znak ostrzegawczy. Teoretycznie dosyć łatwy do zauważenia przez otoczenie. Eksperci ostrzegają jednak przed zbytnim uwierzeniem we własne siły. – Pamiętajmy, że zwalczanie terroryzmu leży w kompetencjach stosownych służb i instytucji – w sytuacji zagrożenia nie jest naszym zadaniem zostanie Batmanem czy Supermanem – przypomina dr Krzysztof Liedel, ekspert od terroryzmu międzynarodowego i jego zwalczania, dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas.
Liedel podkreśla, że zachowanie spokoju, szybkie oddalenie się z miejsca kryzysu i powiadomienie wspomnianych służb to zdecydowanie lepsza taktyka, która może ocalić życie nie tylko nam, ale też wielu innym. A że się boimy, to zupełnie naturalne.
Amerykańskie badania przeprowadzone przez Pew Research Center pokazują, że boi się niemal cały świat. Jeszcze cztery lata temu obawiało się tylko 29 proc. Francuzów, około 30 proc. Hiszpanów i Brytyjczyków. Dzisiaj boi się niemal 75 proc. francuskiego społeczeństwa, a w Polsce terrorystów obawia się trzy razy więcej osób niż 10 lat temu.
Zdaniem dr Hulewskiej lęk przed wojną to przejaw najbardziej podstawowego, wpisanego w naszą egzystencję lęku przed śmiercią. Lęku, którego nie można uniknąć. – Na przestrzeni wieków ludzkość na różne sposoby próbowała ten lęk oswajać. Służyły temu rozmaite rytuały, wierzenia, działania wspólnotowe i inne. W dzisiejszych czasach jest inaczej. Zamiast mierzyć się z tym lękiem w sposób odważny, zaczynamy go od siebie odpychać. I ta strategia działa, lepiej bądź gorzej, do czasu katastrofy, śmiertelnej choroby, wojny. Tego rodzaju wydarzenia na powrót wzniecają w nas ten pierwotny, egzystencjalny niepokój – podkreśla Hulewska.
Zamiast więc uciekać, unikać i tłumić w sobie lęk przed śmiercią albo obsesyjnie zamartwiać się, karmiąc umysł wyobrażeniami wszelkich możliwych katastrof, warto stanąć z własną śmiertelnością twarzą w twarz. – W piękny i dojrzały sposób robią to ci z moich klientów, którzy cierpią na nieuleczalne choroby. W obliczu realnego zbliżania się śmierci zaczynają doceniać życie. Zdają sobie sprawę z tego, że choć nie mogą uchronić się przed kresem egzystencji, to mają wpływ na jakość tych dni, które im jeszcze zostały. Nie rozmyślajmy obsesyjnie o wojnie czy innym kataklizmie, który może, choć nie musi w przyszłości nadejść. Zadbajmy o to, jak żyjemy tu i teraz – radzi psychoterapeutka.