Obietnice i decyzje podejmowane w wyborczej gorączce nie są niczym zaskakującym. Obecny bipolarny układ polityczny tylko sprzyja takim licytacjom - uważa dr Rafał Chwedoruk, politolog z UW.

Czy wyborczą gorączkę i podejmowane pod jej presją decyzje można jakoś przyhamować?
Mamy do czynienia z klimatem zmiany społecznej. To z jednej strony powoduje wzrost oczekiwań u wyborców, a u polityków poczucie, że rzeczywistość jest plastyczna i mając społeczne przyzwolenie, można dużo więcej niż do tej pory. Jeśli jest w tym coś optymistycznego, to to, że tego typu zjawiska dotyczą sytuacji, gdy kryzys dobiega końca. Wtedy następuje wzrost aspiracji wyborców, a u polityków – chęć rekompensaty za lata wyrzeczeń. W Polsce to odreagowanie wydarzeń lat 2009–2010, a może nawet więcej, to odreagowanie 25 lat transformacji.
Tylko czy te reakcje polityczne nie powinny być bardziej wyważone?
Może powinny, ale mamy bezprecedensowe nałożenie się na siebie cyklu kampanii wyborczych. Zaczęliśmy wiosną 2014 r. i mamy półtora roku wyborów, w tym te najważniejsze. Praktycznie bipolarny układ polityczny, jaki mamy, sprzyja tego typu licytacjom. Doświadczyły tego Węgry. Nie jest to więc nic zaskakującego i nie jest to polską domeną. Nasi zachodni sąsiedzi, których o nadmiar rozrzutności czy nieodpowiedzialności posądzać nie można, obniżyli przecież wiek emerytalny. To, co mamy u nas, to jak zwykle w kampanii wyborczej wyścig, ale mam nadzieję, że nie do dna.
Może wprowadzić jakieś zabezpieczenia? Skoro w ordynacji wyborczej nie można wprowadzać zmian pół roku przed wyborami, to może powinny być blokady, by tuż przed wyborami nie podejmować znaczących decyzji finansowych?
Tylko jak to by wpłynęło na poczucie uczestnictwa obywateli w życiu publicznym czy na frekwencję wyborczą? Zresztą różnego typu zabezpieczenia już są. Taką funkcję mają pełnić weta prezydenckie czy poprawki Senatu, ale też usytuowanie banku centralnego. Jeśli chodzi o legislację budżetową, to ma ona specjalny tryb. Takim zabezpieczeniem jest też Trybunał Konstytucyjny. W innych krajach są podobne zabezpieczenia. Ale zauważmy, że bardzo poważny wzrost zadłużenia Polski w tej dekadzie nie był związany z eskalacją obietnic wyborczych. To chyba nie tu jest problem.
To gdzie?
Politycy dwóch głównych partii przez długi czas uważali, że ich oponenci znikną, że to powtórka z lat 90., w których trzeba było się spieszyć kochać partie, bo tak szybko odchodziły. Oni chyba nie mogli się pogodzić z tym, że są na siebie skazani na wiele lat. Zrozumienie tego tonowałoby wiele obietnic i godziło ich z myślą, że ci, z którymi się licytują, mogą być za chwilę partnerami w wielkiej koalicji, która może powstać w sytuacji zagrożenia dla finansów. Poza tym w wielu krajach poziom debaty jest nieco wyższy. Tam partie poza hasłowym programem wyborczym mają oddzielnie przygotowane programy rządzenia. Może powinniśmy wymóc na naszych politykach, by oprócz obszernych często i sensownych programów wyborczych próbowali rozpisywać swoje pomysły na ustawy. Tylko pamiętajmy, że żyjemy w specyficznej rzeczywistości: politykom i wyborcom wydaje się, że polityka zmienia świat, tymczasem w skali globalnej problemem jest bezradność polityki wobec rynków. Instytucje polityczne zostały stworzone na świat postwestfalski (tam państwo jest epicentrum), a my jesteśmy w świecie zupełnie płynnym. Polityk dużo może mówić, robić już mniej, i to bez względu na kolejne ograniczenia.
Czyli te bezpieczniki też mają swoje granice?
Tak. Mamy zarzuty, jakie pojawiały się wobec Trybunału Konstytucyjnego w Polsce, ale także ze strony Fideszu na Węgrzech, a dotyczyły tego, że organ de facto polityczny stawia tamę politykom wybranym przez suwerena w wyborach. Wszystko ma dwie strony. Tak naprawdę demokracja polega na tym, że musimy wierzyć ludowi. Jeśli uznamy, że jest nieodpowiedzialny, to chcąc nie chcąc, zaczniemy w końcu wzywać do jakiejś formy ograniczenia czy ukrócenia demokracji, a to nie byłby najlepszy pomysł.
Trzeba przecierpieć?
To jak z pływaniem. Nie będzie pływał ktoś, kto nie wejdzie do wody. Jak obywatele nie doświadczą na swojej skórze negatywnych skutków głosowania, to w inny sposób się nie przekonają.
A jak się panu podobają oba referenda i zadawane w nich pytania?
Sama idea referendów mi się podoba. W pytaniach prezydenta Dudy nie widzę nic zdrożnego, bo większość obywateli oczekuje, że władze będą się zajmowały tego typu sprawami. Nie wiem, czy zakończy się sukcesem, bo pytania powinny być wariantowe, a debata na te tematy odbywała się dawno. Natomiast referendum z 6 września to igranie z ogniem. Każde z pytań zawiera bombę zegarową dla europejskiego modelu demokracji. Jeśli chodzi o finansowanie partii politycznych, to pytanie z innej epoki. Podobnie pytanie o JOW-y. Tendencja światowa, poza Madagaskarem, jest odwrotna. Pytanie podatkowe ładnie brzmi, ale większość z nas nie wejdzie nigdy z urzędem skarbowym w spór. Będą to robiły korporacje, które stać na kancelarie prawne mogące zasiać wątpliwości. Jeśli więc chcemy pytać o te kwestie, powinno to być poprzedzone wieloletnią debatą.