Podstawą jest dobra definicja korupcji. Bez niej nie da się walczyć z tym problemem - mówi Monika Wasiewicz, szef biura FBI w Polsce
Przez lata byliśmy przekonani w Polsce, że korupcja dotyczy raczej lokalnych spraw, drobniejszych urzędników, jest wynikiem działania pojedynczych osób. Wybuchła infoafera, w której jak się okazało, korupcyjne układy między wielkimi firmami, jakimi są IBM czy HP, i urzędnikami na wysokich stanowiskach trwały latami i dotyczyły ogromnych kontraktów na systemy informatyczne. Okazało się też, że w rozpracowywaniu tej sprawy brało udział FBI. Na czym polegała jego rola?
Komórka FBI działająca przy amerykańskiej ambasadzie zajęła się tą sprawą na wniosek i we współpracy z polskimi śledczymi. Skoro zamieszane były amerykańskie korporacje, jest to objęte naszymi kompetencjami. Nasze biuro działa tu od 1996 r. i za każdym razem, gdy prowadzimy jakieś postępowanie, dzieje się tak wyłącznie za wiedzą i na wniosek lokalnej policji czy innych krajowych służb. Tak też było przy infoaferze. Pomagamy ją rozpracowywać od kilku lat. Nasza współpraca zaczęła się sporo wcześniej, niż o całej sprawie dowiedziała się opinia publiczna.
Pomagacie, czyli śledztwo wciąż trwa?
Tak, i jest rozwojowe.
To jedyna sprawa związana z korupcją w Polsce, przy której pracuje FBI?
Nie, jest ich więcej. Ale od razu uprzedzę pytanie: nie mogę powiedzieć, czego dotyczą. Nie mogę nawet powiedzieć, jakich branż dotyczą i czy zamieszani są w nie politycy, urzędnicy lub przedsiębiorcy. Ale to nie jest tak, że takie śledztwa prowadzimy tylko w Polsce. Mamy podobne oddziały w kilkudziesięciu państwach.
W ilu państwach FBI prowadzi taką bliższą współpracę?
Około 10–15. Czyli wcale nie w aż tak wielu. Co nie znaczy, że nie ma problemu korupcji wśród Amerykanów, wręcz przeciwnie. Mam dane za 2008 r. Mieliśmy wtedy w samych Stanach otwartych 2,5 tys. postępowań dotyczących kwestii korupcyjnych. Na wszystkich szczeblach, od lokalnych po rządowych urzędników. To było o blisko 50 proc. więcej śledztw niż w 2003 r. Między rokiem 2000 a 2008 łącznie z powodu korupcji skazano 1800 urzędników. Oczywiście to nie są jakieś bardzo świeże dane, ale pokazują wyraźnie, że choć mamy bardzo długie doświadczenie w zwalczaniu tego problemu, choć mamy dopracowane prawo – wciąż jest to spory problem.
Czym różni się walka z korupcją w Stanach od walki w Polsce?
Bardzo ważne jest to, by mieć odpowiednio zdefiniowaną korupcję. U nas jest jasny przekaz: nieważne, czy 100 dolarów wziął policjant, czy 5 tys. lokalny urzędnik, czy kilka milionów korporacja – sprawa jest taka sama. I tak samo trzeba ją napiętnować. Bez tego nie da się walczyć z całym problemem. Trzeba jednak także zdać sobie sprawę z tego, że Polska i Stany Zjednoczone mają inną historię i inne doświadczenia. Przez pięć dekad system polityczny przymuszał do tego, że aby przeżyć, trzeba dużo rzeczy „załatwiać”. My nawet nie mamy odpowiedniego słowa po angielsku na to „załatwianie”. Nie jest nim ani „fix it”, ani „make”. Co nie znaczy, że podwaliny amerykańskiej gospodarki były takie bardzo czyste. Wręcz przeciwnie, tyle że jednak mamy już dziesięciolecia doświadczeń w dopracowywaniu procedur antykorupcyjnych. W Polsce je wciąż się tworzy, dostosowując do własnych potrzeb. Świetnym krokiem było stworzenie Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Co z amerykańskich doświadczeń moglibyśmy wdrożyć u nas?
W rozmowach z polskimi śledczymi i ekspertami pojawiają się dwa wątki, których w Polsce brakuje. Pierwszy to ochrona dla whistleblowerów, czyli sygnalistów zawiadamiających o problemie. W amerykańskim prawie taką ochronę mają. Są bardzo cenieni, bo ich działalność jest ważna w walce z korupcją. Bez nich o wielu kwestiach nie byłoby szansy się dowiedzieć. Druga sprawa to bliska współpraca śledczych z prokuratorami. U nas takie właśnie partnerstwo funkcjonuje i ma wpływ na efekty prowadzonych śledztw. Wszyscy gramy do jednej bramki.
W Polsce oprócz wspomnianej afery korupcyjnej przy informatyzacji ogromnym problemem przez lata była korupcja w sektorze medycznym. Jako korupcjogenne wciąż oceniane są zamówienia publiczne oraz sektory obronne i energetyczny. Czy w Stanach też można wskazać konkretne branże, które są bardziej narażone na takie niebezpieczeństwo?
Raczej możemy mówić o efekcie domina. Gdy pojawia się jakieś negatywne zjawisko, to pociąga za sobą występowanie korupcyjnych działań. Tak było przy kryzysie w branży nieruchomości na samym początku ostatniego kryzysu gospodarczego czy po uderzeniu huraganu „Katrina” w Nowy Orlean. Oba wydarzenia niosły na tyle duże straty, na tyle mocno uderzały w ludzi, w przedsiębiorstwa, że w efekcie niestety pojawiło się więcej prób korupcji.