Każda rewolucja ma swój wymiar personalny. Zwykle zaczyna się od kontestowania grupy aktualnie dzierżącej instrumentarium decyzyjne. Zazwyczaj mechanizm działa tak, że najpierw formułuje się argumenty ad personam, by odebrać wiarygodność konkretnym osobom.
A kiedy nikt już nie słucha rzekomo skompromitowanych, sytych przedstawicieli elity danej grupy zawodowej, proponuje się na ich miejsca nowe twarze. Koniecznie młode. Zaleca się przy tym równoległy rozwój narracji w kierunku uzmysłowienia ogółowi, że oto miejsca słusznie ustępujących w niesławie poprzedników zajmują w końcu nowi, nieskalani układami przedstawiciele młodego pokolenia, którzy nie pamiętają poprzedniej epoki etc., etc.
Oczywiście dla zachowania względów bezpieczeństwa animatorzy nowego porządku wprowadzają regulacje, by wzmocnić po stronie „naszych” lojalność. Możliwości jest wiele, najczęściej spotykane to: centralizacja wyboru na stanowisko i odwołania z niego, zniesienie kadencyjności, wyłącznie powierzanie pełnienia obowiązków bez określenia daty końcowej.
Nowi i młodzi zawsze się znajdą. Wszak teorię krążenia elit sformułował już XIX-wieczny włoski myśliciel Vilfredo Pareto. Zawarte w „Traktacie o socjologii ogólnej” tezy sprawdzają się od prawie dwóch stuleci – drugi szereg kontestuje pierwszy po linii przywracania porządku i koniecznych reform, ale tak naprawdę wyłącznie po to, by zająć jego miejsce.
Prześledźmy ten proces wymiany na przykładach. Poprzedni prezes Trybunału Konstytucyjnego to polityk, a jego najbliżsi uwikłani byli w niejasne finansowanie prowadzonych przez siebie fundacji. Pierwszy prezes Sądu Najwyższego nie dość, że także angażuje się w konflikt polityczny, to jeszcze udziela aroganckich wypowiedzi o tym, że za 10 tys. zł to dobrze można żyć tylko na prowincji, a w dodatku swoją funkcję zawdzięcza niekonstytucyjnej procedurze. Członkowie Krajowej Rady Sądownictwa to salonowcy, a jeden z nich, nieustannie pouczając innych, zapomina o własnych problemach z rozliczaniem alimentów na córki. Mamy więc w pełnej krasie argumentację personalną.
Teraz trzeba tylko znaleźć nowych, koniecznie młodych, którzy zajmą miejsce poprzedników. O ich lojalność zadbają instrumenty likwidujące w praktyce gwarancje pełnionych funkcji. Kandydaci się znajdą, wieńcząc dzieło rewolucji. A reszta, w obawie przed utratą stabilności życiowej, jak co dzień będzie wykonywać swoje obowiązki, robiąc dobrą minę do złej gry.
W tym kontekście niezwykle ciekawy i inspirujący jest tekst Patryka Słowika „Nowa gra interesów” (Magazyn DGP z 24–26 marca 2017 r.), szczególnie w części dotyczącej środowiska sędziowskiego. W artykule znajduje się cała garść cytatów anonimowych sędziów różnych szczebli sądownictwa, przyznających, że nie ma solidarności w środowisku. Sędziowie niższych instancji czują się pomijani, a co gorsza, pozbawieni wpływu na kształt sądowego wymiaru sprawiedliwości. Establishment sędziowski, który już dawno przejął stery w Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym, dbając o utrzymanie własnej pozycji, przypomina sobie o zasiadających w niższych instancjach koleżankach i kolegach tylko wówczas, gdy jego własna pozycja staje się zagrożona. Śle wówczas apele do sędziów liniowych, grając na akordach solidarności dla wspólnego niebezpieczeństwa.
Cóż, sędziowie jak każda grupa zawodowa podlegają ciśnieniom wewnętrznym, które z czasem powodują pęknięcia na wizerunku grupy. Zresztą dlaczego teoria Pareto miałaby znać wyjątki dotyczące tylko niektórych grup społecznych czy zawodowych, w tym sędziów? Wszak fluktuacja elit to zjawisko uniwersalne i cykliczne, co przenikliwie zauważył krajan Pareto, włoski filozof Giambattista Vico, niemal 200 lat wcześniej. A zatem pytanie, czy znajdą się chętni do sędziowskiego zgromadzenia w nowej KRS, jest pytaniem na wskroś retorycznym. Oczywiście, że tak. Podobnie jak znalazło się ponad 150 sędziów, którzy obecnie wypełniając określone zadania w Ministerstwie Sprawiedliwości, biorą poniekąd udział w próbie dekonstrukcji niezależności sądowego wymiaru sprawiedliwości. I tutaj również nowi zastąpili poprzedników, tkwiących na ministerialnych delegacjach od lat. Zjawisko krążenia elit rozpoczęło nowy cykl.
Jeśli już jesteśmy przy tej tematyce. Szanowne Koleżanki i Szanowni Koledzy, tego się przecież nie da obronić. Musicie to widzieć i rozumieć. Merytoryczne przerzucanie się argumentacją quasi-konstytucyjną już dawno przestało mieć sens. Dyskutowana od wielu tygodni niekonstytucyjność proponowanych rozwiązań dotyczących nowej formuły KRS (chociażby ostatnia debata opublikowana w DGP 21 marca 2017 r.) jest oczywista w ramach istniejącej u nas wciąż kultury prawnej. Dla porządku wspomnę chociażby powołanie dwóch zgromadzeń KRS, czego nie przewiduje konstytucja, oraz skrócenie kadencji obecnych członków tego konstytucyjnego organu. I to przecież nie jest tak, że skupiacie się wyłącznie na powierzonych wam odcinkach w resorcie, nie przykładając ręki do rozmontowywania systemu. Kiedyś nastąpi koniec delegacji, cykl opisany przez Vico się wypełni i przyjdzie wam założyć togę, wrócić do orzekania. Naprawdę chcecie wydawać rozstrzygnięcia w systemie, w którym wyłącznie wola polityczna decyduje o jego kształcie? W systemie, w którym kierunek orzeczenia będzie analizowany według kryterium przydatności dla władzy, a dalsza ścieżka zawodowa sędziego zależeć będzie od stopnia realizacji oczekiwań polityków? Wasza frustracja i niezadowolenie ze sposobu reprezentacji w KRS jest tak duże, że nie przeraża was wizja politycznego zniewolenia sądowego wymiaru sprawiedliwości?
Nie jestem w stanie tego zrozumieć, a akceptacja jest dla mnie niepodobieństwem.
Brak transparentności oceny kandydatów na stanowiska sędziowskie, brak właściwego wsparcia dla niższych szczebli sądownictwa oraz niezrozumiałe decyzje KRS w kwestii awansów sędziowskich – to najczęstsze pretensje do dotychczasowej rady. Pod wieloma treściami krytycznymi podpisałbym się osobiście i z pełnym przekonaniem. Ale przecież nie o to toczy się gra. Stawka jest dalece wyższa niż obecność sędziego Waldemara Żurka czy prof. Małgorzaty Gersdorf w składzie KRS. Analogicznie batalia o TK wbrew tworzonej narracji nie sprowadzała się do uczynienia z prof. Andrzeja Rzeplińskiego głównego sprawcy kryzysu tej instytucji. Walka toczy się o zachowanie zdobyczy uzyskanych 26 lat temu, których istotną częścią jest niezależny od czynnika politycznego, bez względu na orientację, wymiar sprawiedliwości jako fundament wszystkich systemów demokratycznych naszego kręgu kulturowego. Depozytariuszami tej wartości były właśnie niezależny trybunał czy samodzielna KRS.
Nie wiem, czy jest tak, jak twierdzi cytowany w artykule Patryka Słowika anonimowy rozmówca z jednego z sądów rejonowych mojego rodzimego miasta, jakoby sędziowie sądów rejonowych nie zajmowali jednoznacznego stanowiska, ale obserwowali rozwój sytuacji w nadziei, że forsowane zmiany wzmocnią ich pozycję.
Niby jak? W ten sposób, że w sędziowskim zgromadzeniu nowej KRS będą mieli liczniejszą reprezentację ? Nawet jeśli tak się stanie, w co wątpię, to polityczna część KRS będzie skutecznie hamowała zapędy sędziowskiego zgromadzenia. To wszystko jest sofizmatem, ułudą obliczoną na zneutralizowanie najsilniejszej liczebnie grupy sędziów niższych instancji. Zabieg ma na celu wyłącznie pozyskanie z ich szeregów jednostek, które będą legitymizowały przeprowadzane zmiany. Klasyczna paretowska zagrywka.
Dowody na tego rodzaju grę już można wskazać. Choć uczciwość karnisty nakazuje mi posłużyć się bardziej adekwatnym pojęciem „poszlaki”. Otóż kilka tygodni temu w przestrzeni publicznej i w kilku tytułach prasowych pojawiła się informacja o szykowanej nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych, w myśl której rewolucyjną zmianę ma przejść sposób wyboru prezesów sądów okręgowych. Prezesi mają być wskazywani przez ministra sprawiedliwości z pominięciem wiążącej opinii właściwych zgromadzeń sędziowskich. Co szczególnie istotne, przewiduje się, że prezesem sądu okręgowego będzie mógł zostać również sędzia sądu rejonowego (sic!). To modelowy przykład łamania solidarności w obliczu systemowego zagrożenia.
Każdy z nas ma pewnie gdzieś w środku przechowywane pretensje, zadry, niespełnione ambicje. W dziesięciotysięcznym korpusie sędziowskim założeniem naiwnym i kontrfaktycznym byłoby oczekiwanie jednomyślności. Osobiście jednak bolą mnie obserwowane coraz częściej skuteczne próby rozgrywania środowiska, oparte na schemacie tłumionych niesnasek i niespełnionych oczekiwań.
Marzy mi się, by odwrócić cykl Pareto i staremu cynikowi, który w swoim życiu bardzo często zmieniał poglądy, w zależności od koniunktury, zagrać na nosie, pokazując, że jego teoria krążenia elit nie ma zastosowania tam, gdzie w grę wchodzą wartości najwyższe. Bo przecież gdzie jest powiedziane, że młodzi muszą zawsze przedkładać własne ambicje nad etos zawodowy grupy, do której należą? Chyba liczy się coś więcej niż przyjemne ciepełko funkcyjnych przywilejów, szczególnie w tak specyficznej profesji, jaką jest bycie sędzią.
Cóż, każdy jednak musi sam się zmierzyć z tym zagadnieniem we wnętrzu swojego sumienia, którego zagłuszyć przecież nie sposób. A dla tych, którzy nie sprostają próbie, mam na koniec starą prawdę o tym, że rewolucja zawsze pożera własne dzieci.
Gdzie jest powiedziane, że młodzi muszą przedkładać własne ambicje nad etos zawodowy grupy, do której należą? Chyba liczy się coś więcej niż ciepełko funkcyjnych przywilejów, szczególnie w tak specyficznej profesji, jaką jest bycie sędzią. Każdy jednak musi sam się zmierzyć z tym zagadnieniem we wnętrzu swojego sumienia, którego zagłuszyć przecież nie sposób. A dla tych, którzy nie sprostają próbie, mam na koniec starą prawdę o tym, że rewolucja zawsze pożera własne dzieci