Uroczystości żałobne i pogrzebowe po katastrofie w Smoleńsku były największą w historii operacją logistyczną.
ROZMOWA
ROBERT ZIELIŃSKI:
Minął ponad miesiąc od katastrofy. Czas na podsumowania. Według pana policja zdała egzamin podczas uroczystości żałobnych i pogrzebowych?
ANDRZEJ MATEJUK*:
To była największa w naszej historii operacja o skomplikowanej logistyce. W warszawskiej operacji o kryptonimie „Pamięć” i krakowskiej „Pożegnanie” wzięło udział ok. 8 tys. funkcjonariuszy. Już w kilka minut po potwierdzeniu, że doszło do katastrofy, zaczął działać sztab kryzysowy. Musiał działać non stop, planowanie z dużym wyprzedzeniem było niemożliwe – wszystko się zmieniało, to była operacja na żywym organizmie. Jedną z pierwszych decyzji była mobilizacja naszych psychologów, aby zapewnili pomoc rodzinom ofiar.
Ściągaliście ich z domów, z urlopów?
Wszyscy sami zgłosili się do pracy. Pierwsi wsiedli do pociągu wracającego ze Smoleńska. W kolejnych dniach pojechali do Moskwy, gdzie byli dostępni dla rodzin ofiar. W kraju pracowali w ramach utworzonego punktu pomocy w Novotelu, a później na Torwarze, gdzie wystawione były trumny. W sumie zaangażowaliśmy 73 naszych psychologów. Również dla tych profesjonalistów, którzy wiele w życiu już widzieli, były to traumatyczne chwile.
Podobnie jak identyfikacja zwłok dla specjalistów.
Do Moskwy wyleciało siedmiu najlepszych fachowców w tej dziedzinie. Trudno im było w tej sytuacji pozostać obojętnymi wobec obrazów, które zobaczyli.



Decyzje trzeba było podejmować w ostatniej chwili, np. o sposobie transportu prezydenckiej pary.
To prawda, warunki dyktowała chmura pyłu wulkanicznego. Ostateczna decyzja o locie do Krakowa zapadła o 6.40 rano, w dniu pogrzebu. Bo alternatywą była podróż przez cały kraj, drogami. Czyli musielibyśmy zapewnić patrole na każdym skrzyżowaniu między Warszawą a Krakowem. I to nie na jednej trasie, ale też na alternatywnej. Podobna niepewność była związana z przylotami głów państw.
Baliście się zamachów terrorystycznych, ale jakoś nie było o nich słychać.
Bo nie było takich zdarzeń. Wiele wysiłku włożyliśmy w prewencję i w działania, których z założenia nie powinno być widać. I dowodem na nasz profesjonalizm jest chociażby brak w mediach zdjęć policyjnych snajperów. A zapewniam, że byli obecni tam, gdzie powinni.
Całe zabezpieczenie musiało sporo kosztować?
Wydatki związane z uroczystościami pokryję z budżetu Komendy Głównej. W sumie jest to kwota ok. 950 tys. zł.
Oprócz zabezpieczania pogrzebu nie mieliście wiele do roboty w tym czasie. Gdyby oprzeć się na mediach, w czasie żałoby nie działo się nic innego.
Liczba interwencji, które podejmowaliśmy w tych dniach, była taka sama jak w dniach poprzedzających katastrofę. Na gorącym uczynku zatrzymywaliśmy podobną liczbę sprawców. Różnica była taka, że z tym samym zjawiskiem musiało sobie radzić mniej policjantów. I zdali egzamin.
*Andrzej Matejuk, komendant główny, wcześniej m.in. komendant wojewódzki we Wrocławiu