W kolejnym unijnym budżecie na lata 2028–2034 wydatki na obronność i kosmos mają wzrosnąć pięciokrotnie – do 131 mld euro. Czy uważa pan kierunek obrany przez Komisję Europejską za słuszny?

Tak, bo od bezpieczeństwa zależy dobrobyt wszystkich obywateli Unii, w niepewnym środowisku nasze gospodarki nie będą się rozwijać. Parlament Europejski powinien bronić tej kwoty i nie zgadzać się na żadną redukcję. Z tych środków skorzystają nie tylko poszczególne rządy, ale i Wspólnota jako całość.

W obszarze obronności istnieją lub będą uruchamiane przedsięwzięcia, które wymagają ponadnarodowej współpracy i których pojedyncze kraje nie byłyby w stanie ich realizować. Mowa na przykład o europejskiej tarczy obrony powietrznej. Jeśli uda się nam zabezpieczyć większą pulę pieniędzy w nowym budżecie, zyskamy gwarancję, że te transnarodowe inicjatywy nie pozostaną wyłącznie na papierze.

Czyli w tym punkcie mamy zgodność między Komisją a europosłami. Wiem jednak, że nie wszystko się panu podoba w propozycji wysuniętej przez Ursulę von der Leyen i komisarza Piotra Serafina.

Do projektu Wieloletnich Ram Finansowych (WRF) wpisano jako priorytety wspomniane bezpieczeństwo, a także inwestycje mające wzmacniać konkurencyjność europejskiej gospodarki. Co do tego nie ma między nami waśni, KE postawiła słuszną diagnozę. Problem w tym, że jednocześnie pani von der Leyen wyszła z pomysłem znacznych cięć we wspólnej polityce rolnej i polityce spójności.

Rolnicy potrzebują nie mniejszego, tylko większego niż dotychczas wsparcia, aby móc zapewnić Europie żywność w odpowiednich ilościach i o wysokiej jakości. Ma to zresztą wymiar proobronny, ponieważ bezpieczeństwo narodowe nie może istnieć bez bezpieczeństwa żywnościowego.

Przewodnicząca KE mówi o ambitnym budżecie na trudne czasy, chwaląc się największymi w historii środkami do rozdysponowania między państwa członkowskie w wysokości 2 bilionów euro. Z drugiej strony bogate kraje tradycyjnie wzywają do większej dyscypliny i spłacania zaciągniętych dopiero co pożyczek, np. w ramach funduszu odbudowy po pandemii. Jakiego kształtu nabierze więc przyszła siedmiolatka w trakcie rozkręcających się negocjacji?

Budżet Unii Europejskiej nie powinien w pierwszej kolejności służyć uregulowaniu długów kosztem innych palących potrzeb. Powinien być za to wykorzystywany do wyrównywania szans między regionami, modernizowania infrastruktury i wspierania obywateli, organizacji pozarządowych, studentów, naukowców i rolników.

Wszystkie stolice oczekują, że UE stanie się bardziej proaktywna i będzie szybciej reagować na gwałtownie zmieniającą się rzeczywistość. Trzeba jednak postawić sprawę jasno: taki scenariusz się nie ziści, jeśli nie zapewnimy Wspólnocie wystarczającego instrumentarium, wpisując więcej niż dotychczas po stronie wydatków. Nie ma innej drogi, choć zdaję sobie sprawę ze sceptycyzmu wielu państw – w tym największych płatników netto do unijnej kasy – borykających się z wysokim deficytem finansów publicznych i skupiających się raczej na szukaniu oszczędności.

Czy zgadza się pan z głosami, że sposób, w jaki KE ma rozdzielać pieniądze w kolejnej perspektywie, a więc w ramach 27 planów krajowych, doprowadzi do większej centralizacji unijnych struktur i wzmocnienia władzy komisarzy?

Komisja Europejska chce negocjować przede wszystkim z rządami państw członkowskich, co uważam za błąd. My jako Parlament Europejski opowiadamy się za silniejszymi regionami, ponieważ często to one wiedzą najlepiej, jakie są realne potrzeby mieszkańców. Partycypacja władz lokalnych przyspiesza i usprawnia absorpcję funduszy, a przy tym cały proces staje się mniej upolityczniony.

Nie chcemy, aby nowy budżet stał się narzędziem w rękach jakiejkolwiek partii. Znamy przecież przypadki, na przykład z południa Europy, gdy rządy transferowały unijne wsparcie z krajowych planów odbudowy do samorządów i innych podmiotów związanych z tą właśnie władzą. Model, w którym regiony same mogą ubiegać się o miliony euro, sprawdzał się, dlatego dziwi mnie ten krok ze strony KE.

W dniu, w którym rozmawiamy (11 września), udaje się pan w delegację do Danii, która sprawuje półroczną prezydencję w Radzie UE. Jaką optykę wobec projektu WRF przyjął gabinet Mette Frederiksen?

Dania rozumie, że przyszły budżet musi być dla Europy wartością dodaną, zwłaszcza w kontekście obrony. Mamy w duńskim rządzie partnera, choć podczas konsultacji musimy usłyszeć potwierdzenie, że rolnictwo i spójność pozostaną kluczowymi pozycjami WRF.

Zamiast trzymać regiony i rolników w niepewności, lepiej rozmawiać o tym, jak dostosować polityki rolną i spójności do nowych celów UE w zakresie bezpieczeństwa. Pieniądze na spójność mogą przecież finansować produkty czy infrastrukturę podwójnego zastosowania, choćby w obszarze mobilności wojskowej: lotniska, drogi itp. I z takim właśnie przesłaniem jedziemy do Kopenhagi.

Rozmawiał Michał Lotorowicz