Przyspieszone wybory parlamentarne w Holandii odbędą się już 29 października. Od wielu miesięcy w sondażach prowadzi Partia Wolności (PVV), czyli zwyciężczyni poprzedniej elekcji z 2023 roku.
Jeśli ktoś jakimś cudem nie słyszał dotąd o jej założycielu, Geercie Wildersie, już sam tytuł programu wyborczego PVV jasno określa kontekst, w którym przyjdzie nam się poruszać. Broszura zatytułowana „To jest wasz kraj” to tak naprawdę jedna wielka przestroga – jeśli nic się nie zmieni, Holendrzy – tu cytat – stracą swoją ojczyznę na zawsze, a Rotterdam przeistoczy się w Mekkę, tyle że leżącą nad Nową Mozą.
„To jest wasz kraj” – retoryka strachu przed utratą ojczyzny
Wśród recept, które proponuje Wilders, są m.in. całkowite zamrożenie procedur azylowych – na razie na cztery lata – i ufortyfikowanie granic. I choć nie jest to nowy pomysł w jego repertuarze, tym razem może powiedzieć wyborcom (również tym wahającym się): zobaczcie, wystarczy zainspirować się stanowczością Niemców, Austriaków, Belgów, Polaków i Greków, a i my dopniemy swego.
„Partia Wolności to jedyne ugrupowanie chcące powstrzymać napływ cudzoziemców (spoza Zachodu) [...]. Inne kraje robią to samo: Niemcy odsyłają azylantów na granicy, Austria wstrzymała łączenie rodzin, Belgia nie przyjmuje już samotnych mężczyzn ubiegających się o azyl, a Polska i Grecja wprowadziły zawieszenie procedury azylowej. To, co powiodło się im, uda się również nam” – czytamy w programie PVV na październikowe wybory.
Holender pije oczywiście do wprowadzonego przez rząd Donalda Tuska czasowego ograniczenia prawa do ubiegania się o ochronę międzynarodową na granicy z Białorusią. Rozporządzenie obowiązujące od marca 2025 r. spotkało się z ostrą krytyką ze strony organizacji stojących na straży praw człowieka.
Migracja w centrum kampanii: od zamrożenia azylu po deportacje
Nikt nie powinien mieć wątpliwości – Tusk to nie Wilders, który werbalnie atakuje muzułmanów, domaga się całkowitej blokady migracji z krajów islamskich i wydalenia z Holandii 70 tys. Syryjczyków, a jeszcze dwa lata temu postulował zamknięcie wszystkich meczetów. Poza tym żaden z sąsiadów Holandii nie prowadzi z nią wojny hybrydowej.
Z drugiej jednak strony, gdy zestawimy ogłaszane z szeryfowską miną deportacje Ukraińców po koncercie Maksa Korzha na Stadionie Narodowym (i to za, nie oszukujmy się, drobne wykroczenia z puntu widzenia bezpieczeństwa narodowego) z fragmentami programu PVV mówiącymi o wysyłaniu ukraińskich mężczyzn na front i „deportacjach za sprawianie trudności”, podobieństwa nasuwają się same.
Jak na doświadczonego populistę przystało, Wilders obiecuje też całkiem rozbudowany socjal, ale z priorytetem dla „prawdziwych” Holendrów. Z kolei migrantom z zalegalizowanym pobytem, którzy odmówią podjęcia pracy, zaproponuje bilet w jedną stronę. My nie jesteśmy tak radykalni, bo Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki chcą odbierać niepracującym Ukraińcom jedynie 800 plus. Prezydentowi RP spodobałaby się zresztą jeszcze jeden postulat Wildersa: jeśli dojdzie do władzy, o holenderskie obywatelstwo będzie można się starać najwcześniej nie po 5, tylko 15 latach.
Czerpanie pełnymi garściami z wokabularza skrajnych populistów to oczywiście nic nowego, w samej Holandii mainstreamowe partie przejęły co bardziej nośne hasła Wildersa, odpowiednio je łagodząc. Problem polega na tym, że póki sondaże się zgadzają, nikt nie patrzy na konsekwencje stosowania takiego języka i nie proponuje strukturalnych rozwiązań rzeczywistych problemów. Na przykład w postaci przemyślanej polityki migracyjnej polegającej nie tylko na stawianiu szlabanów, ale i integrowaniu ze społeczeństwem tych, którzy granicę już przekroczyli.
Polska w tle: inspiracja czy niechciany wzór dla PVV?
Szefowi PVV łatwiej przecież głosić, że podstawowym remedium na kryzys mieszkaniowy i niewydolność służb imigracyjnych jest zatrzymanie islamskiej fali zalewającej kraj, podczas gdy oficjalne statystyki mówią raczej o spadku liczby wniosków o azyl w ujęciu rocznym. Łatwiej też wytykać Ukraińcom, jak bardzo obciążają polski budżet, i wyrzucić z pamięci fakt, że większość z nich pracuje i odprowadza składki.
Jedyny utarg z tego taki, że badacze z Polskiego Instytutu Ekonomicznego mają sporo materiału do analizy. Zacytujmy fragment ich raportu z ubiegłego roku: „Chociaż liczba cudzoziemców przybywających w Polsce w 2024 r. wynosi ok, 2,5 mln, to jednak co trzeci Polak uważa, że jest ich ponad 3 mln. Zatrudnionych w Polsce jest 62 proc. uchodźców z Ukrainy, a mimo to 76 proc. Polaków zaniża tę wartość, uznając, że jest to mniej niż 50 procent”.
Już poza wszystkim – czy naprawdę jako Polska chcemy być brani za wzór przez polityka, który na początku poprzedniej dekady zorganizował polakożerczą akcję donoszenia na naszych obywateli mieszkających w Kraju Nizin?