W warunkach trwającej rosyjskiej agresji i rosnących apetytów Kremla prezydent Karol Nawrocki i rząd Donalda Tuska fundują nam festiwal antyukraińskiego populizmu. To podcinanie gałęzi, na której wszyscy siedzimy. Długofalowe skutki mogą być albo złe, albo jeszcze gorsze.

Karol Nawrocki zawetował nowelizację ustawy o pomocy dla Ukraińców. W obecnym brzmieniu będzie ona obowiązywać do końca września. Prezydent żąda, by ograniczyć wypłaty 800+ wyłącznie do rodziców, którzy pracują. Koalicja Obywatelska powinna mu podziękować za pomoc w spełnianiu obietnic jej kandydata Rafała Trzaskowskiego. Dzięki wspólnej pracy nad przesuwaniem dyskursu pod prawą ścianę już niebawem państwo polskie uderzy w najsłabszych: w te kobiety z dziećmi, które uciekły przed wojną, ale do pracy pójść nie mogą.

Ukraińcy w Polsce: fakty o pracy, socjalu i integracji

Wbrew tej narracji cudzoziemiec w Polsce na mitycznym socjalu za długo nie przeżyje. 800+ to w zasadzie jedyny przykład wsparcia wykraczającego poza minimum wprowadzone na poziomie unijnym po rosyjskiej inwazji na Ukrainę (postulowane przez prezydenta pozbawienie opieki medycznej złamie prawo wspólnotowe). Kiedy populiści odwołują się do życia na socjalu, cynicznie nawiązują do wyobrażeń o jego skali, jakie polscy wyborcy czerpią z własnych doświadczeń emigracji do państw z rozbudowaną opieką. Na socjalu można przetrwać w Niemczech, które oferują znacznie więcej, zarazem – to fakt – demotywując część przybyszy do poszukiwania pracy. Ale w Polsce odsetek pracujących Ukraińców przekracza 70 proc.

Walka pod publiczkę z kobietami i dziećmi wpisuje się w szerszą całość. Państwo znalazło też innych słabych, wobec których można okazać siłę, i chwali się deportacją dzieciaków z koncertu Maksa Korża. Wbrew narracji rzuconej na pożarcie portali społecznościowych, nie chodzi o „flagi banderowskie”, bo flagi były dwie, a kandydatów do deportacji jest 63. 57 z nich za pogo na stadionie i skoki przez barierki wróci pod drony na Ukrainę, a sześciu pod pały bezpieki na Białoruś. Główny prowokator, Rosjanin z holenderskim paszportem, deportowany nie będzie, bo jest obywatelem UE. Bohatersko zwalczone zagrożenie państwa docenia nawet lewica, vide wpisy Krzysztofa Śmiszka na X. Lewicę widać też mamy taką, na jaką zasługujemy.

Latem rząd postanowił także ucieszyć szkoły wyższe, zaostrzając w środku rekrutacji zasady przyjmowania obcokrajowców. Od teraz, kto chce studiować, musi mieć państwowy certyfikat znajomości języka. Szkoły podczas prac nad przepisami były zwodzone, że będą mogły polszczyznę abiturientów sprawdzać samodzielnie. Do października nikt certyfikatu nie zrobi, bo nie zdąży. W ten sposób uderza się nawet w ukraińskich Polaków, choćby absolwentów polskiego liceum w Mościskach w obwodzie lwowskim. Równolegle KO chwali się regularnie, że dzięki niej żaden polski żołnierz nie trafi nad Dniepr. Choćby zapanował tam pokój i można było w spokojnych warunkach czerpać z unikalnego know-how gospodarzy. Cóż, Ukraina to nie Irak, żebyśmy mieli tam jakieś interesy.

Zmiany w polskiej polityce: koniec dawnego PiS i wzrost antyukraińskiego populizmu

Jeszcze parę lat temu w głównym nurcie panował konsensus, że ukraińscy migranci są bliscy kulturowo, łatwo przełamują barierę językową, szybko integrują się na rynku pracy i nie stwarzają szczególnego ryzyka kryminalnego. A najlepsi są studenci, bo dają największą szansę na pozostanie nad Wisłą, tworzenie PKB i ratowanie systemu emerytalnego. Ukraińcy już dziś płacą w podatkach i składkach wielokrotnie więcej niż otrzymują z socjalu. Ale pewnego dnia politycy uznali, że czas powołać do życia problem, którego wcześniej nie było. Pod naporem antyukraińskiej nagonki w internecie i realu część diaspory wyjedzie na Zachód, a część nabierze antypolskich uprzedzeń, których dotychczas sondaże nie wykazywały. Skorzystają na tym partie skrajne.

A głównonurtowe? Wątpię. One już czerpią garściami z dorobku myśli konfederackiej. Dawnego Prawa i Sprawiedliwości – tego Lecha Kaczyńskiego, ale i, powiedzmy, Andrzeja Dudy i Michała Dworczyka z 2022 r. – już nie ma. Zastępuje je Nawrocki, konfederacki w sensie łączenia fetyszu niskich podatków z antyukrainizmem, i ludzie pokroju Dariusza Mateckiego. Że będą się z nimi ścigać liberałowie z KO, trudno było przewidzieć, choć oni tłumaczą sobie, że w imię obrony demokracji tak trzeba. W efekcie wszyscy przesuwają środek ciężkości pod prawą ścianę, aż wyborca zada sobie pytanie, po co głosować na klony Konfederacji, skoro jest oryginał.