O zawarciu stosownego porozumienia Keir Starmer i Emmanuel Macron poinformowali na początku lipca podczas wizyty prezydenta Francji w Wielkiej Brytanii. W ubiegłym tygodniu Londyn ogłosił, że dokument został ratyfikowany, a zielone światło jego zapisom dały Komisja Europejska i Niemcy.
Każdego dorosłego migranta, który dostał się na Wyspy przez kanał La Manche, wykorzystując w tym celu niewielką łódź, służby graniczne mogą od teraz w przyspieszonym trybie odesłać do Francji, a nie do kraju pochodzenia. Dopiero na kontynencie deportowany uzyska możliwość ubiegania się o zalegalizowanie pobytu. Jednocześnie Wielka Brytania zgodziła się przyjąć taką samą liczbę osób przebywających we Francji, które złożą wniosek o azyl i przejdą drobiazgową weryfikację. Transport migrantów w obu kierunkach pokryją z własnej kieszeni brytyjscy podatnicy.
Wielka Brytania uszczelnia granicę morską. Migranci będą odsyłani do Francji
Downing Street podkreśla, że celem wypracowanej z Francuzami procedury jest ograniczenie niebezpiecznych dla zdrowia i życia przepraw morskich organizowanych często przez wyspecjalizowane grupy przestępcze.
– Umowa to rezultat miesięcy dojrzałej dyplomacji, która przyniosła realne efekty dla Brytyjczyków. Czasy niespełnionych obietnic minęły – powiedział brytyjski premier, dodając, że nowe regulacje pozwolą „uderzyć w samo serce modelu biznesowego nikczemnych gangów przemytników”.
Szefowa resortu spraw wewnętrznych Yvette Cooper nie ujawniła żadnych liczb pozwalających określić skalę pilotażowego programu deportacji – podkreśla tylko, że będą one sukcesywnie rosnąć. Nieoficjalne doniesienia mówią o ok. 50 zawracanych osobach tygodniowo, czyli 2400 rocznie. Po publikacji tych szacunków w mediach opozycja uznała inicjatywę rządu za niewystarczającą.
W 2025 r. do Wielkiej Brytanii przybyło na małych łodziach 25 436 migrantów – to rekord od początku gromadzenia danych, czyli od 2018 r., wzrost o 48 proc. w porównaniu z tym samym okresem w 2024 r. i aż o 70 proc. w porównaniu z analogicznym okresem w 2023 r.
„Wybory w Wielkiej Brytanii będą pojedynkiem między Partią Pracy a Reform UK”
Lider laburzystów, będąc pod presją wyraźnie prowadzącej w sondażach populistycznej partii Reform UK Nigela Farage’a, robi wszystko, by przekonać społeczeństwo, że jego gabinet zdoła skutecznie uszczelnić granice.
Maurice Glasman, członek Izby Lordów z ramienia Partii Pracy, stwierdził w wywiadzie dla radia LBC, że Starmer „straci poparcie klasy robotniczej, jeśli nie uda mu się opanować problemu nielegalnej migracji”. Jego zdaniem kolejne wybory prawdopodobnie przerodzą się w pojedynek między Partią Pracy a Reform UK, ponieważ „Partia Konserwatywna, która obiecała odzyskać kontrolę nad migracją i tego nie zrobiła, odpada z gry”.
Z kolei bardziej lewicowi politycy i publicyści zarzucają premierowi, że próbuje grać antyimigranckimi hasłami skrajnej prawicy, co tylko ją wzmacnia i wywołuje niepokoje społeczne. Rządzącym wypomina się też, że choć obiecali w ciągu kadencji „podwyższyć standard życia we wszystkich regionach państwa”, pierwszy rok upłynął pod znakiem zapowiedzi wielkich zbrojeń i równie wielkiej kłótni o cięcia w świadczeniach dla osób z niepełnosprawnościami (jej konsekwencją było zawieszenie czworga posłów Partii Pracy).
Krytycy Starmera uważają, że jego gabinet więcej wysiłku włożył w pilne poszukiwanie oszczędności budżetowych niż rozwiązywanie strukturalnych problemów Królestwa, jak choćby ziejącej luki mieszkaniowej – według think tanku Centre for Policy Studies w Wielkiej Brytanii już teraz brakuje ok. 6,5 mln lokali mieszkalnych.
Z takich właśnie pozycji wychodzi nowy projekt byłego szefa laburzystów Jeremy’ego Corbyna i Zarah Sultany, która opuściła Partię Pracy w lipcu 2025 r. Ugrupowanie, które nie przyjęło jeszcze oficjalnej nazwy, zamierza zachodzić dawnych kolegów z lewej flanki, już teraz oskarżając rząd o „haniebny współudział w ludobójstwie w Strefie Gazy” oraz o to, że zamiast walczyć z ubóstwem, inwestuje miliardy w armię.
Po wyborach brytyjski premier przyjął niezwykle ambitne (i zapewne nierealne) założenie, że uda mu się balansować między wydatkami na twarde zbrojenia a koniecznością uzdrowienia gospodarki przy jednoczesnym utrzymaniu zdobyczy socjalnych. Coraz częściej w debacie publicznej słychać więc także głosy, że taki kurs prędzej czy później wymusi podwyżkę podatków. ©℗