Tylko przypomnę: by zrozumieć logikę trumponomiki, trzeba zapoznać się z programowym materiałem Stephena Mirana „Przebudowa światowego handlu – instrukcja obsługi”. Ekonomista ten jest teraz głównym doradcą ds. gospodarczych 47. prezydenta USA. Tydzień temu rozstaliśmy się z Miranem w miejscu, w którym tłumaczył, że podstawą trumponomiki jest przekonanie o nadmiernie zawyżonym kursie dolara, co jest skutkiem pełnienia przez amerykański pieniądz roli rezerwowej waluty świata.

Trumpiści: Nieziemski przywilej zmorą współczesnego świata

Do tej pory wśród amerykańskich ekonomistów panowało przekonanie, że USA taka pozycja dolara bardzo się opłaca. Sięgano w tym kontekście do pojęcia nieziemskiego przywileju (exorbitant privilege), wymyślonego w latach 70. XX w. przez francuskich polityków. Trumpiści widzą to jednak inaczej. Ich zdaniem nieziemski przywilej stał się we współczesnym świecie zmorą. Jak to możliwe? Teoria ekonomiczna głosi, że rola dolara jako waluty rezerwowej umożliwia rządowi USA tańszą emisję papierów dłużnych. „Tańszą od czego?” – pytają trumpiści. Bo dziś jest tak, że dług wszystkich pozostałych krajów G7 (z wyjątkiem Wielkiej Brytanii) jest tańszy od amerykańskiego. Oczywiście, można powiedzieć, że Stany Zjednoczone bez nieziemskiego przywileju pożyczałyby drożej. Albo nie mogłyby pożyczać aż tak dużo bez wzrostu rynkowego oprocentowania kredytów.

Ale spójrzmy na to z drugiej strony. Gdyby dolar nie był światową walutą rezerwową, to byłby tańszy. Innymi słowy gospodarka USA nie byłaby stale poddawana owej niszczącej i permanentnej pokusie, by importować tanie produkty, zamiast produkować u siebie. Inaczej – bez nieziemskiego przywileju dolara byłoby dużo łatwiej odbudowywać utraconą w ostatnich 30–40 latach bazę produkcyjną. A więc i łatwiej byłoby zaradzić niszczącym tkankę społeczną plagom wykluczenia, biedy oraz narkomanii w dawnych ośrodkach przemysłowych kraju. W obecnej sytuacji jest to zaś praktycznie niemożliwe. Żaden amerykański prezydent nie może w warunkach kapitalistycznej gospodarki otwartej nakazać prywatnemu kapitałowi, by produkował w kraju. Zmiana może nastąpić jedynie w ten sposób, że tym prywatnym podmiotom przestanie się import opłacać. Droga do tego stanu wiedzie zaś poprzez słabszego dolara.

Trzymanie w garści klucza do światowych zasobów finansowych

Większość teoretyków zwraca uwagę na jeszcze jeden element tej układanki – to trzymanie w garści przez Waszyngton kluczowych przekładni globalnego systemu bankowego i finansowego. Chodzi o możliwość dyscyplinowania wrogów albo rywali odcinaniem (lub choćby samą groźbą odcięcia) od SWIFT. Brzmi groźnie, a wielu porównuje takie odcięcie z blokadą handlową, która była w dawnych czasach rodzajem „bomby atomowej” stanowiącej o potędze wielkich mocarstw morskich. Trumpiści i tu jednak widzą sprawy inaczej. Chodzi o rachunek zysków i strat. Ich zdaniem cena, jaką Ameryka ponosi za trzymanie w ręku kluczy do światowych finansów, jest wyższa od korzyści. Zwłaszcza w sytuacji gdy udział USA w światowym PKB spada. Na dodatek – co pokazała wojna Rosji z Ukrainą – nie jest tak, że groźba odcięcia od SWIFT przeraża i natychmiastowo dyscyplinuje.

I stąd nacisk trumpistów na zmianę ekonomicznego status quo. ©Ⓟ

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” oraz publicystą wydawanego przez NBP „Obserwatora Finansowego”