Miniona pięciolatka upłynęła pod znakiem poszerzonych represji i uzależniania Białorusi od Kremla. Wybory na Białorusi, jak można było się spodziewać okazały się karykaturą
W niedzielę Alaksandr Łukaszenka przeprowadził siódme wybory prezydenckie w historii Białorusi. Kandydaci opozycji po raz pierwszy nie zostali nawet zarejestrowani, a głosowanie odbyło się w warunkach szeroko zakrojonych represji. Ostatnią kadencję, nieuznaną przez znaczną część Zachodu, Łukaszenka wykorzystał do zduszenia środowisk niezależnych i zacieśnienia związków z Rosją. Choć Mińsk wysyła sygnały gotowości do odwilży w relacjach z Zachodem, aktualne pozostaje pytanie, czy to w ogóle możliwe. Opozycja wezwała Zachód, by nie uznał wyników wyborów.
Wybory na Białorusi. Lokale otwarte od wtorku
Formalnym dniem głosowania była niedziela, ale lokale były otwarte już od wtorku. Władze przekonują, że z wyborów na wybory Białorusini coraz chętniej oddają głos przedterminowo. W piątek podano, że w ciągu pierwszych trzech dni do urn przyszło 27 proc. uprawnionych, o 8 pkt proc. więcej niż pięć lat temu. Zdaniem analityków te liczby nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Tradycyjnie taka formuła pomagała ukryć część manipulacji przed niezależnymi obserwatorami. Tym razem w ogóle ich nie było. Niezależne organizacje, które zajmowały się obserwacją wyborów, po 2020 r. zostały zlikwidowane, podobnie jak partie opozycyjne. Z kolei zajmujące się obserwacjami Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie zostało zaproszone do przyjazdu raptem tydzień przed głosowaniem, co nie pozwoliło na zorganizowanie misji.
Co dalej ze Swiatłaną Cichanouską?
Już przed wstępnymi wynikami analitycy spodziewali się, że komisja ogłosi ponad 80-proc. poparcie dla Łukaszenki. Nie powinno być ono niższe od oficjalnych wyników z 2020 r., kiedy przywódca miał otrzymać 80,1 proc. Według niezależnych obserwatorów poparcie dla Łukaszenki było wówczas dwukrotnie niższe, a wybory – być może już w I turze – powinna była wygrać Swiatłana Cichanouska uważana przez niektóre państwa Zachodu za realną zwyciężczynię sprzed pięciu lat. Cichanouska wkrótce po wyborach została zmuszona do wyjazdu. Na Litwie stworzyła silny ośrodek opozycji, a podczas wizyt zagranicznych bywa przyjmowana na równi z głowami państw. Na pytanie, na czym będzie opierać swoją legitymację po upływie obecnej kadencji, nie znaleziono jednak dobrej odpowiedzi.
Wybory bez rywali dla Łukaszenki
Reżim uznał, że pozwolenie Cichanouskiej na kandydowanie było błędem. Dlatego tym razem na listach w ogóle nie ma realnych rywali. Łukaszence towarzyszą wspierający go sparingpartnerzy: komunista Siarhiej Syrankou, radykał Aleh Hajdukiewicz, socjalista Alaksandr Chiżniak oraz Hanna Kanapacka, była działaczka opozycji. Kanapacka otrzymała zadanie stworzenia iluzji alternatywy. W jej sztabie są inni dawni opozycjoniści, jak postkomunista Siarhiej Wazniak i były związkowiec Anatol Szumczanka. W programie prawniczka pisze aluzyjnie, że „tylko wolny człowiek jest zdolny do efektywnej, płodnej i kreatywnej pracy”, a „lud Białorusi i każdy jej obywatel zawsze będą wolni”, ale szczytem krytyki, na jaki jej pozwolono, jest teza o „niezdolności do efektywnego radzenia sobie z wyzwaniami”, która „podkopała autorytet naszego kraju”.
Inni kandydaci zdecydowanie wspierają Łukaszenkę. Najdalej poszedł Syrankou, który ogłosił, że jego celem jest drugie miejsce, a hasłem – slogan „Nie zamiast Łukaszenki, lecz razem z prezydentem”. W kampanii komunista kultywował nostalgię po ZSRR, wzywał do opieki nad zakładami przemysłowymi, postulował odbudowę pomników Stalina i skupiał się na nieistotnych drobiazgach, jak propozycja, by urząd prezydenta przemianować na przewodniczącego republiki. Pochlebstwami polityk zasłużył sobie na uwagę Łukaszenki. – Spodobał mi się Siaroża Syrankou. Mówi: „Nie jesteśmy przeciw, tylko za, i życzymy zwycięstwa obecnemu prezydentowi, bo to, co robi, nie odbiega od naszego programu”. Człowiek od komunistów powiedział to szczerze i otwarcie – komplementował we wtorek.
Karykatura wyborów i kampania Łukaszenki na Białorusi
Choć cały proces przypominał karykaturę wyborów, Łukaszenka prowadził regularną kampanię. Odwiedzał zakłady pracy, jeździł po kraju, opublikował program wyborczy, choć do debaty z rywalami w państwowej telewizji tradycyjnie nie stanął. Propaganda skupiła się na tworzeniu obrazu Białorusi jako oblężonej twierdzy, straszyła zagrożeniem z Zachodu i deklarowała, że Łukaszenka gwarantuje, by wojna nie rozlała się na Białoruś. W ostatnich dniach przed wyborami reżim straszył, że jedna z organizacji diaspory, Pospolite Ruszenie nacjonalisty Siarhieja Bulby, we współpracy z polskimi służbami szykuje prowokacje graniczne. Co wieczór państwowe kanały publikowały rozmowy ze złamanymi więźniami politycznymi, opowiadającymi podobne historie o Polsce, emigrantach i walczącym u boku Ukrainy Pułku Kastusia Kalinowskiego.
Od 2020 r., gdy wybuchły wielosettysięczne protesty, reżim wyeliminował środowiska niezależne i wypchnął aktywnych działaczy za granicę. Osoby przyłapane na udziale w wiecach skazywano na wieloletnie wyroki, również zaocznie, wpisywano na listy ekstremistów i terrorystów. Za kratami według obrońców praw człowieka przebywa 1246 więźniów politycznych (dane z piątku, najpewniej zaniżone), w tym jeden z liderów mniejszości polskiej Andrzej Poczobut. Od lipca 2024 r. Łukaszenka ułaskawił wprawdzie ok. 250 osób – ostatnich ośmioro w piątek – ale sytuacji to nie zmieniło, ponieważ porównywalna liczba ludzi została w tym czasie skazana. Kilkaset tysięcy osób wyemigrowało. Zarządzonego procesu ponownej rejestracji nie przeszła żadna partia opozycyjna, nowych akredytacji nie uzyskały niezależne media. Administracyjnie likwidowano organizacje pozarządowe, włącznie z zajmującymi się pomocą ofiarom Czarnobyla czy obserwacją ptaków.
Kto będzie rządził Białorusią po Łukaszence?
Nasilone represje, porwanie samolotu RyanAira z opozycjonistą Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie oraz wsparcie Rosji w agresji na Ukrainę ostatecznie odcięło Łukaszenkę od kontaktów z Zachodem. Stopień kontroli Moskwy, zwłaszcza nad strukturami siłowymi, istotnie wzrósł. Dyktator straszył Kreml, że próba formalnej aneksji skończy się wojną, ale nie zrobił nic, by ograniczyć wpływy osób o jednoznacznie prorosyjskiej orientacji w rodzaju sekretarza Rady Bezpieczeństwa Alaksandra Walfowicza. W pewnym momencie opracowywano wariant przekazania władzy w stylu Nursułtana Nazarbajewa. Umocowano konstytucyjnie Ogólnobiałoruskie Zgromadzenie Ludowe, rodzaj superparlamentu, na którego czele stanął Łukaszenka. Byłym prezydentom (Białoruś nigdy nie miała innego niż Łukaszenka) zagwarantowano immunitet.
Nazarbajew po oddaniu władzy Kasym-Żomartowi Tokajewowi nie uchronił jednak otoczenia od utraty wpływów, co wpłynęło na plany 70-letniego dziś Łukaszenki. Trudno obecnie określić, kogo rządzący od niemal 31 lat polityk typuje na następcę. Według nowej konstytucji władzę w wypadku opróżnienia urzędu powinna przejąć szefowa senatu Natalla Kaczanawa, jednak Łukaszenka regularnie podkreśla, że ustawa zasadnicza nie została skrojona pod kobietę. Wcześniej w takiej sytuacji władzę przejąłby premier, którym jest uznawany za pragmatyka Raman Hałouczanka, ale reżim odebrał mu tę prerogatywę. Walfowicz nie może, ponieważ urodził się w Rosji, a nie na Białorusi. Najstarszy syn Wiktar Łukaszenka, choć ma duże wpływy, jest uznawany za zbyt ograniczonego intelektualnie. Z kolei najmłodszy Mikałaj, którego ojciec chętnie widziałby w roli następcy, ma raptem 20 lat.