Dzisiaj kończą się trzydniowe wybory do Rady Koordynacyjnej. Wybrany przez internet organ ma zyskać dzięki nim silniejszą niż dotychczas legitymację. Najważniejsze pytanie dotyczy frekwencji.

Zagłosować przez internet na którąś z 11 list kandydatów do 80-osobowej Rady Koordynacyjnej teoretycznie może każdy obywatel Białorusi. Twórcy platformy Biełaruś ID, za pomocą której są przeprowadzane wybory, zapewniają, że jest ona bezpieczna dla głosujących. Reżim Alaksandra Łukaszenki swój stosunek do rady zademonstrował, wszczynając sprawy karne przeciwko wszystkim 257 kandydatom i hakując Biełaruś ID zmasowanym cyberatakiem.

Rada powstała 18 sierpnia 2020 r., tuż po sfałszowanych wyborach prezydenckich, jako organ, który miał rozpocząć rozmowy z Łukaszenką o przekazaniu władzy. Ponieważ władze po pierwszym okresie niepewności skonsolidowały się, ciało przekształciło się w reprezentanta niektórych nurtów opozycji (jej część odmówiła wejścia w jej skład). Otoczenie Swiatłany Cichanouskiej, prawdopodobnej zwyciężczyni wyborów, uznało, że racjonalne będzie przekształcenie rady w odpowiednik parlamentu. W 2022 r. radzie przyznano możliwość zatwierdzania członków gabinetu Cichanouskiej. Zapowiedziano też, że w kolejnej kadencji zasiądą w niej osoby wybrane, a nie mianowane.

Ponieważ w przyszłym roku kończy się kadencja, na którą najpewniej wybrano Cichanouską, opozycja szukała też potwierdzenia własnej legitymacji. Początkowo chciano rzucić wyzwanie Łukaszence i zorganizować wybory 25 lutego, równolegle z głosowaniem do reżimowego parlamentu. Informatycy pracujący nad Biełaruś ID nie zdążyli jednak ukończyć prac. Pawieł Libier, który je koordynował, przekonuje, że udało się stworzyć platformę bezpieczną dla użytkownika. Zweryfikowane dane mają być zdecentralizowane dzięki technologii blockchain. Nie będzie jednej bazy danych obywateli, którzy postanowili zagłosować, więc ich wykradzenie ma być niemożliwe. Do tego opozycja przygotowała wiele wskazówek dla mieszkańców Białorusi, jak przestrzegać zasad higieny informatycznej i nie wpaść w orbitę zainteresowania bezpieki.

Podczas prowadzonej głównie w serwisach społecznościowych kampanii nie obyło się bez skandali. Największy miał swój finał w przeddzień głosowania. Komisja wyborcza wykluczyła jedną z 12 zarejestrowanych list, na której czele stał „szef MSW” w gabinecie Cichanouskiej Alaksandr Azarau. Polityk wykorzystał do agitacji bazę kontaktów planu Pieramoha (Zwycięstwo), która miała być wykorzystana przez opozycję do przyszłej koordynacji protestów. Reszta opozycji uznała to za nadużycie zaufania, Azarau stracił dostęp do bazy, a ponieważ odmówił samodzielnej rezygnacji ze startu, komisja wyborcza podjęła w piątek decyzję o wykluczeniu jego listy Prawo i Porządek. Startowali z niej głównie byli milicjanci.

Kandydat Solidarności Pawieł Bialucin wycofał się po tym, jak jego podpis znaleziono pod donosem w bazie KGB skradzionej przez Cyberpartyzantów. Miejsce na liście przejściowo straciła Alina Kouszyk, członkini gabinetu Cichanouskiej i dwójka na liście Europejskiego Wyboru, która nie podała w dokumentach zgłoszeniowych pełnego nazwiska (Kouszyk-Pietrzykowska), przekonując, że to nie pod nim jest znana publicznie. Po proteście komisja zgodziła się na jej start pod pełnym nazwiskiem. Ze startu musiał też zrezygnować Wadzim Kabanczuk, lider listy Wolność i zastępca dowódcy walczącego u boku Ukrainy Pułku Konstantego Kalinowskiego. Kabanczuk wycofał się, bo wojsko nie pozwoliło na kandydowanie żołnierzom w służbie czynnej.

Diaspora podzieliła się w ocenie przedsięwzięcia. – Nie zamierzam głosować, bo to nie są wybory. Rozumiem, że ludzie chcą udziału w polityce, ale czy to się komuś podoba, czy nie, proces polityczny jest możliwy tylko na Białorusi – tłumaczy nam socjolog Nasta Iljina. – Zagłosuję, bo to ważne, by mieć własny organ przedstawicielski – mówi Siarhiej Pielasa, reporter Biełsatu. Rozwój wydarzeń śledził z uwagę reżim w Mińsku. Z chwilą rozpoczęcia głosowania platforma Biełaruś ID padła ofiarą cyberataku DDoS. W jednej chwili próbowało na niej zagłosować 17 mln botów. Propagandysta Ihar Tur ogłosił, że przy okazji udało się zdobyć dane osobowe głosujących. Opozycja dementuje te informacje i zapewnia, że reżim nie ma do nich dostępu.

Przedsięwzięcie jest nowatorskie, ponieważ powszechne wybory emigracyjnego organu władzy należą do rzadkości, a przez internet nikt ich dotychczas nie przeprowadzał. Jedynie tybetańska diaspora od 2011 r. wybiera premiera i parlament z siedzibą w Dharamsali w Indiach. Ostatnie takie głosowanie odbyło się w 2021 r. Tamte wybory są dość powszechnie uznawane przez Tybetańczyków. Przed pięcioma laty z diaspory ocenianej na 150 tys. ludzi, mimo szalejącej pandemii, zagłosowało 59 tys. Ze względu na podziały wewnątrz białoruskiej opozycji o porównywalnej frekwencji nikt nie marzy; do końca pierwszego dnia głosowania aplikację Biełaruś ID ze sklepu Google Play ściągnięto zaledwie kilka tysięcy razy. Wstępne wyniki poznamy w środę, ostateczne – 8 czerwca. Kadencja nowych deputowanych potrwa dwa lata. ©℗