Część nominacji na stanowiska w administracji Donalda Trumpa wygląda ciekawie, inne sprawiają wrażenie prowokacji wymierzonej w zdrowy rozsądek i kongresmenów, którzy będą je zatwierdzać. Jedno jest pewne: to nie stosunek kandydatów do wojny rosyjsko-ukraińskiej był czynnikiem, który decydował o nominacjach. Łączy je koncentracja na Chinach jako wrogu nr 1 i Izraelu godnym bezwarunkowego wsparcia.
Wybrańców Trumpa można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to klasyczni przedstawiciele ludu MAGA, wyznawcy szalonych teorii spiskowych, prorocy „wielkiego kłamstwa”, czyli tezy o sfałszowaniu poprzednich wyborów. Jest tam Tulsi Gabbard, głosicielka teorii o ukraińskich laboratoriach broni biologicznej, które towarzyszyły rosyjskiej propagandzie na początku inwazji, mająca stanąć na czele Wywiadu Narodowego. Jest antyszczepionkowiec Robert Kennedy Jr., który obejmie Departament Zdrowia. Jest Pete Hegseth, który swego czasu chwalił się w mediach, że od 10 lat nie mył rąk, bo nie wierzy w zarazki, a teraz będzie codziennie witać uściskiem dłoni kolegów z Pentagonu.
Druga grupa to tradycyjni republikanie, choć lojaliści. Przykładem senator Marco Rubio, dawny rywal prezydenta elekta w staraniach o republikańską nominację, który stanie na czele dyplomacji, a do obozu Trumpa przeszedł dość późno. Rosyjscy politolodzy w rodzaju Siergieja Markowa nazywają go „przekonanym rusofobem”, co należy uznać za komplement. Do tej grupy można zaliczyć Briana Hooka, wytrawnego dyplomatę, którego ukraińskie „Dzerkało tyżnia” typuje na przedstawiciela Białego Domu ds. Ukrainy, i doradcę ds. bezpieczeństwa Michaela Waltza. Kurt Volker, który był specjalnym wysłannikiem ds. Ukrainy podczas pierwszej kadencji Trumpa, przekonuje Kijów (i Warszawę), że plan Białego Domu przewiduje dozbrojenie Ukrainy po zęby, jeśli Moskwa nie wykaże elastyczności w kwestii pokoju. Volker w przedrukowanym przez „Gazetę Wyborczą” wywiadzie dla „La Repubbliki” mówił, że domniemany plan Trumpa, o którym pisał mający dobre źródła w Partii Republikańskiej „Wall Street Journal”, nie istnieje.
Dziennikarze pisali, że elekt chciałby doprowadzić do zamrożenia konfliktu wzdłuż linii frontu, rozmieścić na niej europejskich żołnierzy, w tym Polaków, i obiecać, że Ukraina nie wejdzie do NATO przez 20 lat. Można pociągnąć ten model rozumowania. Pisaliśmy w DGP, że demokraci sugerują Polsce, by przekazała Ukraińcom broń kupioną w Korei Płd. Za republikanów te naciski mogą przybrać na sile, skoro Trump głosi, że Europa powinna wziąć na siebie gros wysiłku wojennego. Zarazem Volker dodał, że Trump przekaże Moskwie, iż ta „musi się zatrzymać i nie zajmować kolejnych terytoriów”, zaś „Ukraińcom powie, że muszą zaakceptować umowę w zamian za dostawy wojenne, które zagwarantują im ochronę przed przyszłą agresją, oraz w zamian za perspektywę przystąpienia do NATO i UE”. Jest jakościowa różnica, czy po rozejmie Ukraina zostanie odcięta od pomocy, czy też nad Dniepr wciąż będzie płynąć broń, a jeśli nawet Kijów nie zostanie przyjęty do Sojuszu (a nie zostanie, bo Niemcy już przebierają nogami, by akcesję zablokować), to np. otrzyma status MNNA, uprzywilejowanego sojusznika spoza NATO.
Ukraińcy mają nadzieję, że Trump po pierwszym upokorzeniu przez Putina z zemsty przekształci ich kraj w drugi Izrael. Rosja jest zdolna do takiego upokorzenia niczym skorpion z baśni o skorpionie i żabie, bo taka jest jej natura. Kremlowska propaganda już pogratulowała Trumpowi wyboru wyemitowaną w prime timie kompilacją nagich zdjęć jego żony Melanii. Jednocześnie ostatnie lata powinny nas już nauczyć, że kiedy altprawica coś zapowiada, to zwykle to robi. Nominaci Trumpa zapowiadali zaś, że nie mają zamiaru fundować dostaw broni. Sprzeciw zgłaszał Trump, jego formalny wiceprezydent J.D. Vance, nieformalny wiceprezydent Elon Musk, nie mówiąc już o Gabbard, a Donald Trump Jr. cieszył się, że to „koniec z kieszonkowym” dla Kijowa. Dystans wobec dozbrajania Kijowa zgłaszał Rubio, a stosunkowo najbliższy zaakceptowaniu pomocy wydaje się Waltz. Ale ponieważ Trump wybrał go ze względu na lojalność, raczej nie będzie stawał w tej sprawie okoniem.
To wszystko nie znaczy, że Kijów nie ma argumentów. Bob Woodward w książce „War” twierdzi, że Trump zarzucił Andrzeja Dudę pytaniami o Ukrainę, a pod wrażeniem polskich argumentów wstrzymał na kilka dni antyukraińską retorykę i wpłynął na odblokowanie przez Kongres pakietu dla Kijowa. Ze wspomnień doradców Trumpa wynika też, że elekt bywa otwarty na argumenty, a jego opinia często jest zbliżona do opinii ostatniego rozmówcy. Ukraińcy to rozumieją; dwa punkty planu Zełenskiego były dopasowane do transakcyjnego podejścia republikanina. To propozycje zastąpienia amerykańskich żołnierzy w Europie Ukraińcami i wspólnej eksploatacji bogactw naturalnych. Argumentem może być też teza Volkera, że Trump nie chce „upadku Ukrainy, mając w pamięci, jaką klęską dla Joego Bidena było wycofanie z Afganistanu”.
Ciekawy może być też wątek chiński, choć z punktu widzenia Ukrainy może to być broń obosieczna. Pekin wspiera Rosję dyplomatycznie i gospodarczo. Decyzja o wysłaniu na front kontyngentu północnokoreańskiego też raczej nie mogła zapaść bez zielonego światła z ChRL. Wsparcie dla Ukrainy można więc przedstawić jako część globalnego powstrzymywania Chin, a ze wszystkich wątków polityki zagranicznej to one oprócz Izraela należą do głównych zainteresowań przyszłej administracji. Ponadto Trump może uznać to za dobry moment na zaoferowanie odwróconego manewru Richarda Nixona, który przekonał Chiny do zerwania z ZSRR. A ceną dla Moskwy za rozerwanie więzów z Pekinem mogą być koncesje w sprawie ukraińskiej. ©℗