Amerykańskie siły zbrojne rozmieszczą na Bliskim Wschodzie dodatkowe myśliwce i okręty wojenne, które mogą zestrzeliwać pociski balistyczne. Waszyngton przygotowuje się w ten sposób do zapowiadanego przez Iran odwetu za ubiegłotygodniowe zabójstwo lidera Hamasu Isma’ila Hanijji w Teheranie. Zemstę zapowiedzieli zarówno Irańczycy, jak i sprzymierzeni z Teheranem bojownicy libańskiego Hezbollahu. Po 7 października, kiedy doszło do brutalnego ataku Hamasu na terytorium Izraela, na granicy libańsko-izraelskiej dochodzi do regularnej wymiany ognia. Hezbollah twierdzi, że naloty na Izrael są wyrazem solidarności z Palestyńczykami w Strefie Gazy.
Irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej przekazał w sobotę, że zabójstwo Hanijji „zostało zaaranżowane i wykonane przez Izrael, zaś przestępcze Stany Zjednoczone udzieliły państwu żydowskiemu odpowiedniego wsparcia”.
Amerykanie najpewniej nie wiedzieli jednak o planach Izraelczyków, którzy oficjalnie nie przyznają się do ataku na lidera Hamasu. Prezydent USA Joe Biden twierdzi zresztą, że do zabójstwa doszło w złym momencie. Biały Dom miał nadzieję, że wkrótce uda się osiągnąć porozumienie w sprawie zawieszenia broni w Strefie Gazy, które umożliwiłoby deeskalację napięć w całym regionie.
Śmierć Hanijji dodatkowo skomplikuje wysiłki Białego Domu. Z informacji portalu Axios wynika, że toczące się w Kairze negocjacje między walczącymi stronami utknęły w martwym punkcie po sobotnich rozmowach z izraelską delegacją. Premier Izraela Binjamin Netanjahu miał bowiem przedstawić nowe żądania, które odrzucili przedstawiciele Hamasu. Zachód obawia się, że Netanjahu wysłał delegację do stolicy Egiptu tylko po to, aby złagodzić presję ze strony prezydenta USA.
Mimo to Waszyngton stoi murem za Tel Awiwem. Jak wynika z oświadczenia Departamentu Obrony USA, celem rozlokowania kolejnych myśliwców i okrętów na Bliskim Wschodzie jest „zwiększenie wsparcia dla Izraela i zapewnienie, że Stany Zjednoczone są przygotowane do reagowania na różne sytuacje”. Amerykanie w podobny sposób pomogli Izraelczykom w kwietniu, zestrzeliwując nadlatujące z Iranu pociski. Ostrzał, do którego Irańczycy wykorzystali ok. 330 dronów, pocisków manewrujących czy rakiet balistycznych, był odpowiedzią na atak Izraela na konsulat Iranu w Damaszku. Kryzys udało się wówczas szybko zażegnać. Wypowiedzi zachodnich przywódców sugerują, że tym razem może być trudniej opanować sytuację. Szczególnie w Libanie, w który mogą uderzyć Izraelczycy, by rozprawić się z najlepiej uzbrojoną bojówką wchodzącą w skład tzw. irańskiej osi oporu.
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych pozostaje co prawda ostrożne w swoich komunikatach. „W związku z rosnącą liczbą polskich turystów przyjeżdzających do Libanu ponownie przypominamy, że MSZ od dawna odradza wszelkich podróży w ten region” – czytamy w piątkowym oświadczeniu.
Ale już minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii David Lammy wezwał w sobotę obywateli przebywających w Libanie do natychmiastowego opuszczenia kraju. – Napięcie jest wysokie, a sytuacja może się szybko pogorszyć. Moje przesłanie do obywateli brytyjskich jest jasne: opuśćcie Liban w tej chwili – powiedział.
Ambasada USA w Bejrucie również wydała w weekend ostrzeżenie, zachęcając obywateli amerykańskich przebywających w kraju do „zarezerwowania dowolnego dostępnego biletu, nawet jeśli lot nie odlatuje natychmiast lub nie odbywa się na trasie pierwszego wyboru”.
Z tym że opcji wyjazdu jest coraz mniej. Większość linii lotniczych – w tym LOT – zawiesiło połączenia zarówno do Bejrutu, jak i Tel Awiwu.
Władze Cypru wskazują, że na wypadek eskalacji konfliktu wesprą ewakuację cywilów z regionu drogą morską. – Będziemy działać niczym most bezpieczeństwa – mówił w piątek szef cypryjskiej dyplomacji Constantinos Kombos. Larnaka podobną rolę odegrała podczas wojny między Izraelem a Hez bollahem w 2006 r. Na Cypr przenoszą się także szwedzcy dyplomaci z ambasady w Bejrucie. – Ministerstwo spraw zagranicznych planuje tymczasową relokację swojej placówki dyplomatycznej – przekazał szef dyplomacji Tobias Billström. ©℗