Polityka handlowa Unii Europejskiej w teorii powinna stanowić jednolity zestaw działań wszystkich państw członkowskich. Praktyka pokazuje, jak trudno zebrać pod jednym szyldem i w ramach jednej strategii 27 gospodarek o różnych profilu, łańcuchach dostaw i relacjach z państwami trzecimi.
Komisja Europejska, szczególnie od czasów pandemii COVID-19, stara się wpływać na politykę handlową państw członkowskich, wydając rekomendacje lub przedstawiając kolejne strategie, np. wobec Chin. Jednocześnie Bruksela często sama spotyka się z zarzutami stosowania protekcjonistycznych praktyk ze strony partnerów międzynarodowych, w tym globalnego biznesu. – Europa jest tradycyjnie kontynentem handlowym i tak pozostanie – mówił na początku lipca komisarz ds. handlu Valdis Dombrovskis podczas spotkania z grupą lobbystyczną Business Europe, odnosząc się do prowadzonych kontroli eksportu i monitorowania inwestycji zagranicznych. Celem na nadchodzące pięć lat kadencji unijnych instytucji ma być pogodzenie konkurencyjności i partnerstwa z krajami sojuszniczymi przy jednoczesnej ochronie bezpieczeństwa gospodarczego.
Kontrola i nadzór
Mając do dyspozycji wiele dostępnych środków, które można określić jako protekcjonistyczne, Unia w ostatnich latach stawiała głównie na kontrolę eksportu i kontrolę inwestycji zagranicznych. Ta pierwsza skupia się na produktach podwójnego zastosowania, które mogą być wykorzystywane zarówno w celach cywilnych, jak i wojskowych. Od stycznia obowiązują nowe wytyczne w tej kwestii, które mają zwiększyć przejrzystość raportowania decyzji licencyjnych państw członkowskich. Krajowe organy i przedsiębiorstwa w zarządzaniu kontrolą eksportu wspiera platforma elektronicznego licencjonowania. Poza weryfikacją towarów eksportowanych z UE wspólnotowe instytucje regularnie monitorują inwestycje zagraniczne. Zgodnie z ostatnimi dostępnymi danymi, które pochodzą z 2021 r., ich największym źródłem na terenie UE były: Kajmany, Kanada, Bermudy i Rosja. Z kolei europejscy przedsiębiorcy najchętniej inwestowali w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Singapurze. Wartość europejskich inwestycji w USA przekraczała wówczas 80 mld euro.
Bruksela chce doprowadzić do zmniejszenia poziomu inwestycji wychodzących i stawiać na wzrost produkcji i zatrudnienia na terenie Starego Kontynentu. Temu służy zapobieganie przejęciom strategicznych firm przez zagraniczne podmioty, głównie chińskie, finansowane za pomocą nierynkowych w rozumieniu UE subsydiów. Jednocześnie jednak system subsydiów jest preferowany przez część państw członkowskich. Szefowa KE Ursula von der Leyen chce pogodzić różne wizje ochrony przedsiębiorstw i wspierania ich inwestycji dzięki stworzeniu funduszu ds. konkurencyjności. Ale i w tym przypadku nie wiadomo, ile pieniędzy uda się w nim zgromadzić, a nawet w jaki sposób fundusz będzie zasilany. Część państw na czele z Francją oczekuje emisji euroobligacji na pokrycie potrzeb, a państwa oszczędne, jak Belgia, Holandia i Niemcy, wolałyby poluzowania zasad pomocy publicznej.
Tradycyjne środki
Unia podejmuje też doraźne działania w przypadku stwierdzenia zagrożenia dla wspólnego rynku. Za takie jest uważana ekspansja chińskich technologii, zwłaszcza w zakresie przemysłu motoryzacyjnego. Wejście w życie w tym miesiącu dodatkowych ceł na samochody elektryczne z ChRL to tylko część tego procesu. Docelowo Bruksela chce zmusić Pekin do transferu technologii, bez którego europejscy producenci nie poradzą sobie w globalnej rywalizacji. KE jednocześnie nakłada tymczasowe cła i prowadzi negocjacje z Chinami, a państwa członkowskie zapraszają firmy zza Wielkiego Muru Chińskiego do lokowania fabryk na terenie UE. Mamy więc do czynienia de facto z kopiowaniem chińskiej strategii, która doprowadziła do transferu technologii z Europy, z wykorzystaniem protekcjonistycznych ceł, które mają choć na chwilę dać oddech europejskim producentom, żeby technologicznie i produkcyjnie dorównali chińskiej konkurencji.
Środkiem uznawanym za protekcjonistyczny są także sankcje nakładane na różne państwa i podmioty, w ostatnich latach związane głównie z agresją rosyjską na Ukrainę. W teorii ich nakładanie jest związane z naciskami UE dotyczącymi polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, ze wspieraniem demokracji, praworządności i ochrony praw człowieka. W praktyce jednak mają one wpłynąć na gospodarkę danego państwa; od początku inwazji na Ukrainę Unia zamroziła aktywa i zakazała wjazdu na swój teren 200 osobom i podmiotom, a także ograniczyła lub zupełnie wstrzymała handel w wielu ważnych sektorach, w tym w energetyce. Poza kierunkowymi działaniami UE tworzy inne rozwiązania prawne, które doraźnie mają ochronić lub wzmocnić niektóre sektory europejskich gospodarek albo ograniczyć konkurencję.
Za takie narzędzia uznawany jest chociażby CBAM, czyli mechanizm nakładający opłaty na import towarów o wysokiej emisji dwutlenku węgla z państwach o mniej rygorystycznych przepisach klimatycznych, co w praktyce ma wyrównać szanse europejskich firm w globalnej konkurencji przy wprowadzaniu zielonych, restrykcyjnych regulacji w UE. Za protekcjonistyczne środki uchodzą też planowany digital services tax, czyli podatek cyfrowy od gigantów technologicznych, oraz potencjalne ograniczenie importu towarów, których produkcja wymaga wycinki lasów. W najbliższych miesiącach Bruksela będzie pracować nad strategią handlową na najbliższą pięciolatkę. Rewolucja nie jest przewidywana. Komisja chce z jednej strony pogodzić bezpieczeństwo gospodarcze Starego Kontynentu, a z drugiej zapewnić europejskim firmom równe warunki konkurencji. A do tego będzie potrzebna jednomyślność, której brak wciąż rzutuje na potencjał UE. ©℗