Przy okazji zostały potwierdzone wcześniejsze zapewnienia, że koalicja chadeków, socjalistów i liberałów zamierza trzymać za „kordonem sanitarnym” antysystemowe skrajnie prawicowe frakcje, które wielokrotnie prezentowały eurosceptyczne poglądy lub wręcz nawoływały do rozwiązania Parlamentu Europejskiego.

Patrioci dla Europy i Europa Suwerennych Narodów (ESN) łącznie dysponują 109 mandatami, ponadto część z antysystemowców jak Grzegorz Braun pozostaje na razie poza jakąkolwiek frakcją. Do tego dochodzi jeszcze grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, która – choć miała w większości poprzeć von der Leyen, to ostatecznie tylko niewielka jej część zdecydowała się dać kredyt zaufania Niemce. A to oznacza, że zarówno Komisja Europejska, jak i koalicyjna większość w PE będą poddawane bezpardonowej krytyce z wykorzystaniem ciosów poniżej pasa już nie przez marginalną grupkę antysystemowców, a przez prawie jedną trzecią europarlamentu. Skrajne frakcje nawet nie markują swoich działań i nie tylko nie zamierzają współpracować z unijnym mainstreamem, ale częściowo nawet formalnie nie będą miały do tego możliwości. Wykluczenie dwóch wspomnianych frakcji (Patriotów i ESN) będzie jedynie potęgować parlamentarne patologie.

– Powinna pani siedzieć w więzieniu – mówiła do von der Leyen polska europosłanka Edyta Zajączkowska-Hernik sprzymierzona z niemieckimi nacjonalistami z AfD.

– Dom szatana jest tutaj, w Brukseli – mówiła z kolei, co prawda w Strasburgu, rumuńska europosłanka Diana Iovanovici-Șoșoacă.

Parlamentarna większość spoglądała w stronę Zajączkowskiej-Hernik jak na zjawisko z innego świata, z kolei Iovanovici-Șoșoacă została na kilkukrotne polecenie przewodniczącej Metsoli wyprowadzona z sali – tak jak stała, czyli w wielkim psim kagańcu, z ikonami w rękach i workiem na zwłoki. Europosłowie się pośmiali, problem z głowy?

Otóż nie. Tego typu widowiska mogą się stać codziennością w PE, w którym skrajna prawica i populiści chętnie wejdą w przygotowane dla nich buty – strasząc wszystkim, co tylko będzie suflowane przez główny nurt z Brukseli, i nie przedstawiając żadnych realnych alternatyw. Skomplikowany proces legislacyjny nie jest widowiskowy i nie przyciąga tłumów zainteresowanych, pohukiwania o więzieniu i biurokracji zrozumie już każdy.

Wzrost popularności antysystemowych frakcji nie musi wcale wynikać z podzielania ich poglądów przez elektorat, a raczej z poczucia pozostawienia części wyborców przez główny nurt. Wyciągnięcie wyborców z rąk populistów, nacjonalistów i wszelkiego rodzaju sił rozsadzających Unię od środka może się okazać niemożliwe na długie lata – salon rozgoryczonych i odrzuconych ciągle rośnie, co widać po wynikach wyborów europejskich. To szczególnie niebezpieczne w czasach nieustających międzynarodowych kryzysów i wojen. Nie ma się z czego śmiać. ©℗