Skład Komisji Europejskiej, w tym nazwisko polskiego komisarza, poznamy najpewniej za niecałe dwa tygodnie.

Wczorajszy nieformalny szczyt UE był pierwszym etapem formowania unijnych instytucji na kolejne pięć lat. Choć wciąż czekamy na pełny i oficjalny podział mandatów po ubiegłotygodniowych wyborach do Parlamentu Europejskiego, to aktualizowane wstępne wyniki potwierdzają ogromną przewagę Europejskiej Partii Ludowej nad resztą stawki, w tym koalicjantami. W związku z tym do momentu zamknięcia wydania DGP praktycznie nikt nie kwestionował podziału najważniejszych stanowisk, zgodnie z którym Ursula von der Leyen zostałaby przewodniczącą Komisji Europejskiej na drugą kadencję, Roberta Metsola kierowałaby Parlamentem Europejskim przez pierwszą połowę kadencji, były premier Portugalii António Costa zostałby przewodniczącym Rady Europejskiej, a szefowa estońskiego rządu Kaja Kallas pokierowałaby unijną dyplomacją. – Wszystko wskazuje na to, że Ursula von der Leyen będzie mogła pełnić swoją funkcję przez drugą kadencję – mówił kanclerz Niemiec Olaf Scholz po zakończonym w weekend szczycie G7.

Taki podział funkcji odpowiada w dużej mierze wynikowi wyborczemu poszczególnych frakcji (Costa reprezentuje socjalistów, a Kallas liberałów) i usuwa z układanki dwa państwa do rozdziału tek – Niemcy i Estonię. Pod koniec tej rundy negocjacji, które z ramienia EPP prowadzili Donald Tusk i premier Grecji Kyriakos Mitsotakis, pojawiły się też doniesienia o sondowaniu przez Charles’a Michela na szefa KE właśnie Mitsotakisa oraz na szefową Rady premier Danii Mette Frederiksen, choć Dunka po zamachu na jej życie wciąż nie czuje się gotowa do powrotu w pełni do życia publicznego. W praktyce jednak to Tusk i Mitsotakis zgłosili oficjalnie kandydaturę von der Leyen.

Wczorajszy nieformalny szczyt nie oznacza jeszcze, że wszystkie decyzje zostały podjęte. Ostateczne rozstrzygnięcia będą miały miejsce podczas formalnego szczytu UE z udziałem premierów i prezydentów państw, który odbędzie się 27 i 28 czerwca. Wówczas to ma zostać ustalony pełny skład Komisji Europejskiej, a zatem każde państwo członkowskie będzie zgłaszać kandydatury oraz preferowane portfolio, czyli tekę.

Francuski chaos i włoskie ambicje

Na kolejne dni negocjacji kluczowy wpływ będą miały poza ustaleniami z wczorajszego nieformalnego szczytu postawa Francji, Włoch i Polski. Francji ze względu na polityczne trzęsienie ziemi, które wywołało zdublowanie w wyborach europejskich przez skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe prezydenckiego obozu Macrona oraz rozpisanie nowych wyborów pod koniec czerwca.

Włoch – z uwagi na bardzo silną pozycję w UE premier kraju Giorgii Meloni, która nie tylko wygrała wybory europejskie, ale też jest centralną postacią dla unijnej prawicy – obecnie prowadzi rozmowy z niemal każdą frakcją na temat współpracy w kolejnej kadencji PE. Znaczenie Meloni jest dziś tak duże, że von der Leyen próbowała nawet spowolnić publikację raportu UE na temat ograniczenia wolności mediów we Włoszech w ostatnich latach. Raport o stanie praworządności w krajach UE, który miał być zatwierdzony 3 lipca, także zostanie przesunięty po zatwierdzeniu nowego składu KE.

Polska z kolei uzyskała mocny lewar w rozmowach dzięki dobremu wynikowi wyborczemu PO zasilającej szeregi EPP, a z uwagi na swoje znaczenie geograficzne w kontekście wojny w Ukrainie miała uzyskać mocną tekę obejmującą zupełnie nowe portfolio – obronność i bezpieczeństwo.

Polska wciąż w grze o obronność

W ramach unijnej układanki Polska wciąż jest przymierzana do teki ds. obronności, która dawałaby komisarzowi ogromny wpływ na funkcjonowanie jednego z kluczowych w najbliższych pięciu latach sektorów – przemysłu zbrojeniowego. Warszawa według naszych informacji byłaby skłonna odpuścić tę tekę na rzecz Francji dysponującej największym potencjałem zbrojeniowym. W UE panuje nastawienie, że Paryżowi powinna przypaść silna teka, a łakomym kąskiem może być dofinansowanie zbrojeniówki na kwotę około 100 mld euro, jeśli von der Leyen zrealizuje swoje przedwyborcze zapewnienia.

Polska w związku z tym obstaje bardzo mocno za teką ds. rozszerzenia, choć tu pojawia się problem kandydata. Radosław Sikorski bowiem przez unijny mainstream traktowany jest jako pewnik na komisarza ds. obrony, natomiast portfolio dotyczące rozszerzenia UE nie do końca leży w zakresie jego zainteresowań. Dlatego też, jak pisaliśmy, w ostatnich dniach sondowany jest m.in. obecny p.o. stały przedstawiciel przy UE Piotr Serafin – postać bardzo dobrze znana i bardzo dobrze oceniana w Brukseli. Sęk w tym, że – jak dowiadujemy się nieoficjalnie – sam p.o. ambasador nie jest zainteresowany jakąkolwiek teką. Rola Serafina będzie kluczowa podczas polskiej prezydencji w UE, która rozpocznie się już w styczniu przyszłego roku. Stąd, jeśli ostatecznie Polska zrezygnowałaby z obronności, niewykluczone, że na finiszu negocjacji pojawią się zupełnie nowi kandydaci. ©℗