Wyniki eurowyborów to zwiastun nowych napięć wewnątrz rządzącej Niemcami koalicji i zapowiedź wielkich zmian w landach b. NRD.
– Ten wynik jest naprawdę nieprawdopodobny. To pokazuje przede wszystkim, że (...) znowu Polska wyznacza trendy w Europie – mówił w niedzielę prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. A premier Donald Tusk podkreślał, że zwycięstwo Koalicji Obywatelskiej „ma wymiar o wiele szerszy niż nasze narodowe sprawy” i jest znakiem, że Polska jest „światłem nadziei dla Europy”.
Zupełnie inaczej odbierano wybory po drugiej stronie Odry. Tam, podobnie jak w sąsiedniej Francji, mogą one sygnalizować zgoła inny trend: wzmocnienie ugrupowań antysystemowych, reprezentujących grupy niezadowolone z europejskiego status quo.
Choć niekwestionowanym zwycięzcą wyborów na poziomie całego kraju jest sojusznik Platformy z Europejskiej Partii Ludowej Christian Merz (CDU), który staje się tym samym pewnym kandydatem chadeków na kanclerza w kolejnych wyborach parlamentarnych, uwagę komentatorów zaprząta przede wszystkim krajobraz polityczny za liderem poparcia, na który składają się załamanie poparcia trzech ugrupowań tworzących rząd Olafa Scholza – ani SPD, ani Zielonym nie udało się sforsować pułapu 15 proc. głosów, a liberałom z FDP ledwo przekroczyć 5 proc. – i ekspansja sił antysystemowych. Sukcesy Alternatywy dla Niemiec (AfD) i Sojuszu Sahry Wagenknecht (BSW), stronnictw, które rzucają wyzwanie establishmentowi politycznemu Republiki Federalnej, zwłaszcza na wschodzie kraju, wywołały falę niepokoju wobec stabilności sytuacji politycznej za Odrą. Według większości komentatorów to już coś więcej niż „żółta kartka” dla trójkolorowej koalicji.
W ocenie analityka Ośrodka Studiów Wschodnich Kamila Frymarka to wotum nieufności dla rządu Scholza ze strony niemieckich wyborców. Czołowe europejskie tytuły konserwatywne – np. należący do koncernu Axel Springer portal Politico Europe czy brytyjski „Daily Telegraph” – piszą o upokorzeniu niemieckiego kanclerza. A centrolewicowy „Guardian” pisze o „potężnych ciosach” dla wszystkich członków rządzącej koalicji i odnotowuje, że nie było w ostatnich latach w Niemczech równie niepopularnego gabinetu. Według sondaży negatywnie rząd i samego kanclerza ocenia dziś ok. trzy czwarte obywateli.
Uwagę zaprząta również polaryzacja między historycznymi regionami. O ile w Polsce podział biegnący po linii zaborów coraz bardziej zanika na rzecz tego między większymi ośrodkami miejskimi a prowincją, a na poziomie powiatów obraz preferencji politycznych Polaków jest zróżnicowany, w Niemczech różnice pomiędzy dawnym NRD a zachodnią częścią kraju zdają się wyostrzać. Powiaty na wschodzie, w których zwycięzcą wyborów nie była AfD, stanowią nieliczne wyjątki, z kolei w zachodniej części kraju z wyjątkiem części okręgów wielkomiejskich – dominują chadecy. Za symboliczny z polskiego punktu widzenia można uznać fakt, że najwyższe poparcie w wyborach, ponad 40 proc., Alternatywa uzyskała w przygranicznym Görlitz.
Tymczasem już tej jesieni władze będą wybierać wyborcy trzech landów, w których liderem jest AfD – Saksonia, Turyngia i Brandenburgia. A wejście do gry BSW, która w większości wschodnich powiatów uzyskała status „trzeciej siły”, udowadniając swoją zdolność do zbierania głosów niezadowolonych z lewej strony, może oznaczać, że AfD zyska zdolność koalicyjną, a przynajmniej partnera, który rozszczelni obowiązujące do tej pory zasady kordonu sanitarnego, otaczającego izolowaną skrajną prawicę. Z wysokim ryzykiem nieprzekroczenia progu wyborczego będą się zmagać wszystkie partie „koalicji sygnalizacji świetlnej”, a w szczególności Zieloni i liberalna FDP.
Władze zapewniają, że mimo druzgocących wyników wyborów „ani przez sekundę” nie brały pod uwagę „scenariusza francuskiego”, czyli rozpisania przedterminowych wyborów ogólnokrajowych, tak jak już zapowiedział to w obliczu klęski swojego obozu w eurowyborach Emmanuel Macron. Podobne postulaty podnieśli już przedstawiciele opozycji, m.in. szef bawarskiej CSU Markus Söder i liderka AfD Alice Weidel. Jeśli kadencja nie zostanie przerwana, nowy Bundestag Niemcy wybiorą więc na jesieni 2025 r. Olaf Scholz zaznacza jednocześnie, że bierze sobie do serca wyniki wyborów i dla jego rządu nie może być powrotu do „business as usual”.
W praktyce, choć mało kto uważa rozpad koalicji i przyspieszone wybory za prawdopodobny scenariusz, trudna sytuacja ugrupowań rządzących będzie oznaczać nowe napięcia w łonie koalicji oraz poszczególnych partii, które będą dawać o sobie znać w ramach negocjacji w sprawie przyszłorocznego budżetu. – Na nieco ponad rok przed wyborami do Bundestagu każde z ugrupowań będzie się starało uwypuklić własny profil wyborczy, usztywniając swoje stanowisko w zasadniczych dla siebie kwestiach (w tym dotyczących Ukrainy, polityki migracyjnej i klimatycznej oraz oszczędności budżetowych) – wskazuje w analizie OSW Kamil Frymark. Walkę będą toczyć najprawdopodobniej osłabieni liderzy: Olaf Scholz, który znajdzie się pod presją lewego skrzydła ugrupowania, by poluzować dyscyplinę fiskalną, i Christian Lindner.
Nastroje społeczne i napięcia wewnątrzkoalicyjne sprawiają, że na dalszy plan w ramach rządowej agendy odchodzą kwestie związane z Europejskim Zielonym Ładem, co może ułatwić ubiegającej się o reelekcję Ursuli von der Leyen forsowanie swojej skorygowanej wersji tej strategii, a być może również wymianę zużytego szyldu kojarzonego z wizją Fransa Timmermansa. Jak uważają rozmówcy DGP z instytucji europejskich, w nowej kadencji polityki klimatyczne i zielona transformacja UE będą kontynuowane, ale w większym stopniu akcentowane będą w jej ramach kwestie związane z bezpieczeństwem i konkurencyjnością europejskiej gospodarki. ©℗