Jordan Bardella, niespełna 30-letni lider Zjednoczenia Narodowego (RN), w poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego nie dał się poznać jako wielki aktywista. Podczas obrad plenarnych pytał przedstawicieli Komisji Europejskiej o ubóstwo energetyczne. W raportach analizował rolę AI w świecie cyfrowym. Głównym polem jego zainteresowań migracja, środki wspierające przedsiębiorców i deregulacja rynku. Nie dał się też poznać jako pasjonat polityki zagranicznej. Jak wynika z analizy jego aktywności w PE, poza jednoznacznym potępianiem zamachu, którego w październiku 2023 r. dokonał Hamas na Żydach, nie zajmował stanowiska w sprawach międzynarodowych.
W przypadku Alternatywy dla Niemiec już nie jest tak grzecznie. Jeden z liderów ugrupowania, Maximilian Krah, doskonale wykształcony adwokat po London School of Economics i Uniwersytecie Technicznym w Dreznie, deklarował niedawno swój sentymentalny stosunek do Waffen SS. Co zresztą poróżniło go z Marine Le Pen, która na finale kampanii odcięła się od współpracy z AfD. Sama partia, aby nie wypaść z głównego nurtu altprawicy, zapowiedziała wczoraj, że Krah nie będzie tworzył jej delegacji do PE. To, co łączy Le Pen i Kraha, to podejrzenia o przyjmowanie rosyjskich pieniędzy. Honorowej liderce RN 9 mln euro pożyczał proputinowski oligarcha Roman Popow. Ona, już po aneksji Krymu, odwdzięczyła się krytyką wstrzymania dostaw do Rosji francuskich okrętów desantowych Mistral. Za Krahem w czasie kampanii do PE chodził niemiecki prokurator, bo jego związki z rosyjską i chińską finansjerą były nieco bardziej perwersyjne niż Le Pen.
Oba ugrupowania są przy tym wielkimi zwycięzcami eurowyborów. Prorosyjska łatka nie miała dla ich wyniku znaczenia. Argument ruskiej onucy ani w Niemczech, ani we Francji nie zadziałał. Partiom daleko do stworzenia w PE wielkiej grupy altprawicowej. Niemniej ich wynik nie pozostanie bez wpływu na politykę Berlina i Paryża. Dla rządzącego RFN socjaldemokratycznego kanclerza Olafa Scholza to wielka przegrana. Podobnie jak dla Emmanuela Macrona, który zdążył już rozpisać nowe wybory. Przegranym jest również szef rządu belgijskiego Alexander De Croo, który podał się do dymisji w związku ze słabym wynikiem swojej partii liberalnej, wzrostem znaczenia ugrupowań prawicowych i opowiadających się za podziałem kraju.
Podsumowując, przegranymi w skali europejskiej są trzej politycy, którzy z wielkim trudem po 24 lutego 2022 r. przeszli przemianę od zachowawczych żdunów (od rosyjskiego żdat’, czyli czekać) upadku Ukrainy do zwolenników dozbrajania jej, aby nie uległa rosyjskiej nawale. Francja Macrona z kraju, który jeszcze do niedawna specjalizował się w wykonywaniu telefonów na Kreml, zmieniła się w jastrzębia proponującego wysłanie wojsk na Ukrainę. Scholz dał się przekonać do przekazania Ukraińcom ciężkiego sprzętu – leopardów – i jeszcze niedawno był na ścieżce do wysłania nad Dniepr pocisków manewrujących Taurus. Do tego reprezentuje kraj istotny z punktu widzenia pomocy dla Kijowa w zakresie obrony powietrznej. De Croo zmienił Belgię w hub do budowania ukraińskich sił powietrznych wyposażonych w F16. Główna baza gromadzenia myśliwców w standardzie NATO i szkolenia pilotów jest na lotnisku pod Charleroi.
Sukces altprawicy stawia znak zapytania nad kontynuacją tej polityki. W tym sensie sytuacja w każdym z tych trzech krajów ma znaczenie również dla Polski, która udziela Ukrainie jednoznacznego poparcia. Pole do działania Belgii, Francji i Niemiec po wyborach zostało zawężone, a liderzy rządzących ugrupowań – zmuszeni do przekierowania uwagi na walkę polityczną u siebie, a nie z Władimirem Putinem. Europa dopiero zaczęła wychodzić z izolacjonistycznego letargu i pozbywać się naiwnej wiary w Rosję, by znów wracać w dawne koleiny. Na finale kampanii okazało się, że zagrożeniem dla tematów strategicznych nie jest kieszonkowy dyktator Viktor Orbán, który i tak nie uczestniczy w dozbrajaniu Kijowa, ani krzykliwa prawica polska z Jarosławem Kaczyńskim na czele.
Zagrożeniem jest stara Europa. Ruralna Francja, zmieniające kolor na brunatny Niemcy, śniące o nowej mapie partie belgijskie. Wszyscy ci, którzy albo biorą od Putina pieniądze, albo marzą o likwidacji Unii Europejskiej według scenariuszy pisanych przez rosyjskich polittechnologów. Liberalne elity polskie za każdym razem, gdy do władzy w kraju dochodziła prawica, miały w zwyczaju pouczać, że Polacy nie dorośli do demokracji. Na finale okazuje się, że realne zagrożenia dla UE są zupełnie gdzie indziej. Zalatują raczej serem Vieux Boulogne z Hauts-de-France i piwem z szynku w zabitej dechami mieścinie pod Dreznem. Jeśli ktoś nie dorósł do demokracji i poważnego traktowania egzystencjalnych zagrożeń, na pewno nie są to polscy wyborcy. ©℗