W Europie pojawiają się pomysły, by wysłać do Ukrainy wojska krajów NATO, by chroniły zachód kraju lub zabezpieczały granicę ukraińską od strony Białorusi. Co pan o tym sądzi?

Słyszałem wypowiedź prezydenta Emmanuela Macrona i mam nadzieję, że chodzi mu bardziej o rzeczywistą chęć wygrania wojny w Ukrainie, niż wygrania wyborów we Francji. Jeśli założyć to pierwsze, to najpierw warto, by Francja wysyłała Ukrainie tyle broni, ile inne państwa europejskie. Mam nadzieję, że nie dojdziemy do punktu, w którym będziemy musieli podejmować decyzję, czy wysłać oddziały krajów NATO do Ukrainy, czy nie. Jako Amerykanin nie jestem na to gotowy, nie chcę tego sugerować. Przed taką ewentualną decyzją mamy jednak całe spektrum innych możliwości wspierania Ukrainy. Francja może tu działać.

To może zestrzeliwanie z terytorium NATO rosyjskich pocisków nad ukraińskim niebem byłoby dobrym pomysłem?

Kraje NATO mają obowiązek chronić przestrzeń powietrzną Sojuszu. Rosjanie wykazują wolę jej naruszania w trakcie ataków na Ukrainę. Trafienie w cel w zachodniej Ukrainie a w cel na terytorium Polski czy Rumunii to kilka sekund różnicy. Zachęcałbym państwa NATO do współpracy i dostarczenia większej liczby systemów obrony przeciwrakietowej do wschodniej Polski i Rumunii z zasięgiem głęboko nad Ukrainą, w tym nad Lwowem oraz Odessą. Rosyjski pocisk wystrzelony w te miasta może być niemożliwy do odróżnienia od tego, który za cel ma terytorium Rumunii czy Polski. Nie powinniśmy dawać na to cienia szansy, powinniśmy mieć tę istotną z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa przestrzeń powietrzną Ukrainy w swoim zasięgu. I zestrzeliwać tam każdy niebezpieczny dla nas obiekt.

Europejczycy obawiają się o amerykańską politykę w kontekście wyborów prezydenckich. Przesadzamy? Błędnie oceniamy wydarzenia w Waszyngtonie?

Amerykanie w listopadzie wybiorą prezydenta. Jestem przekonany, że to będą uczciwe i wolne wybory. Ktokolwiek będzie w Białym Domu, do obowiązków przewodzenia największemu mocarstwu świata będzie podchodził poważnie. Śpię spokojnie, nie mam koszmarów na myśl o rezultatach wyborów. Zachęcałbym sojuszników, by zaufali w wyborczy rozsądek Amerykanów.

Trudno o spokojny sen w sytuacji, gdy przez kilka miesięcy na Kapitolu spiker Mike Johnson blokował głosowanie nad pakietem dla Ukrainy. Dlaczego tak się stało?

Nasza polityka jest bardzo spolaryzowana. Nie chodziło w tej sprawie tylko o wsparcie dla Ukrainy. Przede wszystkim, jak sądzę, nie było świadomości tego, jak ważne jest przegłosowanie tego pakietu i że trzeba to zrobić szybko. Trzeba oddać Johnsonowi, że zasięgał języka i wyrobił sobie własną opinię na ten temat. W końcu uznał – a do tego wniosku doszedłby chyba każdy amerykański przywódca – że bezpieczeństwo Ukrainy i jej wygrana w wojnie to także interes USA. Doszedłszy do tego wniosku, Johnson wykonał odważny ruch, przy sprzeciwie części republikanów, i zadecydował o poddaniu pakietu głosowaniu. Za pakietem opowiada się zdecydowana większość Amerykanów. „Za” głosowało 75 proc. kongresmenów w Izbie Reprezentantów i 80 proc. senatorów. Spikerowi należy się uznanie za wyczucie czasu i podjęcie politycznego ryzyka. Ostatecznie podjął dobrą decyzję.

Już za siedem tygodni rocznicowy szczyt NATO w Waszyngtonie. Jakie ma pan w związku z nim oczekiwania? Z jaką inicjatywą powinna wyjść na nim administracja Joego Bidena?

Byłbym rozczarowany, gdyby szczyt został wykorzystany jedynie jako okazja do świętowania 75-lecia istnienia NATO. Choć oczywiście należy przyznać, że Sojusz okazał się bardzo skuteczny w utrzymywaniu stabilności i pokoju oraz demokracji na Zachodzie. Ale musimy zwrócić wzrok ku przyszłości. Chciałbym, choć na ten moment jestem co do tego sceptyczny, by Ukraina została zaproszona do rozmów akcesyjnych. Polska otrzymała takie zaproszenie w 1997 r. i weszła do NATO dwa lata później. Dojście do końca procesu może zająć trochę czasu, ale nie dojdzie się tam, jeśli się go nie rozpocznie.

Może to też okazja do przekroczenia nowych granic, do dostarczenia Ukrainie nowych rodzajów broni?

Oczekiwałbym po szczycie zmiany podejścia do trenowania ukraińskich żołnierzy. Teraz dzieje się to właściwie poza Sojuszem, robi się to m.in. w ramach grupy Ramstein. Ona była i jest pomocna, to szeroka grupa państw. Ale jeśli poważnie myślimy o zbliżeniu Ukrainy do NATO, powinniśmy szkolić jej żołnierzy w naszych sposobach prowadzenia walki, uczyć ich obsługiwać nasz sprzęt, zapewniać interoperacyjność. Wszystko po to, by Ukraińcy byli lepiej przygotowani, gdy nadejdzie dzień rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych. ©℗

Rozmawiał Mateusz Obremski