Niemieckie landy włączają się w ofensywę przemysłu, który domaga się dopłat do cen energii, i próbują przekonać do swoich racji Komisję Europejską. Koncepcja, której przeciwstawiali się jak do tej pory kanclerz Olaf Scholz i przeciwni nowym wydatkom z federalnego budżetu liberałowie z FDP, wraca w postulatach szefów regionalnych rządów. W zeszłym tygodniu udali się oni do Brukseli i przekonywali o konieczności uruchomienia subsydiów Ursulę von der Leyen, omijając skonfliktowane wewnętrznie władze federalne.

Liderzy państw związkowych zdają sobie sprawę, że dopłaty dla przemysłu będą budzić kontrowersje nie tylko z punktu widzenia dyscypliny fiskalnej, lecz także granic pomocy publicznej w UE oraz równości konkurencji na jednolitym rynku. Sprzyja im jednak timing. Na niespełna rok przed wyborami europejskimi szefowa KE – jeśli będzie chciała przedłużyć urzędowanie na kolejną kadencję – nie może zignorować wpływowych landów rządzonych przez chadeków. Niemieckie regiony liczą, że Komisja co najmniej określi, jak skonstruować subsydia w sposób zgodny z prawem UE.

W tle nacisków są fatalne dane z niemieckiego przemysłu. W lipcu produkcja branż energochłonnych była aż o 11,4 proc. poniżej poziomu sprzed roku. To w dużej mierze skutek szoku, jakim dla niemieckiej gospodarki jest odcięcie od gazu, będącego jednym z filarów niemieckiego miksu energetycznego, a którego dostawy – przed ubiegłoroczną agresją na Ukrainę – w ponad połowie realizowała Rosja. Dolewając oliwy do ognia, w kwietniu Berlin doprowadził do końca proces wygaszania swoich reaktorów jądrowych.

Ceny energii są jednym z czynników zachęcających niemieckie koncerny do inwestowania poza krajem. W sondażu Niemieckiej Izby Handlu i Przemysłu aż 32 proc. przedsiębiorców – dwa razy więcej niż przed rokiem – wskazało, że preferuje lokalizacje zagraniczne.

Koncepcja limitów cen dla przemysłu stanowi jednak zagrożenie dla rynku energii UE – mówi DGP Ben McWilliams z Instytutu Bruegla. Jej wejście w życie w sytuacji ograniczonych mocy wytwórczych w energetyce będzie – jego zdaniem – napędzać konsumpcję niemieckiego przemysłu energochłonnego kosztem gospodarstw domowych, a także innych unijnych gospodarek, takich jak Polska. – Niemcy skorzystały mocno na tym, że w czasie kryzysu inne kraje członkowskie nie zatrzymały eksportu energii, godząc się z koniecznością obniżania zużycia. Konieczne jest zapewnienie, że na koniec nie okaże się, że Niemcy „skanibalizują” rynek UE – dodaje. ©℗